Tego dnia, po dłuższym juz odpoczynku od wszelkich oficjalnych treningów i krótkim wprowadzeniu, które rozmyślnie zafundowałem sobie poprzedniego popołudnia, postanowiłem ruszyć z prawdziwym treningiem. Tym, za którym tak tęskniłem. Tym, podzas którego mięśnie mi wysiadały, oddech nie nadążał za szalejącym bez pamięci ciałem, a umysł w przerwach na krótkie chwile, które nie zmuszały go do pilnowania reszty organizmu tłumaczył sobie/mi, że osiągnięcie dzczytowej formy jest mi naprawdę niezbędne do życia, zwłaszcza w mojej specyficznej pracy.
Bez tchu biegłem przed siebie. Z zaskozenia niemal dla samego siebie skoczyłem do góry i na ziemię, jakbym polował na polną mysz, czując silne uderzenie przednich łap o grunt. Całe szczęście, mogłem poszczycić się dobrze zbudowanymi, silnymi nadgarstkami.
Czołgałem się przez pół łąki, nie zważając na obtarcia na kolanach. Wyschnięta na wiór, ostra i sztywna trawa, dodatkowo wyskubana do krótkich, kłujących źdźbeł przez leśnych roślinożerców, przełaziła przez krótką sierść na moich nogach i powodowała swędzenie. Kiedy wstałem, z jeszcze większym rozpędem rzuciłem się do szybkiego biegu. Ach, tego właśnie potrzebowałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz