Przysiadłam w koronie drzewa by zastanowić się nad dzisiejszym treningiem. Takie lądowanie nie było z pewnością łatwą sztuką - do tej pory pamiętam, jak trafiłam na zbyt cienką i kruchą gałąź. To zadanie zostawię na dłuższą metę ptakom. Rozejrzałam się po zielonym morzu i pogrążyłam w rozmyślaniach. Slalom został już przerobiony, w mięśniach skrzydeł miałam zakwasy po wczorajszym dniu, więc powietrzne akrobacje odpadają. Ostatecznie wybrałam rzekę.
Na miejscu zastałam demona. Na mój widok przerwał drapanie pobliskiego pnia. Chyba nie spodziewał się mojego przybycia. Od razu pokazał mi swój plan na dziś, przeskakując z jednego głazu na drugi. Pokiwałam ochoczo głową i sama wskoczyłam na pierwszy kamień, przyjmując tym samym propozycję. Przez dłuższy czas trenowałam w ten sposób razem z mrocznym towarzyszem. Parę razy zdarzyło mi się zmoczyć, ale nie zrobiło mi to żadnej różnicy, bo na koniec oboje tak czy siak wskoczyliśmy do wody i walczyliśmy przez kilkanaście minut z prądem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz