Azair wbrew sobie zaczął się martwić.
Okej, może nie lubił wader, ale szczenięta darzył uczuciem, jakby drobną, ale skomplikowaną czułością. Bardzo chciał, żeby poród poszedł sprawnie i dobrze, bo jeśli wywiązałyby się jakieś komplikacje, a Yen zmarła, mieliby problem z wykarmieniem szczenięcia.
Ruten w końcu wrócił, targając za sobą umiarkowanej wielkości jelenia, którego noga nie była w najlepszym stanie. Gniła zapewne już od jakiegoś czasu, zraniona prawdopodobnie podczas ucieczki czy ataku.
Bordowy wilk rzucił truchło na środek jaskini i zerknął na Yen.
— Hej, obudź się — powiedział, zupełnie bez taktu, ale jednak skutecznie, bo wadera otworzyła oczy i podniosła się ciężko, stękając.
Usiedli w trójkę do jedzenia. Mundus trzymał się z tyłu, rozmyślając nad czymś intensywnie. Azair, z całej siły starając się utrzymać mięso w żołądku (chociaż szło mu coraz lepiej), znad brzuszyska jelenia obserwował czujnie waderę. Mówiąc szczerze, nie obawiał się z jej strony ataku, bo ledwo stała na własnych nogach, obarczona ciężarem małego życia w swojej macicy, ale większość wilków posiadała magiczne umiejętności niekoniecznie wymagające fizycznej sprawności.
— Jak chciałabyś nazwać dziecko? — zapytał niespodziewanie Ruten, podekscytowany wizją latającego wokół nich żywego eksperymentu, znaczy się, szczeniaka, bardziej niż ktokolwiek inny, nawet matka.
— Na pewno chciałabym jej dać nazwisko — powiedziała Yen z pewnością w głosie. Azair spojrzał na nią z zaciekawieniem. Niewiele wilków miało nazwiska.
— Po... Jej ojcu. Ma na imię Jaśmin i myślałam sobie, że może nazwiskiem byłoby "Jaśminowa" — kontynuowała niepewnie, speszona ich spojrzeniami.
— Uważam, że to dobry pomysł — oznajmił niespodziewanie Azair, zaskakując nie tylko siebie, ale i całą resztę. — Co więc się stało z owym Jaśminem?
Mogło mu się zdawać, ale miał wrażenie, że Mundus syknął cicho. Może Aza faktycznie nie powinien rozdrapywać jeszcze świeżych ran?
— Em... — Wadera rozejrzała się dookoła, szukając pomocy u pozostałych wilków. Wszystko, byleby nie musiała odpowiadać. Jednak nikt nie przyszedł jej z odsieczą. — On... Nie chciał dziecka. Zostawił mnie... P-poszedł sobie...
I rozpłakała się. Ruten, jakby zniesmaczony bądź zwyczajnie zakłopotany, odsunął się od niej, ale Aza sięgnął ku niej nad martwym jeleniem i położył jej łapę na ramieniu. W zasadzie on sam narodził się w podobnych okolicznościach. Po chwili jednak, zdezorientowany własnym czynem, puścił ją.
Yen uspokoiła się i pociągnęła jeszcze parę razy nosem.
— Ale teraz przynajmniej mam was — oznajmiła, uśmiechając się słabo.
< Ruten? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz