Azair wlókł się za Rutenem, nieco zmęczony od szarpania się z wilkiem, którego udusił.
Coraz częściej czuł się zmęczony. Tylko dlaczego? Co takiego robi, że nie jest w pełni sił?
Ach, no tak. Nie je mięsa.
Dlatego właśnie jest chudy, słaby i zmęczony. Następnym razem musi przezwyciężyć obrzydzenie i pochłonąć nieco jelenia, żeby nie zdechnąć. Wbrew pozorom nie w smak mu było umieranie.
Bordowy wilk za to szedł raźnym krokiem, zadowolony z siebie. Jeśli Azę słuch nie mylił, nawet pogwizdywał sobie pod nosem.
— Ciekawe, czy kiedyś się zorientują — prychnął biały basior, bardziej do siebie, niż swojego towarzysza, który jednak, obdarzony dobrym słuchem, odwrócił do niego łeb i uśmiechnął się krzywo.
— Na twoim miejscu bym się tym nie kłopotał — oznajmił. — Mają zbyt dużo różnych śladów, zupełnie niepodobnych morderstw, żeby połączyć to wszystko w jedno. A już tym bardziej, żeby dopasować nas do całej tej szopki.
Azair wzruszył ramionami.
Ostatnio jednak zaczynał, zwłaszcza wieczorami, zastanawiać się nad konsekwencjami ich czynów. Gdyby wszystko wyszło na jaw, czy zdegradowaliby ich do roli omeg? A może wykonaliby wyrok śmierci?
Biały wilk jednak nie czuł się winny. Nie żałował odebranych dusz. Jeśli by mógł, najchętniej zamknąłby je w naszyjniku i z dumą obnosiłby się nim dookoła, dając światu świadectwo, że oto on, Azair Ethal, jest prawdziwym panem śmierci.
W swoich łapach miał możliwość odbierania życia, jak i pozostawiania go w ciele. Od jego woli zależało, czy ten oddech jego ofiary będzie tym ostatnim, czy pozwoli mu dalej cieszyć się tą żałosną egzystencją, do czasu, kiedy nie wróci po zapłatę za te dni okupione błaganiem.
Czuł się bezkarny. Nikt nie mógł być bezpieczny, gdy on i jego przyjaciele, Ruten i Mundus, grasują na wolności.
Gdy wrócili do jaskini, Azair ułożył się wygodnie w kącie, tak, jak on to lubił się kłaść - z głową na łapach, naprzeciwko wejścia, żeby mógł zareagować w każdej wolnej chwili.
Czasami miał wrażenie, że robi za ochroniarza. Ale to dobrze. Musiał mieć jakąś rolę w ich grupie, a już jakiś czas temu pogodził się z tym, że to Ruten jest ich liderem. Z każdym dniem jednak było mu to coraz bardziej obojętne.
Dzień chylił się już ku końcowi, słońce chyliło swą złotą głowę, aby zniknąć za horyzontem i ustąpić miejsca chłodnej, przynoszącej ukojenie nocy. Oczy Azy same się już zamykały. Mundus za to w najlepsze spał w kącie.
Biały basior rozluźnił się, wziął parę głębokich oddechów i zamknął oczy, szykując się do pokrzepiającego snu.
Musiał jednak unieść jedną powiekę, bo usłyszał ciche zgrzytanie pazurów o kamień i kroki.
To Ruten wymykał się z jaskini.
Azair z powrotem zamknął oczy. Ruten był cicho, starając się nikogo nie budzić. Nie ma sensu ruszać za nim, skoro sobie tego wyraźnie nie życzy.
Rano obudził go entuzjastyczny, choć zionący zmęczeniem krzyk Rutena.
— Mam! — zawołał, wbiegając do jaskini. Miał przekrwione oczy, skutek nieprzespanej nocy, ale jego pysk rozświetlał radosny, entuzjastyczny uśmiech.
Azair powoli otworzył oczy, wstał i przeciągnął się, stękając. Zamrugał parę razy, po czym skierował wzrok na bordowego wilka.
— Co masz? — zapytał Mundus, również brutalnie wyszarpnięty z objęć Morfeusza.
— Szukałem całą noc i mam — odparł Ruten, podchodząc do nich. — Znalazłem samotną waderę już u końca ciąży. Ona się nada!
— Nada do czego? — drążył ptak, nadal nie do końca rozbudzony.
— Na nasz eksperyment, oczywiście. — Basior uśmiechnął się. — Zbierajcie się, chłopcy. Trzeba ją przetransportować do naszej jaskini.
— Czy ktoś z nas w ogóle umie odbierać poród? — zastanowił się na głos Azair. Ale to jednak nie było istotne.
Cała trójka wypadła z jaskini i ruszyła w stronę wskazaną przez Rutena.
< Ruten? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz