Dzień rozpoczął się od przybycia Vinysa do rodziców. Od niedawna był oficjalnie dorosłym członkiem watahy i otrzymał własną jaskinię, jednak odwiedzał rodziców. Tym razem, wieści nie mogłyby być optymistyczne.
-Nasz alfa nie żyje- powiedział na dzień dobry.
Palette poczuła, jakby dostała silny cios w żołądek. Zawilec nie żyje? Ten Zawiś? Z którym bawili się grupą za szczenięcych lat?
-Nie- szepnęła głucho siadając.
Pierwszą jej myślą był fakt, że przez to, iż nie było samicy alfa ani młodych alf o poprzednich nie wspominając, w watasze zapanowało bezkrólewie. W tym momencie zapanuje chaos, bo kto ma rządzić? Alf już nie było, z czym pierwszy raz spotkała się wadera, ponieważ w wolnych chwilach zagłębiała się w historię WSC.
Drugą myślą była okrutna sprawa. Kolejny wilk z ich szczenięcej paczki został skreślony ze stronic kartoteki. Teraz został jedynie Kuraha i ona.
Kuraha natychmiast poderwał się by rozmówić się z synem o tej wiadomości. Tymczasem wadera położyła sobie łapę na czole próbując zebrać myśli. Na chwilę miała przebłysk Wrotycza, chwile gdy dowiedziała się, że jest winien śmierci poprzedniego alfy. Czemu odczuła to jako zatoczenie koła?
Już wkrótce z partnerem chcieli podążyć do jaskini ich przyjaciela, jednak zostali zatrzymani. To było miejsce zbrodni. Czyli... Zawilec został zamordowany... Och Zawiś...
Zacisnęła łapę na pięknym krysztale, spojrzała na niego ostro. Czy słusznie mogła stwierdzić, że odkąd go znalazła, wszystko zaczęło się walić?
???
Czarny basior zaczął lać strumienie gorących łez, gdy przytulał stratowane ciałko swojego synka. Malec o łaciatym umaszczeniu zachował wyraz pyska przerażenia zmieszanego ze zdumieniem, w chwili śmierci. Nie dał rady uciec od stada jeleni, przez brak kryjówek z boków. Zakończył przedwcześnie swój żywot pod kopytami zwierzyny łownej.
Ojciec chciał coś powiedzieć, jednak szloch zajął jego gardło. Przez kapiące łzy z oczu na podeptane zwłoki dziecka, ledwo dostrzegł mały element. Młody zrobił sobie faktycznie wisior z tego kryształku, który znalazł kilka dni wcześniej z ojcem.
Przez te kilka dni panowały zakłócenia w związku z jego partnerką. Szczególnie jak wczoraj podczas awantury na osobności, warknęła, że mogła wybrać innego i miałaby lepsze życie. Zdegradowanie na niższe szczeble hierarchii. Groźba wyrzucenia go z watahy. A teraz jeszcze syn zginął...
-Gdybym... Gdybym nie wziął go... Moje dziecko by żyło- wycharczał obserwując z furią bajeczne kolory. Chciał go zerwać ale nie ośmieliłby się tego zrobić, gdy szczenię miało go na szyi. Zamiast tego, złapał go w pazury. Słysząc trzask wręcz wwiercający się w mózg, patrzył wściekle na powstające rysy.
Nie minęła godzina, kiedy beżowa zniesmaczona wadera, szukała swego partnera. Zamierzała mu powiedzieć, nie wróć, chciała mu zagrozić rozwodem. Jednak jej oczom ukazał się makabryczny widok. Najstarsze szczenię leżało stratowane, z wydrążonymi kopytami w ciałku a jej czarny partner już nie był tak czarny, bardziej bordowy. Obrzydliwe rany i ślady obok wskazywały na atak niedźwiedzia. Zawyła na ten obraz. Podbiegając do nich, zaczęła płakać.
Nie dostrzegła leżącego między zwłokami kryształka. A powinna.
Czarny dosłownie chwilę przed zgonem stwierdził jedno.
Ten kawałek o majestatycznych kolorach zdecydowanie musiał być przeklęty.
Och, jak się niewiele mylił.
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz