Azair, Ruten i Mundurek. Albo Ruten, Azair i Mundurek. Albo Mundurek, Azair... no.
- Przemyślałeś to dobrze? - zapytał Mundus, przez cały czas dotrzymując kroku Rutenowi, który zdążył przejść już do galopu i nie oglądając się biegnąc przed siebie. Azair jakby w zamyśleniu przyglądał się towarzyszom z tyłu.
- Co miałbym przemyśleć? To tylko dzieciak, nie zniszczymy świata, jeśli się nie uda - odparł ten chłodno, nie odrywając skupionego wzroku od drogi przed sobą.
- Nie mów, jeśli nie jesteś pewien - ptak zwolnił trochę i westchnął, powoli tracąc chyba nadzieję - gdzie ona jest?
- W WSJ oczywiście. Co za szczęśliwy przypadek, nie będziemy musieli nawet czekać, aż całe się rozwinie. Co prawda nie mamy wpływu na waderę w ciąży, a warunki jej przetrzymywania mają bez wątpienia duży wpływ na dziecko, ale nie można mieć przecież wszystkiego. Wolelibyście basiora, czy waderę?
Teraz obydwaj szli z tyłu. Przemilczeli pytanie. Ruten porzucił dalszą rozmowę z szarym ptakiem i zaczął zastanawiać się teraz dla odmiany, dlaczego jego biały przyjaciel ma w sobie tyle niechęci do samic. A był pewien, że ma, wyczuwał ją już od dawna. Biologicznie są przecież bardzo podobne do nich, samców. Mniejsza jest różnica, między samcem a samicą, niż, na przykład, dżdżownicą. No, co tu w ogóle porównywać, to przecież dwie różne istoty podziałów. Ale cóż, taka prawda, różnica jest mniejsza.
- A jeśli urodzi się ich kilka? - nagle Ruten dosłyszał za pleców słowa, które przykuły jego uwagę. Odwrócił się i napotkał wyczekujące spojrzenie Mundusa - a prawdopodobnie urodzi się, co zrobicie z resztą?
Wilk lekko odchylił głowę do tyłu, ze zdziwieniem patrząc na przedmówcę.
- Aha - mruknął ten, znów zaczynając iść - tak tylko chciałem się upewnić.
Przez dłuższą chwilę trwało milczenie, w końcu przyszedł jednak czas na ostatnią wątpliwość, która mogła mieć znaczenie przy podejmowaniu ostatecznej decyzji.
- Uraz psychiczny - rzucił ptak. Bordowy wilk westchnął cicho i jeszcze raz zatrzymał się, oglądając za siebie.
- Co za uraz?
- Sam mówiłeś, że warunki, w których przebywa wadera mają wpływ na dziecko. A więc na sam koniec ciąży chcesz sprawić jej wstrząs psychiczny. Gratuluję pomysłu - odpowiednim sobie ruchem oparł się o stojące obok drzewo. Przez chwilę nastrój sytuacji wskazywał chyba nawet na to, że ostatecznie udało mu się odwieść Rutena od planu... ciężko powiedzieć. Porwania wadery? Uśpienia jej? Zaatakowania?
Wahanie wilka nie trwało jednak długo. Dumnie machnął swoim długim ogonem i uśmiechnął się krzywo.
- Być może wcześniej planowałem sam się tym zająć - odwrócił się i zrobił dwa kroki w stronę swoich towarzyszy - ale masz rację, nie zrobiłbym tego tak dobrze... jak ty.
- Ruten, nie - ptak stanowczo pokręcił głową, uciekając gdzieś wzrokiem.
- Jak to "nie"? Czy ja cię o coś pytam? Czy to było pytanie? - nadal uśmiechając się spokojnie położył mu łapę na ramieniu. Po chwili ich spojrzenia znowu się spotkały - zakręcisz się tam wokół niej, powiesz coś, jak to ty potrafisz. I pójdzie za nami sama. A wierzę, że dasz sobie radę, gdyby miało być inaczej, nasza biedna dama mogłaby za bardzo się zdenerwować i na przykład poronić... a tego bym ci, bracie, nie wybaczył.
- Ruten - szary ptak przez chwilę stał w bezruchu, śledząc wzrokiem każdy ruch wilka. Jego głos zmienił ton, teraz dało się w nim słyszeć niepokój - strasznie cię proszę... nie rób mi tego.
- Mundek, Mundek, uspokójże się - basior uśmiechnął się pobłażliwie. Potem odwrócił znów w kierunku, w którym szli i zamyślił się na chwilę.
Igranie z uczuciami i emocjami, które odczuwają stworzenia wokół, nieważne, czy były to wilki, czy przerażone jaszczurki uciekające przed zdeptaniem, było dla Rutena zabawą. Zwykłą zabawą. Jak przywiązanie szyi wilka do jego ogona i obstawianie, czy złamie sobie kręgosłup, czy się udusi.
Hm, udusił się. No, Aza go udusił. Mniejsza z tym.
- To już niedaleko. Idziesz cały czas prosto, tam będzie ich jaskinia. Poczekamy tutaj.
Poszedł. Ruten, z przeświadczeniem, że zajmie to trochę, usadowił się w jakimś dołku i wyciągnął przed siebie wszystkie cztery łapy.
Starszy wilk z niepokojem zastrzygł uszami i otworzył oczy. Dlaczego przez moment zdawało mu się, że Azair jest o krok od skoku? Że zaraz mógłby dosięgnąć go łapami zaopatrzonymi w długie, mocne pazury, że mógłby...
- Czemu milczysz? - zapytał, przymykając oczy, swojego białego kompana. Azair, wnioskując po krokach, zbliżył się trochę i również położył - ostatnio wciąż milczysz.
Znów zamknął oczy. Aza leżał przecież wciąż w tym samym miejscu.
To przez spokój. Teraz dopiero Ruten zorientował się, że już od dłuższego czasu, dopóki jego mózg pracował na najwyższych obrotach i był czymś zajęty, nie dostrzegał niepokoju, który cały czas jak sęp krążył wokół niego. A gdy tylko przychodziła chwila, w której mógł bezmyślnie iść przed siebie, lub położyć się i odpocząć, zaczynał wariować.
Nagle wstał i otrzepał się gwałtownie, strząsając z siebie nerwy. Nieświadomie nawiązał przy tym kontakt wzrokowy z towarzyszem.
- No, dlaczego milczysz? - warknął, gdyż uświadomił sobie, że nie usłyszał jeszcze odpowiedzi na swoje pytanie.
Nagle poczuł, że po całym jego ciele zaczynają przechodzić dreszcze, które stopniowo przeobrażają się w uporczywe mrowienie, od którego nie mógł uciec.
Zaczął przestępować z nogi na nogę, ukradkiem spoglądając na palce swoich łap, które aktualnie dokuczały mu najbardziej. Wyglądały normalnie. Zatem to tylko złudzenie. Bezsensowne złudzenie, niemal zaśmiał się na głos. Położył się, przysięgając sobie, że nie ruszy się teraz i po prostu przeczeka to wszystko, co się działo. W końcu umysł ma władzę, nad resztą ciała. Ataki niepokoju i nerwów zaczynały być ostatnio coraz bardziej gwałtowne.
Szkło, Brus i Opal. Albo Szkło...
- Gracja... - wilk stał na niewielkim wzniesieniu i patrzył na wolno falujące gałęzie drzew - Gracjuszka... - popatrzył teraz w dół, na piaszczyste zbocze pagórka. Gdy był szczenięciem, lubił skakać stąd na dół i wyobrażać sobie, że szybuje z jakiejś skały, jak ptak. Teraz usiadł, stopami dotykając piachu, chłodnego, ukrytego po nieoświetlonej o tej porze dnia stronie leśnego pagórka. Pora wracać do pracy.
W jaskini śledczych, jak zawsze dzień po kolejnej zbrodni, trwała szczegółowa analiza wszystkich dowodów.
- Nie dowiemy się w ten sposób - warczał Brus - dowody nie prowadzą nas na jakąkolwiek drogę, to ścierwo bawi się z nami, to może być ktokolwiek!
- Poczekaj, podejdźmy do tego na bez nerwów - Opal bezskutecznie próbowała go uspokoić. Następne słowa, niby przypadkiem, zwróciła bardziej do Szkła - niczego już nie zmienimy, możemy tylko wykorzystać to, co mamy, by złapać tego bandytę.
- Przeklęty motyl, jak te głupie stworzenia, bez żadnego celu, leci jak popaprany, to w prawo, to w lewo, bez żadnego sensu... - kontynuował Brus.
- Nie wydaje mi się. Gdyby był niepoczytalny, już byśmy go dopadli - śledczy Szkło osowiale zaprzeczył, siadając obok - nie ukrywałby się przez tyle czasu i nie popełniał tak przemyślanych przestępstw.
- No to rusz głową - jęknął starszy wilk, tłukąc ogonem o ziemię.
- Tylko jeden wilk zabity w tak niezrozumiały sposób - mówił, chmurnie wpatrując się w ziemię - ale czy możliwym jest, by jednego dnia zbrodni w tamtej jaskini dokonało dwóch niezależnych od siebie morderców? Nie, raczej nie. Jej poderżnął gardło i rozciął skórę wzdłuż klatki piersiowej, przy mostku. Przypominając sobie inne zbrodnie łączone z tym samym zabójcą, była to śmierć już niemal standardowa. A zatem, być może Gracja nie była jego celem. Poszedł tam wtedy po Aksela. Tak samo, jak... jego celem nie był Ardyt? Zabił ich, bo nie kamuflował się i wiedział, że będą mogli później go rozpoznać. A zabił ich, nie wysilając się, w swój ulubiony sposób. Przecież... to schemat - powiedział nagle głośniej, niemal radośnie odchylając głowę nieco do tyłu i wbijając wzrok w sklepienie groty z jakimś nieokreślonym uczuciem, bliskim uczuciu ulgi - ten wilk wcale nie jest nieprzewidywalny.
- Jak to?
- Co mówiły o sprawcy przyjaciółki tej pierwszej, zamordowanej wadery?
- Musiałbym zajrzeć do akt, zaraz sprawdzę - Brus zaczął przeglądać leżące przed nim dokumenty. W tym samym momencie wtrąciła się Opal.
- Chyba nie widziały go dokładnie, była noc, w ich jaskini płonęło drobne ognisko, przekłamujące barwy.
- Ale dokładnie? Co powiedziały? Od tego powinniśmy zacząć - w oczach Szkła zabłysnął płomień zaangażowania.
- I zaczęliśmy - mruknął Brus, wyjmując spośród innych papierów jedną z kartek pożółkłych przez działanie tlenu podczas długiego leżenia w jaskini - ale nie mieliśmy ani jednego podejrzanego, więc ich zeznania na nic się nie przydały. O, proszę - zaczął wyliczać - basior, wąskie oczy, prawdopodobnie żółte, lub rude - spode łba popatrzył na siedzącego przed nim wilka, który pokiwał głową - ciemna, "chyba czarna" sierść... średniego wzrostu, czyli w zasadzie nie wiadomo, czy bardziej wysoki, czy niski. Nie ma nic o głosie, znakach szczególnych, ten opis pasuje do połowy wilków z pobliskich watach, a przecież nie mamy nawet pewności, że zabójstwa dokonał ktoś z nich.
- Nie szkodzi, to zawsze coś. To jedyni świadkowie, którzy widziali sprawcę? Przyjmijmy, że jednak jest jeden.
- Tak, jedyni - odparł chmurnie śledczy Brus.
< Azairku? Pora ogarnąć matkę naszego maluszka, ale nie bardzo wiem, jak to zrobić :,} >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz