Oto ogół w cieple domowego ogniska
Kolejne popołudnie mijało niemal sielankowo. Ktoś z zewnątrz mógłby nawet odnieść przyjemne wrażenie, że wszystkie, te istoty spędzające beztroski czas w pobliżu jaskini Azaira tworzyły jakąś szczęśliwą, spokojną rodzinę, a może małą watahę.
Dwa basiory siedziały pod drzewem, kryjąc się przed upałem. Zarówno jeden i drugi przyglądał się małej dziewczynce, szczenięciu o miło kremowej sierści hasającemu pomiędzy licznymi kępami trawy rosnącej przed jaskinią Azaira, nieskróconej w tym miejscu przez roślinożerców.
Konwalia rosła. Ruten lubił ją. Nie jako osobę oczywiście, a jako obiekt. Dla niego była zwykłym dzieckiem, takim, jakich tysiące łaziło po ziemi, żeby dorosnąć i zacząć się rozmnażać. Taką samą maszynką do funkcjonowania jak inne, w podobnym stopniu obdarzone umysłem funkcjonującym w sposób, na jaki pozwalał aktualny stopień ewolucji. Ale małe jeszcze kosteczki zapowiadały wyrośnięcie z tego niewielkiego ciałka dobrego organizmu. Potrzebne było tylko pożywne jedzenie i ruch. W zasadzie mała wilczyca była bliska jego ideałowi urody.
Ideał urody. Jak najbardziej, bordowy wilk miał go i przywoływał w myślach wielokrotnie przyglądając się innym wilkom. Preferował to, co naturalne, a wielbił to, co świadczyło o dobrym zdrowiu, jak na przykład sztywne, stojące uszy, prosty kręgosłup i silne nogi, czy głęboka, ale nie przebudowana klatka piersiowa. Przez całe życie spotkał może z jedną, może ze dwie wilczyce zbliżone do ideału. Zależy jeszcze, czy brać pod uwagę Perianę, która okazała się być od niego dalej, niż na początku sądził. Umaszczenie... jeśli wziąć pod uwagę warunki naturalne, w jakich przyszło im żyć, nie powinno być ono ani zbyt jasne, ani zbyt ciemne, podobnie, jak oczy. Wyjątkiem był nos, Ruten nie akceptował różowych nosów, mogły powodować oparzenia. Jeśli nos Konwalii byłby choć trochę różowy, Ruten z przykrością skręciłby jej kark. Co prawda jej oczy były może trochę zbyt rybie, ale to też miało pewne zalety. Jasne tęczówki co prawda nie pochłaniały, ale za to dobrze odbijały światło.
- Jak uważasz, Azair - zwrócił się do swojego towarzysza - kiedy będziemy mogli oddzielić nasz obiekt doświadczalny od matki? Wciąż rośnie, niedługo przestanie żywić się mlekiem. Myślę, że nie ma sensu czekać - mruknął, wpatrując się w dziecko wzrokiem orła wypatrującego ofiary - lada dzień przejdzie na stały pokarm, a wtedy będziemy mogli zająć się nim na poważnie...
Matka szczenięcia odpoczywała wewnątrz jaskini. Karmienie i opieka nad dzieckiem zajmowała jej ostatnio dużo czasu. Miała prawo być zmęczona, więc w chwilach, w których mogła odpocząć, po prostu rozkładała się na boku, przymykając oczy i zasypiała z uczuciem ulgi.
Po drugiej stronie niewielkiej polanki, którą tworzyły trawiaste zarośla przed grotą, usiadła druga wadera przebywająca teraz w towarzystwie. Gdyby nie jeden istotny szczegół, można by odnieść wrażenie, że przygląda się leżącym w oddali wilkom.
Obok niej usiadł szary ptak. Przez chwilę nie mówił niczego. Dopiero gdy wilczyca nieznacznie odwróciła pysk w jego stronę, zaczął cicho:
- Iryd, prawda? Przepraszam, jeśli przeszkodziłem.
Zazwyczaj nie podchodził do wilków, by tak po prostu z nimi porozmawiać, rozmowy takie bowiem rzadko należały do przyjemnych. Większość psowatych, które znał po prostu go nie lubiła, a za najśmieszniejszy uważał fakt, że niemal każdy z nich miał inny powód. Tym razem jednak wrodzona ciekawość zwyciężyła, postanowił skorzystać z okazji i podejść bliżej.
Wadera pokiwała głową, jeszcze przez chwilę nie odrywając nieruchomych oczu od miejsca, w którym leżały basiory.
- Iryd. A ty?
- Mundus - odpowiedział, a ona uśmiechnęła się lekko. Mimowolnie odwzajemnił ten gest, choć nie był pewien, co konkretnie miał on oznaczać - zostajesz na dłużej w WSC?
- Trzeba to gdzieś zgłosić?
- Nie, spokojnie - odwrócił wzrok - może trzeba było, dopóki mieliśmy alfę. Teraz to już właściwie nie ma znaczenia.
- Ojej, stało się coś złego?
- Można powiedzieć, że niepomyślny... zbieg okoliczności - odrzekł, zerkając na nią spode łba, po czym na wszelki wypadek umilkł. Tymczasem podążył wzrokiem za jej oczyma, które, choć były teraz zamknięte, nadal wskazywały jeden, niezmienny kierunek. Westchnął cicho.
- Ale jest coś takiego w WSC - powiedział nieco ciszej, równocześnie wolno unosząc jeden ze szponów i zahaczając nim o nić na swojej szyi - co przyciąga, prawda...?
< Azair? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz