Dni mijały, a ja niemal z każdym czułem się coraz lepiej. Gdy zacząłem trening, pomimo iż za mną była dłuższa przerwa, ani pierwszego dnia ani żadnego po nim następującego nie czułem nawet zakwasów w mięśniach.
Mundurek wrócił do pomagania mi przy ćwiczeniach. Z jego pomocą wszystko szło jakoś szybciej. Mój przyjaciel był jedną z tych zagadkowych osób, które czego by się nie dotknęły, sprawiały, że stawało się to łatwiejsze i szło jakoś szybciej.
Tamtego dnia wszystko leciało wyjątkowo szybko i nawet dosyć sprawnie, mimo oczywistych, ogólnych kłopotów i zmartwienia, jakie nasunęła na całą WSC śmierć Zawilca. Byłem niemal pewien, że także i ona była dziełem naszego Motyla-zabójcy, kimkolwiek on nie był. Ale to już inna historia.
- Jesteś w tym coraz lepszy - uśmiechał się Mundurek - więc mówisz, że nie ćwiczyłeś od naszych wspólnych, ostatnich treningów?
- Gdyby było inaczej, wiedziałbyś o tym - mruknąłem, biegnąc przed siebie z zawiązaną na szyi linką, do której przywiązana była rozłożysta gałąź jednego ze starych drzew. Służyła mi ona za obciążenie - i to niekoniecznie tylko dlatego, że sam bym się pochwalił, prawda?
- Byś może - powiedział jakby w zamyśleniu - koniec na dziś, Szkiełko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz