Oto ciut, ciut ogółu naszej historii
- No, ale skąd wzięlibyśmy takie dziecko? - Mundus chciał zareagować, w jakikolwiek sposób, by tylko odwieźć ich od tego pomysłu. Nie odrzucała go sama idea zrobienia czegoś takiego. Jego umysłem władały logiczne i analityczne prawa, więc jego poczucie moralności ograniczało się do tego, co miało sens, a najlepiej, jeśli był to sens biologiczny lub społeczny. Gdy jednak wyobrażał sobie, co mogłoby wyrosnąć z dziecka, w którym grzebaliby akurat oni? - albo taką wilczycę?
- Skądkolwiek. Musiałby być zdrowa i inteligentna, żeby nie wyhodować byle czego - Ruten nagle wstał i zaczął krążyć w tę i z powrotem po jaskini. Pomysł chyba wywołał u niego przypływ energii. To znaczy, wilk już zaczął planować jego realizację. Towarzysze przez chwilę wodzili za nim wzrokiem. Jego zachowanie z miesiąca na miesiąc przywodziło na myśl coraz poważniejsze zaburzenie.
Mundurek siedział pod ścianą, beznamiętnie stukając pazurem jednego ze szponów w pazur drugiego. Nie wznosząc pochylonej głowy, podniósł jedynie wzrok, kierując go na wilki.
Wy obaj, moi przyjaciele, jesteście rzeczywiście jak nocne motyle, z jednego kwiatu na drugi, przy świetle księżyca, jedynego cichego świadka.
Ale uważajcie, by pewnej nocy ten księżyc nie okazał się jedynie prymitywną żarówką, zapaloną przez rękę prawa. Bo się sparzycie.
Następnego dnia przed południem, Azair i Ruten nie rozmawiając wcześniej o tym, według jakiego planu miała przebiegać dzisiejsza "praca", ruszyli w stronę Stepów, po niespełna pół godziny przekraczając granicę między Watahą Srebrnego Chabra, a Watahą Wielkich Nadziei. Niedługo potem znaleźli się już w gęstym lesie po drugiej stronie, czując przyjemny chłód, którego wcześniej zabrakło na otwartej, częściowo piaszczystej przestrzeni.
Żółtooki wilk poprawił przerzuconą przez ramię lnianą torbę i uniósł pysk, węsząc w powietrzu. Czuł zapach lip, rosnących nieopodal na polu topoli, wyraźna, sucha woń słonecznego dnia. Dziś idą na wycieczkę, na południe. Krótka wyprawa, pozbawiona emocji i niepotrzebnych przygotowań. On sam czuł tylko oczekiwanie i podświadomą obawę, że coś może się nie udać. Ale wszystko się uda, przecież wpadają, tak jak zawsze, tylko na chwilę. Wypadałoby podzielić się z przyjacielem celem wędrówki. Ruten zorientował się, że ostatnio rzadko o tym myślał. Jeszcze raz rozejrzał się wokół, skanując otoczenie w poszukiwaniu ewentualnych zagrożeń do zgładzenia. Sam nie wiedział, dlaczego jego serce zaczęło przyspieszać. Przecież robił to wcześniej tyle razy, nie czując niczego, nawet niepokoju. Robił to i świetnie się przy tym bawił. A teraz? Teraz czuje się przerażony. Czym, dlaczego?
Zatrzymał się na moment i odetchnął głębiej, a potem ruszył szybciej, jakby ktoś go gonił. Azair zaniepokojony tą bądź co bądź nagłą zmianą zachowania drugiego wilka, przyglądał mu się z wyczekiwaniem. Ruten naprawdę chciałby jakoś to wytłumaczyć. Ale nie umiał.
- Przed nami jaskinia Aksela. Jest niewielka i dość niewyględna, bo zajęta przez niego, gdy stracił stanowisko samca alfa WWN. Tak... stary wilk był kiedyś przywódcą tej zgrai. Jednak widzisz, Azair, teraz władzę ma tu ktoś inny. A zatem po co światu taki basior, który ani nie da mu już potomstwa, ani nie przysłuży mu się dobrym życiem? Wydaje mi się, że jest zupełnie niepotrzebny.
- Skądkolwiek. Musiałby być zdrowa i inteligentna, żeby nie wyhodować byle czego - Ruten nagle wstał i zaczął krążyć w tę i z powrotem po jaskini. Pomysł chyba wywołał u niego przypływ energii. To znaczy, wilk już zaczął planować jego realizację. Towarzysze przez chwilę wodzili za nim wzrokiem. Jego zachowanie z miesiąca na miesiąc przywodziło na myśl coraz poważniejsze zaburzenie.
Mundurek siedział pod ścianą, beznamiętnie stukając pazurem jednego ze szponów w pazur drugiego. Nie wznosząc pochylonej głowy, podniósł jedynie wzrok, kierując go na wilki.
Wy obaj, moi przyjaciele, jesteście rzeczywiście jak nocne motyle, z jednego kwiatu na drugi, przy świetle księżyca, jedynego cichego świadka.
Ale uważajcie, by pewnej nocy ten księżyc nie okazał się jedynie prymitywną żarówką, zapaloną przez rękę prawa. Bo się sparzycie.
Następnego dnia przed południem, Azair i Ruten nie rozmawiając wcześniej o tym, według jakiego planu miała przebiegać dzisiejsza "praca", ruszyli w stronę Stepów, po niespełna pół godziny przekraczając granicę między Watahą Srebrnego Chabra, a Watahą Wielkich Nadziei. Niedługo potem znaleźli się już w gęstym lesie po drugiej stronie, czując przyjemny chłód, którego wcześniej zabrakło na otwartej, częściowo piaszczystej przestrzeni.
Żółtooki wilk poprawił przerzuconą przez ramię lnianą torbę i uniósł pysk, węsząc w powietrzu. Czuł zapach lip, rosnących nieopodal na polu topoli, wyraźna, sucha woń słonecznego dnia. Dziś idą na wycieczkę, na południe. Krótka wyprawa, pozbawiona emocji i niepotrzebnych przygotowań. On sam czuł tylko oczekiwanie i podświadomą obawę, że coś może się nie udać. Ale wszystko się uda, przecież wpadają, tak jak zawsze, tylko na chwilę. Wypadałoby podzielić się z przyjacielem celem wędrówki. Ruten zorientował się, że ostatnio rzadko o tym myślał. Jeszcze raz rozejrzał się wokół, skanując otoczenie w poszukiwaniu ewentualnych zagrożeń do zgładzenia. Sam nie wiedział, dlaczego jego serce zaczęło przyspieszać. Przecież robił to wcześniej tyle razy, nie czując niczego, nawet niepokoju. Robił to i świetnie się przy tym bawił. A teraz? Teraz czuje się przerażony. Czym, dlaczego?
Zatrzymał się na moment i odetchnął głębiej, a potem ruszył szybciej, jakby ktoś go gonił. Azair zaniepokojony tą bądź co bądź nagłą zmianą zachowania drugiego wilka, przyglądał mu się z wyczekiwaniem. Ruten naprawdę chciałby jakoś to wytłumaczyć. Ale nie umiał.
- Przed nami jaskinia Aksela. Jest niewielka i dość niewyględna, bo zajęta przez niego, gdy stracił stanowisko samca alfa WWN. Tak... stary wilk był kiedyś przywódcą tej zgrai. Jednak widzisz, Azair, teraz władzę ma tu ktoś inny. A zatem po co światu taki basior, który ani nie da mu już potomstwa, ani nie przysłuży mu się dobrym życiem? Wydaje mi się, że jest zupełnie niepotrzebny.
Tym razem jednak głos oddajmy komu innemu
Kiedy Brus wpadł do jaskini śledczych zupełnie rozgorączkowany, zanim jeszcze zdążył cokolwiek powiedzieć, już wiadomo było, że sprawa jest poważna. Szkło podniósł zmęczony wzrok znad dokumentów, które studiował w nocy.
- Co się stało? - zapytał cicho.
- Mówiłeś coś o jednym sprawcy? To masz jednego sprawcę - burknął, podchodząc do schowka z dokumentami i wyjmując z niego czystą kartkę - za mną, idziemy spisać protokół. Weź ze sobą mózg, może ci się przydać.
Śledczy wstał znad kamiennej ławy, niepewnym wzrokiem odprowadzając starszego basiora do wyjścia. Potem szybko chwycił zwęglone polano, o którym zapomniał jego wspólnik i szybkim krokiem wyszedł z jaskini, z szybciej bijącym sercem podążając za nim.
Na miejscu jednak zastał coś, co przerosło jego oczekiwania. Serce kołatało mu w piersi, a krew napływająca do żył sprawiła, że gdyby nie sierść byłby już chyba cały czerwony. Dlaczego kazali mu przyjść tutaj... patrzeć na to? Przed nim w kałuży krwi leżało zmasakrowane ciało jego siostry. Na sztywnych nogach podszedł bliżej i rzucił się na kolana, trzęsącymi się z oszołomienia łapami próbując zmierzyć waderze puls. Cicho. Cicho. Nieruchomo. Jej ciało było sztywne, jakby nie żyła.
Przecież nie żyła, ona nie żyła.
To on. Śledczy popatrzył na jej ciało, na widoczną pod posklejaną od krwi sierścią tchawicę, rozciętą skórę niżej, na wystające, bielące się żebra. Poznał to cięcie, uczynione sprawną łapą, zaopatrzoną w jakieś ostrze. Wyrwie mu tę łapę. Wyrwie razem ze stawem, będzie szarpać, dopóki nie pękną ścięgna. Będzie słuchał krzyku, jak najpiękniejszej muzyki. Obiecuje.
Opuścił głowę, czując, że w jego oczach pojawiają się łzy, a jego ciałem wstrząsnęły dreszcze. Uniósł zastygłą łapę i ucałował ją. Dobranoc, siostrzyczko. Ktokolwiek ci to zrobił, zostaw to mnie, a teraz śpij i niczym już się nie martw. Wszystko to już się skończyło. Byliśmy tak blisko... a mimo to nie udało mi się ochronić cię przed niebezpieczeństwem.
- Szkło...? - usłyszał głos za plecami. Jeszcze przez chwilę trwał w bezruchu.
- To moja siostra. To moja siostra - szepnął, zaciskając powieki. Z tyłu dotarło do niego głuche westchnienie. Przerwał na chwilę, by po kilku sekundach chrypliwie wydobyć z siebie głos - co?
- To moja siostra. To moja siostra - szepnął, zaciskając powieki. Z tyłu dotarło do niego głuche westchnienie. Przerwał na chwilę, by po kilku sekundach chrypliwie wydobyć z siebie głos - co?
- Tam dalej.
Powoli podniósł się i nie myśląc nad tym co robi, powlókł się w stronę wskazaną przez towarzysza. Zwłoki jego siostry leżały przed jaskinią. Wcześniej nie zauważył nawet, co to za jaskinia. Teraz dopiero, jak przez mgłę rozpoznał ją, łącząc z postacią nie tylko tak bezwzględnie zamordowanej, ale i Tof, starej wadery, która się nią opiekowała, oraz jej przyszywanego bratanka, Aksela...
Wewnątrz leżało drugie ciało. Śledczy Silwestr pochylony nad nim szkicował coś na kartce, ale zanim szary wilk podszedł bliżej, łapą wskazał na ścianę po prawej stronie. Szkło mętnym wzrokiem obejrzał się za siebie i cofnął o dwa kroki, widząc niezgrabne litery zapisane na skale.
Co widzicie?
Nie było jeszcze takiej zbrodni w ich zapisach, był pewien. Przez całą noc siedział nad tymi papierami, przez calutką noc przeglądał tekst, nie było, naprawdę.
Drugie ciało, należące do dawnego samca alfa WWN, Aksela, leżało wygięte w nienaturalnej pozycji. Jego ogon przewieszony nad grzbietem, przywiązany był do szyi.
Tego samego dnia po drugiej stronie komuś serce zabiło mocniej, a ktoś pracował
Ruten z lekkim uśmiechem oderwał łapę od skalnej płaszczyzny. Ciekawe, kiedy zauważą.
Ta suka przez kilkanaście sekund, wciąż bezsensownie wyjąc, przesunęła się o pół metra.
Azair kończył zawiązywać pętlę na szyi czarnego wilka.
Mogą wracać do domu. Przyjęcie jak zawsze kończy się szczęśliwie.
Tam czas nadal był synonimem czyjejś wygranej
Był już wieczór, emocje zaczynały opadać, odkrywając chłodny dystans. Świat wyglądał tak samo, jak co noc. Było cicho. Drzewa i ziemia nie płakały po wilku, który odszedł.
Szkło siedział przy kamiennej ławie, trochę z boku, podpierając czoło jedną z łap. Pozostali śledczy i strażniczka Opal, nie chcąc zakłócać jego myśli w ciszy kończyli spisywać protokół przesłuchania Tof.
- Kto jeszcze musi zginąć, żebyście w końcu wzięli się do roboty? - zaszlochała stara wadera. Przechylając głowę tak, by nie musieć jej podnosić, popatrzył na nią otępiale. Nie odpowiedział, milczał. Nie wiedział.
- Mamy dwie nowe ofiary - szepnęła tymczasem Opal, rozmawiając z Brusem i Silwestrem - ale tylko jedna zabita w ten sam sposób, co poprzednie.
- I co? - mruknął apatycznie Szkło - Grację zamordował jeden, Aksela drugi?
- Szkło może mieć rację - przyznała wadera - wszystko, co znaleźliśmy, jest sprawą jednego zabójcy.
< Azairku? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz