- Nie żartuj sobie - w mgnieniu oka doskoczyłem do wadery, klękając przy niej i pochylając nad jej raną.
- Masz coś w głowie - mruknąłem, patrząc na coś niewielkiego, co utkwiło pod powieką Astelle. Ta spróbowała podnieść głowę, ale po ledwie sekundzie położyła ją znowu, wydając ciche westchnienie.
- Dasz radę - położyłem się obok niej, by z wysiłkiem wsunąć przednie łapy pod jej grzbiet, a następnie unieść delikatnie jej ciało - dasz radę przejechać na mnie trochę naszych terenów? - zapytałem wstając.
- Tak myślę - wymamrotała Astelle, bezwładnie zwieszając głowę. Powoli, jak najłagodniej przeszedłem kilkanaście kroków, by sprawdzić, czy dam radę bezpiecznie nieść towarzyszkę nie pogarszając jej stanu. Nic złego się nie stało, toteż postanowiłem kontynuować podróż. Ruszyliśmy przed siebie, nieco korygując kierunek. Miałem teraz jeden cel. Jaskinię Strzygi. Tylko w niej mogliśmy uzyskać natychmiastową pomoc, która była w tej chwili niezbędna. Szedłem długo, nie tracąc nadziei. Jeszcze tylko kilometr, jeszcze tylko kilkaset metrów. Jestem pewien...
- Astelle? - nieznacznie odwróciłem głowę, zerkając kątem oka na wilczycę. Chciałem upewnić się, że nie straciła przytomności.
- Mmm? - usłyszałem zza pleców.
- Ta sytuacja coś mi przypomina - uśmiechnąłem się lekko, znów wpatrując się w las przed sobą - pamiętasz, jak znosiliśmy mech do twojej jaskini?
Nie usłyszałem żadnej odpowiedzi. Zapytałem więc ponownie.
- Astelle... Astelle, pamiętasz? - mój głos był coraz bardziej żałosny. Zakołysałem się pod ciężarem, który nagle wydał się większy.
Szedłem dalej. Nie zważałem już na nic, byleby tylko dostać się jak najszybciej do Strzygi. Teraz może liczyć się każda sekunda, a mi nikt nie pomoże.
Nikt nie pomoże.
- Strzyyygo! - krzyknąłem, gdy tylko ujrzałem między drzewami znajomą jaskinię. Nikt jednak nie odpowiedział na moje wołania.
Podszedłem bliżej z nieprzytomną Astelle na grzbiecie. Jaskinia była pusta! Nogi ugięły się pode mną. Nie wytrzymam dłużej. Upadłem na ziemię, w ostatniej chwili amortyzując nasz upadek skurczem mięśni w obolałych łapach.
Dokąd mamy się udać? Co zrobić? Muszę myśleć szybko. Dlaczego... akurat my?
Wstałem. Moje nogi trzęsły się i uniosły nas oboje ostatkiem sił. Zostało tylko jedno wyjście. Nie, to niemożliwe. Ale spróbuję.
Zacisnąłem zęby i zrobiłem krok w przód. Zakręciło mi się w głowie, jednak nie ustałem. Zawróciłem i zacząłem iść w stronę wsi. Tylko tam mogę znaleźć ratunek.
Kilkanaście minut później, Astelle nadal nie kontaktowała, a jedynym, co utrzymywało mnie jeszcze na nogach była silna wola. Krok za krokiem zbliżaliśmy się do ludzi. Tam jest nasz ratunek. Wyszedłem na drogę i szedłem po błotnistej drodze, która stała się jeszcze bardziej uciążliwa po deszczu, który padał w nocy. Czułem się, jakbym miał zaraz wyzionąć ducha. Brakło mi tchu.
Pierwsze zabudowania, jeszcze chwila, zaraz zobaczę stary, drewniany dom. Tam mieszka weterynarz. Jeszcze chwila. Momencik.
- Astelle! - wydyszałem, czując dreszcze na całym ciele - obudź się, proszę... jesteśmy na miejscu, tutaj się tobą zajmą... Różyczko...
Wilczyca jednak nie odpowiadała. Zupełnie opadłem z sił. Nie jestem nawet pewien, co później się wydarzyło. Zdążyłem jeszcze doczołgać się do drzwi. Z wewnątrz dochodziły odgłosy kroków.
< Astelle? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz