wtorek, 13 sierpnia 2019

Od Agresta - "W Świetle Dnia"

Jeśli miałbym odpowiedzieć na pytanie, gdzie zaczęło się to wszystko, co bym powiedział? Jak bym to powiedział?
Czując emocje, jakie towarzyszą rozpoczęciu czegoś nowego, jakiejś nowej historii. Choć tę konkretną po części już znacie.
Samotna wadera i jej trójka małych szczeniąt. Ach, przepraszam. Była ich wtedy czwórka. To dobra liczba. Bardzo dobra. Gdzieś pomiędzy dwoma, a może trzema watahami, jak pomiędzy dwoma różnymi światami, zagubieni jak rozbitkowie.
Westchnienie.
Przypadkiem, samotni w tej pozbawionej wilków pustce, spotykają się z niedźwiedziem. A takie spotkania w lesie nie należą zazwyczaj do przyjaznych.
Ona, matka, opoka i jedyna żywicielka, ledwie uchodzi z życiem. Jedno ze szczeniąt nie ma tego szczęścia. Niedługo cieszyło się dzieciństwem. Choć wiecie co? Kiedy teraz o tym myślę, jakoś wcale nie jest mi go żal. Kiedy zdaję sobie sprawę, ilu rzeczy nie przeżył i czego nie doświadczył, zastanawiam się, wspominam, nie myślę: "może to i lepiej?", ale też nie dociekam, czy gdyby żył, sam nie żałowałby takiego obrotu spraw.
Pozostała trójka przeżyła. Tylko to szumne wydarzenie wyryło się w ich pamięci, jak to już bywa z silnymi przeżyciami z dzieciństwa. Ale nie on, nie Szkło. On zawsze był silny. A przy tym pełen spokoju.
A co z tą rodziną, która nie była już w stanie wspólnie żyć? Szczenięta jeszcze za małe, by samodzielnie polować, matka zbyt już słaba. Nie chciała szukać lepszego życia w innej watasze. Nie oceniam tego. Czasem niewiele rozumiem. Szczenięta rozesłała po pobliskich społecznościach, by każde gdzie indziej mogło znaleźć szczęście i, w razie potrzeby, wspomóc resztę. Wtedy też mały, dzielny Szkło (jak dziwnie brzmi to imię, prawda?, uśmiecham się) wyrusza jako pierwszy, by znaleźć nowy dom w Watasze Srebrnego Chabra. Tak, jest najstarszy i najodważniejszy.
Znacie tę historię, prawda? Może jedynie opowiedzianą z ciut innej perspektywy.
Słyszeliście już pewnie i opowieść o Gracji, jego siostrze? Tak, podobno była bardzo ładna. Podobno zamieszkała w Watasze Wielkich Nadziei. A potem ktoś popełnił koszmarną zbrodnię. Tego nawet sobie nie wyobrażam, nie miałem możliwości zobaczyć ją wtedy, leżącą na ziemi, rozpłataną, w brudnej plamie krwi. Chyba nie chciałbym. Nie taką ją pamiętam.

Zanim jednak to wszystko się stało, siedzieli wśród drzew, wysokich, suchych traw i polnych kwiatów. Matka i szczeniak. Szkło odszedł już kilka dni wcześniej, Gracja dnia poprzedniego. Trzeci, który pozostał, odczuł boleśnie nagłą pustkę. Lecz mimo to nie chciał odchodzić.
- Mogę z tobą zostać? Pomogę ci polować, tylko trochę podrosnę. Długo mi to nie zajmie.
- A co będziemy jeść, zanim dorośniesz? - matka delikatnie chyba uśmiechnęła się, ale nie ze szczęściem, a ze smutkiem spojrzała na niego. To jest, na mnie. - Idź, synku. Ja pożywię się tym, co znajdę. Ty musisz mieć dużo siły. Musisz żyć między wilkami, nie troszcz się o mnie. Ja dam sobie tu radę, a ty... ty też, tam, gdzie będzie twój nowy dom.
- Wrócę do ciebie. Tylko urosnę.
Pokiwała głową. Co innego mogła zrobić lub powiedzieć, jeśli znała zasady rzeczywistości?
Mały synek wyruszył, tego samego, ciepłego wieczora.
Początek był trudny. Już pierwszej nocy, gdy wśród obcych szukał jakiegoś miejsca do snu, jeden ze starszych wilków boleśnie dał mu do zrozumienia, gdzie jest miejsce przybłęd. Po tym zostało mu tylko trochę krwistych plam na miękkiej sierści i głęboka niechęć do basiorów silniejszych, niż on sam.
Ale natura nie lubi próżni, więc nawet mały Agrest, rosnąc rzeczywiście szybko, równie szybko odnalazł nowe światełko, zagubione na rozstaju dróg. To ono poprowadziło go ku nowemu życiu i pomogło przetrwać czas, gdy jako nic nieznaczący młodzik, z podkulonym ogonem, lisim krokiem, musiał uciekać przed silniejszymi. Pokochał euforię, która towarzyszyła mu, gdy wygrał po raz pierwszy, nawet nie brudząc sobie łap. A światełku temu było na imię Strategia i Postulat.
Bystra myśl jest cenna, tak samo jak lotny umysł. Podlotek ten może nadal niespecjalnie umiał liczyć, nie potrafił wykorzystać zdobytej z wyjątkowym nawet jak na wilka trudem umiejętności pisania do tworzenia wierszy. Ale gdy uznał, że ma ochotę nakłonić kogokolwiek do ugryzienia się we własny ogon, albo wysłać go samotnie na stado jeleni, robił to bez problemu.
- Popatrz, Dergud - mógł w końcu powiedzieć, gdy jego największy jak do tej pory przeciwnik wielkimi ze zdziwienia oczyma patrzył na drobny napis, nabazgrany na kawałku drewna - umiesz w ogóle czytać?
Basior popatrzył na niego, zmarszczywszy brwi. Nie umiał. W WSJ mało kto posiadał tę umiejętność.
- Tu jest napisane, widzisz, "Siedziba Główna Rady WSJ".
- Kto ci na to pozwolił? - zapytał zszokowany Dergud. Od lat marzył przecież o podobnej, na ścianie swojej jaskini - jakim cudem NIKL zezwolił na utworzenie na naszych ziemiach rady watahy?
- A widzisz gdzieś tu znak NIKL'u? - Agrest nieznacznie uniósł brwi.
- To ty taki... nielegalnej władzy ci się zachciewa...
- Twój okręt tonie, panie pośle. Nie słyszy, że moja orkiestra głośniejsza jest. I gra ci walca z Titanica.
- Z czego? - zmrużył oczy. Jak cudownie wyglądał z tą miną. Agrest lubił na nią patrzeć. Przypominała mu o zwycięstwie.
- Nielegalnej władzy, powiadasz? Przyjacielu, to moja jaskinia, możesz w niej spotkać tylko moich przyjaciół... a ta tabliczka? Mogę wieszać tu, co chcę. Jeśli spodoba mi się namalować jelenią krwią gwiazdę nad wejściem, zrobię to.
Wilk splunął na ziemię i odwrócił się na pięcie, znikając wśród drzew.
- No - Szary jeszcze raz spojrzał na krzywe litery.
Tak siedziba Rady WSJ powstała wcześniej, niż sama rada. Ograniczeni niejasnym prawem nie mieli głosu, a on, Agrest, znalazł tego dnia gwizdek, dzięki któremu nie wypowiedziawszy ani słowa mógł zwabić do siebie zwycięstwo. Ale o tym później.

Na razie podrosły już Agrest stoi na środku polany, na której niegdyś mieszkał z matką i rodzeństwem. Matka zaspanym wzrokiem spomiędzy legowiska pod krzewem jałowca wygląda i szuka właściciela znajomego głosu. Wszak słońce dopiero wstaje. Wilk uśmiecha się.
- Wiesz mamo, to co mówiłem, zanim odszedłem - zbliża się o kilka kroków - to była dobra wola.
- Wiem, synku - wadera wstaje i patrzy na niego z czułością.
- Wybacz mi, nie rozumiałem tego w pełni - matka pewnie nie pamięta już, jak mały Agrest obiecywał, że wróci. Ale basior woli mieć czyste sumienie - chciałbym zabrać cię tam, do naszej watahy. Ale wiem, że pewnie nie będziesz chciała.
- Tu jest mój dom - słyszy ciche słowa.
- Wiem - uśmiecha się ponownie - tu chciałem wrócić. Przepraszam.
- A twój dom jest tam, w WSJ - oczy wadery szklą się. Uśmiech na jego pysku nieznacznie zmienia się, teraz nie jest już szczery i łagodny. Wilk przypomina sobie pierwsze dni... i pierwsze noce, chłód, ból, strach i żołądek przyschnięty do kręgosłupa.
Powoli wycieram łapą prawe oko. Teraz też sobie to przypominam.
- Szkło odwiedził cię kiedy?
- Tak, często to robił - wilczyca rozpogadza się. Agrest czuje jakieś miłe ciepło rozchodzące się wokół serca, sam nie wie, dlaczego. A ona mówi dalej - przychodzili razem z siostrą... teraz przychodzi sam - oboje nagle przestają się uśmiechać.
- Pewnie nie pozna mnie, gdy zobaczy - szary wilk jeszcze raz kieruje swoje myśli na to, o czym chce myśleć.
- Odwiedzisz go?
- Może nawet coś więcej - basior odwraca głowę, patrząc gdzieś w dal. Stara się ukryć uśmiech, który powoli zaczyna pojawiać się na jego pysku - może coś więcej, mamo...

Tymczasem czeka mnie kolejna wycieczka.
Wataha Srebrnego Chabra nie jest tak piękna, jak u nas mówią, rozejrzę się. Jest bardzo podobna do WSJ.
Potruchtam naprzód, z uśmiechem na pysku, wzrokiem mierząc las wokoło. Jeśli nie mają tutaj alfy, mogę chyba naruszyć ich granice bez pytania, pomyślę. W końcu zależy mi na współpracy.
To w tym miejscu po raz pierwszy spotkam niejaką Konwalię Jaskrę Jaśminową. Trudno nazwać, kogo tak naprawdę zobaczę, jeszcze nie panienkę, jeszcze nawet nie dziewczę. Nazwijmy ją po prostu dzieckiem. Wcześniej nie spodziewałem się, że pierwsze moje zetknięcie z tamtejszymi wilkami postawi mi na drodze szczeniaka. 
- Kim jesteś? - zapyta trzeźwo. Hm, zdziwiłbym się, gdyby zapytała inaczej. Ale ja się nie zdziwię. Odpowiem tylko, że przyjacielem, choć nie będę pewny, czy zetknęła się już kiedyś z pojęciem wroga. Wyglądać będzie przecież niewinnie. Jak zawsze, o czym również przekonam się później. Uśmiechnie się. Do mnie się uśmiechnie. A ja głupi, zamiast zachować powagę i podejść do niej jak do nierozumiejącego świata dziecka, nie będę mógł powstrzymać się, by nie odpowiedzieć tym samym.

< Mała Konwalio? Podobno jak się przeżyje pierwszy odpis, akcja się rozwinie xD >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz