Z całych sił przebierałam łapami, nie oglądając się za siebie, lecz przed sobą szukając wzrokiem przepaści, jaskini, jakiejkolwiek kryjówki. Wszędzie jednak rozciągał się tylko ten cholerny bór, a ostre gałęzie smagały moje ciało. Ostatecznie nie wytrzymałam i na ułamek sekundy obejrzałam się za siebie. Drapieżnik skoczył właśnie w moją stronę z wyciągniętymi pazurami. Zwierzę najwyraźniej wybrało już swoją ofiarę, a decydująca chwila szansy ratunku, jaką dawała mi "przynęta", minęła. Błyskawicznie usunęłam się z pola rażenia w bok i zatrzymałam się, stając pysk w pysk z tygrysem. Moje perspektywy na wygraną były delikatnie mówiąc - słabe, ale nie zamierzam uciekać jak zaszczuty jeleń. Dość.
Bestia, nieco zaskoczona moją postawą, zrobiła kilka kroków, okrążając mnie. Przybrałam postawę bojową, odsłaniając kły i kładąc uszy po sobie, z mięśniami napiętymi do granic możliwości. Buzowały we mnie furia i nienawiść, cienka granica stawała się coraz bliższa jej przekroczenia. Generalnie nie powinnam się cieszyć z przypływu sił. W końcu kot skoczył w moją stronę z rozdzierającym rykiem. Cofnęłam się gwałtownie, równocześnie zapierając się z pomocą prawej przedniej kończyny o ziemię i otwierając pysk, by wyjść mu na spotkanie, lecz w tym momencie poczułam, że ziemia dosłownie usuwa mi się spod nóg. Podłoże po prostu się zapadło, a ja najzwyczajniej w świecie zaczęłam spadać razem z nim. Cień wroga przeleciał nade mną. To nieprzyjemne doznanie trwało mrugnięcie okiem, bowiem zakotwiczyłam się solidnie zdrową łapą. Kątem oka zlustrowałam fragment głębokiej na kilka metrów jamy w ziemi, najprawdopodobniej pułapki. Mój przeciwnik nie miał tyle szczęścia; leżał na jej dnie, aczkolwiek oddychał. Przeniosłam spojrzenie przed siebie. Zacisnęłam zęby i dysząc zaczęłam podciągać się ku górze. Pomagając sobie tylnymi łapami i wijąc się jak wąż niespiesznie, ledwo, ale wyczołgałam się na stabilny grunt. Tam, odpuszczając sobie jakiekolwiek myślenie, ległam na boku i uspokoiłam zmysły, pilnując mimo to, by nie oddać się w objęcia Morfeusza, które mogły okazać się dla mnie w tej sytuacji śmiertelne.
Wreszcie otworzyłam szerzej oczy. Z pozycji słońca wynikało, że mamy wczesne popołudnie. Wszystko dzieje się tak szybko... - przemknęło mi przez głowę. Okey, czas się pozbierać do kupy. Powoli ustawiłam wszystkie części ciała na swoim miejscu i stanęłam na chwiejnych, bolących nogach. Ruszyłam przed siebie, skupiając się na tym, by nie upaść. Zmęczony upałem las był cichy i wyjątkowo spokojny. Ruten zwiał, to akurat było oczywiste. Teraz zamierzałam się nim przejmować. Dotarłam na miejsce rozpoczęcia się pościgu. Basior nie zabrał swoich rzeczy, leżały nietknięte. Z satysfakcją zmiażdżyłam strzykawkę z płynem. Tłuczone szkło przyjemnie chrupało. Następnie zajrzałam do torby. Wyrzuciłam z niej nici oraz igłę - była zbyt mała, by mogła się do czegoś przydać - zostawiłam w zamian najciekawszą część zestawu: mały nóż. Uśmiechnęłam się lekko, zarzucając sobie lnianą torbę. Była nawet lepsza od mojej poprzedniej, zdecydowanie bardziej żal mi było materiałów. Uśmierzyłam nieco ból za pomocą paru rosnących w pobliżu ziół i odpoczęłam, po czym ruszyłam w dalszą drogę. Gdy zeszłam już prawie z gór, odetchnęłam z ulgą. W pobliżu nie zauważyłam żadnego wilka...do czasu.
Jedna z jaskiń okazała się nie do końca pusta. Tyłem do mnie siedział w niej bordowy basior. Postanowiłam to zignorować. Nie wyobrażałam sobie, dlaczego i jak miałabym się odezwać, czy zrobić cokolwiek innego. Podążyłam dalej ku centrum watahy.
<Ruten? Zabili ją i uciekła XDDD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz