Tej nocy wcale nie zasnął. Włóczył się po terenach watahy, omijając w miarę
możliwości wszelkie żywe stworzenia. Nie zależało mu na opanowaniu swoich mocy,
a na zapanowaniu nad nimi.
Parę godzin wcześniej padało, dość intensywnie jak na tą porę roku. Ziemia
była więc trochę bardziej miękka, trawa mokra, a powietrze wilgotne.
Poczuł znajomy zapach, ale zanim zdążył zareagować, coś uderzyło w jego
bok, by po chwili zacisnąć drobne zęby na jego szyi. Nie dość mocno, by
uszkodzić coś więcej niż skórę, ale element zaskoczenia zrobił swoje. Jego
ciało opadło bezwładnie na ziemie, rozchlapując wodę z pobliskiej kałuży, w
której znalazł się jego tułów.
Shino odszedł od ciała, choć nie osiągnął zamierzonego efektu, coś mu się
jednak udało. Napawał się połowicznym zwycięstwem, póki nie poczuł szponów
zatapiających się w jego grzbiecie. Próbował sięgnąć zębami ptasiej nogi, ale
nie potrafił.
Ptak odpuścił zaskakująco szybko, przeleciał parę metrów (trochę
niezgrabnie, ale przynajmniej) i wylądował na ziemi.
– Nie pozwalaj sobie na zbyt wiele – warknął lis, obracając się wokół
własnej osi, by obejrzeć rany. – Byłem delikatny.
Sowa zerwała się do lotu i zniknęła pomiędzy drzewami. Ciało wilka poruszyło
się,
– Wybacz. Nie wziąłem pod uwagę siły tych szponów. – Vinys podniósł się z
ziemi i otrzepał mokre futro. – Przynamniej wiem już co mam robić.
– Nie udało ci się przejąć nade mną kontroli – parsknął jego towarzysz. –
To krok do tyłu.
– Nie chciałem, właściwie nawet nie wiedziałem, że to ty, póki nie
zobaczyłem tej sceny z innej perspektywy.
– Prześpij się, rano sprawdzimy zasięg.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz