Byłem całkowicie zdezorientowany i oszołomiony, a jedyne co pamiętałem, to długą i zaciętą walkę z otaczającymi mnie basiorami z Watahy Szarych Jabłoni. Wszystko mnie bolało, Później chyba straciłem przytomność, a obudziłem się zupełnie zdrowy. Co później? Ach, tak! Astelle! Co ona zrobiła... dlaczego?!
Oprzytomniałem w mgnieniu oka. Trzy obce wilki, zapewne strażnicy WSJ, zaczęły targać mną i ciągnąć za jaskinię.
- Astelleee! - zdążyłem tylko krzyknąć, jednak było już za późno. Szarpałem się jak we wnykach, próbowałem gryźć i wyrywać się, lecz nie na wiele to pomogło. Nie udało mi się oswobodzić, a napastnicy puścili mnie dopiero kilkadziesiąt metrów dalej. Zaraz po tym skoczyłem przed siebie, próbując przedrzeć się z powrotem tam, skąd mnie właśnie wywlekli. Rzuciłem się do gardła jednemu z wilków. Pociekła krew, jednak nie zdążyłem zranić go głęboko, gdyż dwaj jego towarzysze zaczęli siłą odciągać mnie od swojego kompana. Jeden z nich, jeszcze młody, wyjątkowo zwinnie ominął pozostałych i skoczył ku mnie.
- Przepuśćcie mnie natychmiast! - krzyknąłem - tam jest moja żona!
- Odejdź stąd, póki jeszcze działa twoja amnestia - warknął, przygważdżając mnie do drzewa - zaraz zmienimy zdanie i postanowimy zrobić sobie z twojej skóry dywanu...
- Zważ, do kogo mówisz, szczeniaku! - ryknąłem, gwałtownie odpychając przedmówcę.
Nagle któryś z nich ugryzł mnie w kark, ściskając z całej siły chcąc przewrócić mnie na ziemię. Z bólu zakręciło mi się w głowie i poczułem nagłe zdrętwienie całej szyi. Nogi ugięły się pode mną, lecz ze zdwojoną siłą pochwyciłem drugiego napastnika za bok, uwieszając się na nim bezwładnie. Przez chwilę szarpał się jeszcze i piszczał, nie mogąc wyrwać się ani odgryźć, po czym upadł i wierzgnął nogami, wykręcając ciało w potężnym skurczu agonalnym. Leżał teraz wraz ze mną pod nogami dwóch pozostałych. Te natomiast szybko odsunęły się ode mnie.
- Agun! - wrzasnął ów młodszy wilk - on nie żyje! Ukuzur! Szybko, gryź go!
- Zostaw - odpowiedział starszy smętnie - nie żyje, to nie żyje, już mu nie pomożesz. A ten... zobacz - wskazał na mnie, kiwnąwszy głową - już nie wstanie - oblizał wargi ze świeżej krwi. Teraz dopiero zobaczyłem, że to on był sprawcą piekącej rany na moim karku.
- Musimy go zabić - powiedział beznamiętnie - szef nie wybaczy nam, że tak go poturbowaliśmy.
- Co zrobimy? - zapytał młody, a w jego oczach dojrzałem jakiś psychopatyczny wyraz.
- Utopimy. Przecież nie da rady płynąć, czyż nie? - podszedł do mnie niebezpiecznie blisko, przez moment widziałem jego rozszerzający się, niepokojący uśmiech. A może mam już urojenia...? Właśnie wtedy zorientowałem się, że naprawdę nie mogę ruszać przednimi łapami. Starszy szturchnął mnie w bok. Na ziemi zobaczyłem rosnącą szybko plamę krwi. To wszystko zaczęło przypominać sen. A raczej najpotworniejszy koszmar, jaki mógł powstać w głębi chorego umysłu. Moją jedyną myślą było przypuszczenie, że umieram. Nie potrafiłem inaczej wytłumaczyć sobie obrazów, które zaczęły stawać mi przed oczami. Jednocześnie poczułem, że muszę zasnąć. Przestawałem mieć świadomość, że wciąż stoją nade mną wilki. Ogarnął mnie bezwład.
W tamtej chwili poczułem, że potrzeba cudu, by mnie uratować.
I cud się zdarzył.
Nie czułem ani nie widziałem już nic, a wszystko, o czym zdołałem pomyśleć w przeciągu kilku sekund bezpowrotnie ulatywało z mojego umysłu. Nagle, jedno wrażenie, jak wstrząs w czasie upadku z wysokości, zastąpiło inne. Resztą sił otworzyłem oczy. To chyba mój anioł stróż... tak, to on, ten błękitny jak zimowe niebo przebłyskujące przez chmury. To on.
Przestałem kontaktować. Nie wiem, jak długo leżałem bezwładnie, lecz obudziłem się w tym samym miejscu. Gdy zacząłem odzyskiwać przytomność, pierwszym, kogo zobaczyłem, był Mundus, patrzący w zamyśleniu w moje oczy. Obok niego siedziała Strzyga, robiąc coś dziwnego z moim kręgosłupem. Nic nie czułem.
< Astelle? Co w tym czasie u Ciebie? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz