Bez tchu bieganąc przed siebie nie oglądałem się, nie zastanawiałem się nad dalszą drogą, która poprowadziłaby moje łapy w bezpieczne miejsce, gdzie tygrys nie mógłby dopaść mnie, zacisnąć swoich kłów na moim karku. Droga do niego była jednak daleka i niepomiernie bardziej odległa, niż perspektywa zostania rozszarpanym przez tego ogromnego drapieżnika.
W wyścigu z nim nie miałem szans. Miał dłuższe, bardziej giętkie, kocie nogi, a mięśnis tak silne, że jednym uderzeniem potężnej łapy mógłby skręcić mi kark.
Notte biegła za mną. Nie zamierzałem odwracać się, by w jakiś sposób jej pomóc. Po pierwsze i najważniejsze dlatego, że nie wyobrażałem sobie nawet poświęcwnia swojego zdrowia i życia, aby ratować jej skórę w zamian za jakąś niepraktyczną, nieprotrzebną satysfakcję. Mimo wszystko samic kręciło się wokół dosyć sporo, według wszelkich zasad, które przychodziły mi do glowy, nie opłacało się ryzykować moim cennym życiem dla jednej z nich, zwłaszcza tej, która traktowała mnie ostatnio tak nieładnie. Po drugie i mniej ważne, nawet gdybym miał jak najlepsze chęci i dołożył wszelkich starań, by ratować to mało ważne z biologicznej perspektywy życie towarzyszki, szanse na szeroko pojęte powodzenie mojej akcji określić można było jedynie słowem "nikłe".
Wtem coś przerwało moją ucieczkę, a było to nic innego, jak sama Notte, która nie mogąc biec równie szybko co ja, zdradzieckim gestem chwyciła mnie za jedną z tylnych nóg i pociągnęła za nią z całej siły. Jak długi zaległem na ziemi, przez ułamek sekundy panicznie próbując pozbierać swoje nogi w jedną, zgraną całość. Tymczasem wadera wyprzedziła mnie i pobiegła dalej, a tygrys miał dosięgnąć mnie. Już za kilka chwil.
Ostatnimi kilkoma półprzytomnymi ruchami odepchnąłem się od ziemi i nie zwracając uwagi na ból w tylnej kończynie pobiegłem w drugą stronę. Tak, prosto pod łapy potężnego tygrysa. Swoją drogą ciekawe, czy przypadkiem nie był to ten sam, który przerwał już kiedyś jeden z moich eksperymentów z udziałem Wirusa Świadomej Bezsilności. Popsuł wtedy i zeżarł dwójkę całkiem jeszcze przydatnych pacjentów.
Zaskoczony moim ruchem niemal przrleciał mi nad głową, a potem pobiegł dalej za Notte, aby nie stracić nabranego już rozpędu na koszt hamowania i zawracania. Na chwilę przystanąłem, nie mogąc wyjść z szoku. To było takie proste... ciekawe, czy dopadnie Notte. Na pewno. Odległość, jaka dzieliła ich w tamtej chwili była nie większa, jak kilka metrów.
Szybko wycofałem się do lasu. Moja jaskinia była przecież niedaleko. Dotarłem do niej w przeciągu kilkunastu minut. Stała pusta. Ze zmęczeniem wyciągnąłem aię pod ścianą i odetchnąłem z ulgą. Czy każdy spacer z tym magnesem na nieszczęścia kończyć się musi w ten sposób? Jakby lawina nie wystarczyła, musiał napaść na nas jeszcze tygrys. O nie, nigdy więcej włóczenia się po lesie za Notte, daję słowo.
< Notte? Wybacz mi wszystko, nie mogłam powstrzymać się przed zrobieniem czegoś tak Rutenkowego xD >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz