Mała Konwalia jeszcze raz spojrzała na skrzydła Serenity, zanim ta wzbiła się w powietrze i odleciała. Szczenię wyszeptało ciche "do zobaczenia", po czym odeszła do jaskini z Rutenem i Azairem.
Zawsze zastanawiała się, jakie to było uczucie tak wzbić się w powietrze. Zazdrościła ptakom swobody i lekkości, gdy szybowały pod chmurami. Konwalia była pewna, że gdyby miała skrzydła, leciałaby nad nimi i dotarła aż do kosmosu, żeby dotknąć gwiazd.
Jednak z tyłu głowy dalej miała nieprzyjemną wizję, jak roztrzaskuje się o ziemię z niesprawnymi skrzydłami, jej czaszka rozbija się na kawałki, a wszystkie kości łamią na biały pył. Jak jej skóra odrywa się od ciała, a uwolniona od żył krew barwi trawę na czerwono.
Ruszyła radosnym krokiem za swoimi przybranymi ojcami, wbiła jednak wzrok przed siebie, oczekując porządnej bury. Nie nastąpiła ona jednak, zerknęła więc na Rutena. Ten odwzajemnił jej spojrzenie i uśmiechnął się kącikiem ust. Waderka aż wzdrygnęła się na to. To nie był przyjemny uśmiech. Raczej uśmiech węża, gdy zbliża się do małej myszki.
Żeby pozbyć się dziwnego uczucia, zwróciła wzrok na Azaira. Ten spojrzał jej w oczy swoim białym spojrzeniem.
Uczucie strachu przed karą opuściło ją zupełnie. Przecież skoro Aza pozwolił jej pójść, to racze...
Coś w jego spojrzeniu jednak ostrzegło ją, żeby nie próbowała nikomu powiedzieć o jego zgodzie. Przełknęła ślinę.
Od razu gdy przekroczyli próg jaskini mama uściskała ją mocno i wylała na nią potok słów, jak to ona się o nią nie martwiła, że Konwalia nie może tak wychodzić, kiedy jej się podoba i że musi uważać na siebie. Nie padło jednak żadne ostre słowo.
— Mamusiu? — zapytała cicho Konwalia.
— Tak, skarbie? — mruknęła Yen, głaskając ją po głowie. Tym razem szczenię pozwoliło jej na to, żeby się przymilić.
— Poznałam koleżankę — wyszeptała Konwalia. — I chciałabym ją spotkać w nocy ponownie. Mogę?
Spojrzała na matkę najbardziej proszącym wzrokiem, na jaki było ją stać.
Yen zerknęła na Mundusa, Rutena i Azaira, po czym zastanowiła się chwilkę.
— No dobrze — powiedziała, nie dostrzegając w ich oczach dezaprobaty.
Yen bowiem, chociaż w zasadzie Konwalia była jej córką, wiedziała, że naprawdę obie należą do tamtej trójki. Nie chciała im się przeciwstawiać. Czuła, że obie będą bezpieczne, jeśli podporządkuje się ich rozkazom i planom co do Konwalii.
— Ale któryś z nich przyjdzie po ciebie, dobrze? — Yen cmoknęła waderkę w czoło.
Gdy nastał wieczór, wadera obudziła swoją małą córeczkę.
Nie bała się o nią, podświadomie czuła, że w tej watasze nikt nie zrobi jej krzywdy. Oprócz wilków, z którymi mieszkały.
Było to nieco dziwne, owszem, i Yen zdawała sobie z tego sprawę. Wiedziała jednak, że nie zabiją Konwalii. A jak na razie tylko to się dla niej liczyło. To, oraz pewność, że nie pozwolą nikomu innemu zabić jej córki.
— Już, mamusiu? — zapytała waderka, przecierając oczęta. Wcześniej, po południu, położyła się spać, żeby być wypoczęta na noc.
— Tak, kochanie. — Yen pocałowała ją w czoło. — Uważaj na siebie i bądź grzeczna.
Konwalia wstała, uśmiechnęła się szeroko i pobiegła w miejsce, gdzie poprzedniej nocy widziała Serenity.
W jej szczenięcej głowie nie było miejsca na myśl, czy może skrzydlatej wadery tam nie będzie. Nie, Konwalia była pewna, że ją tam spotka.
Na szczęście Serenity stała już nad wodą, a zauważywszy Konwalię, uśmiechnęła się ciepło.
— Cześć, Serenity! — przywitała się waderka, siadając niedaleko.
< Serenity? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz