poniedziałek, 19 sierpnia 2019

Od Rutena CD Notte - "Nocny włóczęga"

Siedziałem w jaskini regenerując siły przez przeszło dwie kolejne godziny. Jakoś nie czułem potrzeby ruszania się z niej gdziekolwiek, zwłaszcza, że gdziekolwiek mógł czaić się tamten nie do końca najedzony jeszcze tygrys, a w przypadku nastąpienia gorszej dla mnie wersji wydarzeń, nie tylko bardzo nienajedzony tygrys, ale i podła wadera, która siłą prawie wepchnęła mnie niemal wprost do jego paszczy.
Kończyłem właśnie wycierać ze swojej tylnej nogi resztki krwi. Dopiero w tamtej chwili po raz pierwszy w życiu przyszło mi do głowy, że barwa mojej sierści to naprawdę korzystny zbieg okoliczności i losowego krzyżowania się genów. Przez jej ciemny, bordowy odcień plamy krwi (czyjejkolwiek) były niemal niewidoczne i wyglądały jak zwykła woda lub błoto.
Dobrze, że ta wariatka nie szarpnęła mocniej. Wbrew wszelkim pozorom moim największym hobby nie było wcale kulenie i cierpienie z tego powodu.
Nie zwracałem uwagi na odgłosy dochodzące z pobliża jaskini. Albo przynajmniej udawałem, że nie zwracam na nie uwagi. Kilkukrotnie o moje uszy obiły się stłumione dźwięki przypominające kroki, stąpanie wilczych łap. 
Powstrzymałem nawet odruch nakierowywania uszu na te dziwne odgłosy, choć nie powiem, by przychodziło mi to z łatwością. Przez cały czas miałem wrażenie, że zaatakuje od tyłu. Kto? Nie wiedziałem. Ale ja nigdy nie atakowałem od tyłu.
Minęło sporo czasu, zanim przypomniałem sobie o wszystkich narzędziach, które zabrałem ze sobą, przygotowując się do operacji Notte. Moja jedyna i w zasadzie można uznać, że zabytkowa szpulka nici chirurgicznej, strzykawka ze środkiem usypiającym i... o nie, przecież mój mniejszy nożyk!
Zerwałem się na równe nogi, kalkulując w głowie, jakie jest prawdopodobieństwo, że nikt ich jeszcze nie ukradł. Potem szybkim kłusem zacząłem kierować się z powrotem w miejsce mojej nieudanej misji, po raz kolejny w duchu ciesząc się, że Notte dotkliwie nie zraniła mojej łapy.
Na miejscu znalazłem nić i igłę, wbitą w szpulkę jak wcześniej. Była tam w stanie nienaruszonym, na co odetchnąłem z połowiczną ulgą. Niemal pisnąłem z bólem, gdy zobaczyłem leżącą na ziemi strzykawkę rozbitą, a raczej rozgniecioną na małe kawałeczki. Och, oby pokaleczyła sobie łapy! Delikatnie trąciłem pazurem złamany na pół tłoczek.
Najgorsze jednak nadeszło jako ostatnie, gdy zorientowałem się w sytuacji i dostrzegłem, że jedynym, czego brakuje, jest mój nożyk i torba, w której wcześniej się znajdował. Pędem wróciłem do swojej jaskini odkładając nić na miejsce i powoli idąc znów w stronę miejsca, gdzie została połamana strzykawka, zacząłem węszyć. Las, las, wilgoć, igliwie, wilki... głębiej wciągnąłem powietrze. Notte. Szedłem dalej, jednak woń zdawała się słabnąć. Dosyć szybko zmieszała się natomiast z czymś jeszcze. Szedłem dalej, a potem nagle zawróciłem. To ona, ona ukradła moje rzeczy. Jej łapa nadal przenosiła zapach strzykawki z płynem. Przechodziła obok mojej jaskini, mogłem ją dopaść... coraz bardziej podenerwowany truchtałem za źródłem zapachu, który kierował się na północ i był coraz wyraźniejszy. W końcu znalazłem ją. Bez uprzedzenia przyśpieszyłem i pchany niepokojem o jedno z moich ukochanych narzędzi złapałem za ramię torby przewieszonej przez szyję. Bez słowa odwróciła się i wbiła we mnie jednoznacznie wściekłe spojrzenie.
- Oddaj, to moje - wycedziłem przez zęby zaciśnięte na materiale.
- Nie, znalazłam, było niczyje.
- Oddawaj - lekko pociągnąłem.
- Możemy uznać, że to rekompensata za całą tą... sytuację - rzuciła obojętnie.
- To ja wtedy ucierpiałem, nie ty! - warknąłem, skinąwszy głową na pokaźną ranę w pobliżu karku, którą rozeźlona samica raczyła mi wyszarpać. Westchnęła mrukliwie. Agresywnie zaciskając kły na torbie wyrwałem ją Notte, z rozpędu cofając się o dwa kroki. No, ale najważniejsze już miałem.
Uspokoiwszy się trochę, usiadłem na ziemi i również odetchnąłem.

< Notte? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz