wtorek, 20 sierpnia 2019

Od Konwalii Jaskry Jaśminowej - "Zapałki z Papieru", cz. 1

Poranna mgła zawsze fascynowała Konwalię.
Mama mówiła jej, że nie jest naturalnym zjawiskiem w lecie, ale to ciekawa anomalia.
Mgła kojarzyła się małej z ponurą atmosferą pogrzebów, o których lubiła słuchać, bo każdy miał z nimi inne doświadczenia.
W watasze ojców nie obchodzono ich tak hucznie, jak w pierwszej watasze mamy. Opowiadała jej, że tam, jeśli ktoś umarł, robiono wielkie przyjęcie, które mogło trwać nawet trzy dni. Tam cieszono się, że kogoś już nie ma, bo dzięki temu tamten ktoś mógł iść Tam - do krainy bogów.
Bogowie też ciekawili Konwalię. Skoro istnieją (a opowieści mamy o nich musiały być prawdziwe), to dlaczego na świecie istnieją wojny i cierpienie, a przede wszystkim - dlaczego musimy najpierw żyć tutaj, a dopiero po śmierci przenieść się Tam, skoro Tam jest najlepiej?
Na to pytanie mama nie potrafiła odpowiedzieć jej tak, żeby ją zadowolić, więc Konwalia nie drążyła tematu. Postanowiła zapytać o to kogoś innego.
Wyszła z jaskini, a lodowaty chłód poranka ogarnął jej drobne ciało. Na szczęście lubiła chłód, więc ruszyła radośnie przed siebie na swój zwyczajowy spacer.
Na początku miała zamiar wybrać się nad swój ulubiony Różany Wodospad, ale kiedy obierała właściwy kierunek, jej wzrok przykuł mały, ale nietypowy szczegół.
Mgła widocznie kierowała się w prawą stronę, znikając między drzewami.
Konwalia spojrzała w tamtą stronę i zaciekawienie przejęło kontrolę nad jej myślami. Co to może być? Dlaczego mgła widocznie wskazuje jej ścieżkę?
Obejrzała się przez ramię na jaskinię, w której była cała gromadka jej rodziców i ciocia Iryd. Chyba nie będą źli, jeśli pójdzie w inną stronę, niż zwykle chodzi?
Zaczerpnęła powietrza i ruszyła drogą z mgły. Biała substancja była tak gęsta, że gdy w nią weszła, nie była w stanie widzieć niczego, co znajdowało się dalej niż zaledwie dwa kroki. Ale nie bała się. Mało czego się bała.


Miała wrażenie, że idzie już długie tygodnie. Łapy paliły ją żywym ogniem, a wyschnięte na wiór gardło błagało o choć kropelkę wody. Ledwo widziała przez przymrużone oczy, nosem prawie wodziła po ziemi. Nie miała jednak najmniejszej ochoty wracać, ba, nie przeszło jej to nawet przez myśl, jakby coś ciągnęło ją przed siebie.
Nagle, gdy minęła wysokie, cienkie drzewo o (a może tylko jej się zdawało?) błękitnej korze, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki mgła zniknęła, ukazując niewielką polanę skąpaną w świetle poranka.
Słońce oświetlało wyblakłą, zieloną trawę, mnóstwo krzaków posadzonych w równych rzędach i... Dziwną rzecz, stojącą po drugiej stronie polany. Owa rzecz była duża, wysoka może na siedem metrów. Jej szczyt pokryty był dziwnymi łuskami, a boki były gładkie, drewniane, tworzyły razem prostokąt. Wejście było otwarte.
Powolnym krokiem weszła do środka.
Było tam ciemno, główny korytarz prowadził do różnych pomieszczeń. Na końcu były nawet drewniane schody.
Zajrzała niepewnie do pierwszego pomieszczenia i...


Aż serce zatrzymało jej się z przerażenia.
Ktoś tam był!
Gdy znowu zaczęło bić swoim rytmem, uspokoiła się. Istota jeszcze jej nie zauważyła.
Było to wielce osobliwe zwierzę - stało na tylnych nogach, a sierść miało tylko na głowie, splecioną w warkocz sięgający grzbietu.
Jednak najdziwniejsze w istocie było to, że Konwalia nie mogła określić, w jakim jest wieku. Raz wydawało się, że zwierzę jest przygarbione, a jego włosy są siwe, a raz, że jest w kwiecie wieku.
Stało do niej tyłem i robiło coś swoimi przednimi kończynami.
— Halo? — zaryzykowała odezwanie się.
Zwierzę obróciło się w jej stronę, ukazując spłaszczony, jasny pysk bez grama sierści. Zmieniał się co moment, raz będąc pomarszczonym jak rodzynek, raz jędnym i gładkim. Po paru sekundach jednak unormował się, dzieląc na dwie połowy: jedna była stara, obwisła i pokryta dziwnymi, niezdrowymi plamami, a druga młoda, pełna życia i błyszcząca. Tak samo było z resztą ciała.
Całość sprawiała bardzo osobliwe wrażenie.
— Przepraszam, że przeszkadzam. — Konwalia spuściła wzrok pod spojrzeniem pary oczu, z której każde oko było inne: to po "młodej" stronie było wielkie, pełne iskier radości, a to po "starej" otoczone zmarszczkami, bardziej stonowane  w blasku i o wiele mniejsze. Wadera przełknęła ślinę.

< C.D.N. >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz