Szedłem szybkim krokiem przed siebie, ledwo nadążając za swoimi nogami i kierując się w stronę, z której doszliśmy aż tu. Kanaa i Lerka poszły w druga stronę, chcąc znaleźć jakieś bezpieczne miejsce. Mundus natomiast truchtał kilka kroków za mną, uważnie obserwując gęstwinę bezlistnych gałęzi wokół nas. Nie był z pewnością przekonany do mojego pomysłu poszukiwań Lenka, ale przestał już mówić o tym cokolwiek. Uznał widocznie, że byłoby to pozbawione sensu.
W pewnej chwili powiedział jednak coś innego:
- Oluś? - usłyszałem z tyłu, po czym odwróciłem się i spojrzałem o jego smutne oczy.
- Co się stało?
- Jesteśmy w miejscu, w którym widziałem go po raz ostatni. A ty... nic nie czujesz, prawda?
głębiej wciągnąłem powietrze do płuc, po czym pokręciłem głową.
- Nic nie czuję. Tak, jakby go tutaj nie było.
- Niech to szlag... - Mundus zacisnął powieki - zapach zdążył już się zniknąć, nie znajdziemy go.
Gwałtownie usiadłem na ziemi. No nie. Nie znajdziemy.
- Chodźmy - westchnąłem ciężko i powoli wstałem. Powłócząc nogami ruszyłem we wcześniej obranym kierunku. Nie miałem lepszego pomysłu. Chciałem iść teraz i iść, mając nadzieję, że natkniemy się na Lenka przez przypadek.
- Nie - znów usłyszałem za plecami stanowczy głos Mundurka - wracamy do Kanaa'y i Lerki. I tak źle zrobiliśmy, zostawiając je tam same. Jeśli teraz one gdzieś znikną, lub coś im się stanie...
Bez słowa zawróciłem. Wydarzenia ostatnich godzin wybiły mnie z rytmu dnia i czułem się skołowany. Nie myśląc już więcej, ruszyłem za towarzyszem, zdając się na jego trzeźwy umysł.
< Kanaa? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz