Odruchowo odskoczyłam na bok, jak tylko usłyszałam huk. Zaraz Jaskier zawisł w powietrzu będąc unieruchomionym przez jakieś dziadostwo. Zaraz doszedł mnie zapach, zapach krwi. I te odgłosy, skąd dobiegało to szczekanie? Zamarłam na widok biegnących ku nam psów, w oddali dostrzegłam nikły błysk czegoś stalowego. Nagle przypomniałam sobie słowa starszego brata, jeszcze gdy byliśmy mali.
"Wiesz, istnieją ludzie. Niektórzy z nich chcą nas skrzywdzić swoimi broniami. Zwykle są takie jakby stalowe, trzeba wtedy uciekać do bezpiecznej strefy. Rozumiesz? Oni nie są dla nas mili..."
-Astelllle?!- Wołanie Jaskra sprowadziło mnie na ziemię. Myśl dziewczyno, musicie się stąd zmywać!
-Jestem tutaj- zawołałam cicho przerażona nadbiegającymi kilkoma psami. Czwórka, co? Z daleka widziałam wolno zbliżających się ludzi, ich za to była tylko dwójka. Wizja natychmiast przywołała moją wstydliwą tajemnicę, która mnie różniła od całej mojej rodziny...
-Uciekaj!- Zakomunikował wiszący basior. Mimo strachu, spojrzałam na niego z zaskoczeniem.
-Ty chyba jesteś nienormalny- stwierdziłam o dziwo spokojniejszym tonem. Nie zostało mi nic innego niż opcja bronienia nas i w lepszej chwili uwolnienia Jaskra z pułapki. Wataha, a w sumie dwie, zabiłyby mnie gdybym zostawiła go na pastwę losu. Cofnęłam się pod odległe drzewo, jak najdalej od wilka. O dziwo, miałam ziarenko pomysłu, modliłam się, żeby zadziałało. Tak właśnie z rozpędu wpadł do nas pierwszy pies i widząc mnie, włączył mu się tryb ataku. O tyle dobrze, że prędkości nie zmienił, w ostatniej chwili doskoczyłam na prawo a on miał nazbyt bliskie spotkanie z naturą. Po prostu przyrżnął łbem w korę, huk był. Następny nie dał się ogłupić, nie zdążyłam uniknąć ataku i jego pazury wylądowały mi na pysku, wprost na oku. Ból był niemiłosierny, szczypało strasznie i czułam duże ilości czegoś ciepłego kapiące na ziemię. Walić to! Nie było czasu na zabawy, ludzie byli coraz bliżej. Musiałam pozostałą trójkę psów unieruchomić, nie miałam innego wyjścia. Silne uderzenie w podłoże, na tyle ile mogłam z utrudnionym widokiem, i zaraz cierni splątały im łapy, zaczęły skomleć z bólu. Dobiegłam do Jaskra i spróbowałam dojrzeć źródło problemu. Nie było szans bym to sama własnoręcznie otworzyła. A ludzie coraz bliżej...
-Jaskier- odezwałam się błagalnie.- Myślisz, że mógłbyś biec?
-Może ale nie wiem.
-Przygotuj się do upadku.
-Co...
Nie dokończył, bo spróbowałam użyć mocy. Cudownie się złożyło, że wyrosła w miejscu zatrzasku gruba i silna roślina, która uszkodziła zawias i basior był wolny. Od razu na szybko uzdrowiłam jego łapę i po tym natychmiast pognaliśmy w stronę watahy. Tamci nie przestali nas gonić, teraz to już słyszałam ich bieg i następnie strzały. Już tak blisko, zaraz wzgórze...
Znowu. Znowu alarmujące przeczucie, tym razem skierowane na mojego towarzysza. Pozwoliłam działać instynktowi. Zamiast biec obok niego, skoczyłam za niego i kolejny strzał. Na karku poczułam jakby coś mi rozcięło brutalnie skórę na tej samej wysokości, co głowa biegnącego przede mną. Niestety siła uderzenia odrzuciła mnie do przodu, zamiast na górze, poturlało mnie w dół ale już na terenie watahy. Jęknęłam z bólu. Jaskier wyhamował i rozejrzał się nasłuchując.
-Odpuścili... Jesteś cała?- Zapytał zaniepokojony krwią u mnie.
-Ważniejsze czy ty jesteś cały- wymamrotałam zdrowym okiem badając go wzrokiem.
< Jaskier? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz