czwartek, 8 sierpnia 2019

Od Rutena CD Azaira Ethala - "Motyl Nocny"

Pusto
- Tak - Ruten uśmiechnął się nieco sztucznie - teraz masz nas. Zaopiekujemy się tobą najlepiej, jak potrafimy. A temu dziecku damy coś więcej, niż ojcostwo - wilczyca uśmiechnęła się słabo, a bordowy wilk dodał jeszcze - prześpij się. Słabo wyglądasz.
Yen posłusznie wróciła do swojego kąta, by położyć się ponownie. Pozostała trójka przez dłuższą chwilę siedziała w ciszy, której nikt nie przerywał. Jakby każdy z osobna bał się ją przerwać.
W pewnej chwili wilk o ciemnej sierści wskazał na nić zawieszoną na szyi jednego ze swoich towarzyszy.
- Powinieneś dać spokój swojej biednej skórze - uśmiechnął się z drwiną - chyba i tak nie zadziała.
- O czym mówisz? - ptak wyrwany z zamyślenia mruknął podejrzliwie.
- Patrzę, patrzę i zastanawiam się, kiedy wreszcie się poddasz. A ty nadal próbujesz oszukać sam siebie tą żyłką.
- Jeśli nawet, moja to szkoda i moja odpowiedzialność.
- Szarpiesz za nią zawsze gdy pojawiam się w zasięgu twojego wzroku. Kiedy mówię do ciebie, zanim jeszcze dojrzę zwrócony na mnie twój wzrok, pierwszym co widzę są pazurki, które zaciskają się na nitce, z każdym dniem coraz mocniej. W końcu znieczulisz się i cały misterny plan pójdzie w diabły. Popatrz, Azair, to ciekawe - mówił, teraz słowa kierując do białego wilka - oto przykład postępowania kogoś, kto wiedzę ma ponadprzeciętną, ale wciąż zbyt małą. Dlatego właśnie uczymy się przez całe życie, aby dać sobie szansę naprawienia podobnych błędów. Nasz przyjaciel, jak pewnie zdążyłeś już zauważyć, ma psychikę trochę inną, niż my, wilki. Ale podobnie jak my, a być może nawet bardziej, żyje w świecie uwarunkowań, skojarzeń i emocji. Nie wiem, z czym jego umysł łączy mój wizerunek, ale postanowił zmienić to coś.
- Masz rację - mruknął cicho ptak, uważnie patrząc na bordowego. Biały wilk słuchał rozmowy bez słowa.
- Powiedz po prostu, że uzależniłeś się... ode mnie, przyjacielu - Ruten lekko schylił głowę i zajrzał w oczy rozmówcy - jedynym logicznym wyjściem było więc skojarzenie mnie z bólem. Ale, i tu zaczyna się robić ciekawie... - prychnął ze śmiechem - nie skojarzyłeś mnie z bólem, ale ból ze mną. I polubiłeś go.
Mundus wbił pazury w ziemię, z wyrazem dezorientacji w oczach patrząc na wilka, który uśmiechnął się teraz niemal przyjaźnie. Wyglądało na to, że uświadomienie sobie mechanizmu całej sytuacji wzbudziło w nim jakieś przyjemne uczucia. Po chwili powiedział ciszej:
- Najpierw przywykłeś, teraz już potrzebujesz zagrożenia, aby czuć bezpieczeństwo. Dosyć śmieszne. Pamiętaj tylko, że biologia to specyficzna nauka. Można próbować ją oszukać, ale jeśli się nie uda, zemści się, jak żadna inna - wstając, zakończył szeptem - mieć kogoś tak oddanego chciałby każdy. Naprawdę osobliwy jesteś, Mundurku. Tymczasem pozwólcie, moi przyjaciele, że na chwilę was zostawię - rozejrzał się, zatrzymując wzrok na wyjściu z groty. Gdy bordowy wilk opuścił ich siedzibę, zapadał już zmrok.
Godziny mijały, ostatnie chwile wieczoru przeplotły się z nocą, a on nie wracał. Mundus położył się gdzieś w ciemności, zapadając w jak zawsze czujny sen. Na co miałby czekać? Gdziekolwiek znikł ich przyjaciel, wiedział, co robi, o to jedno można było być pewnym.
Noc zawsze była mu wyjątkowo bliska.
Spała również wadera, przywracając sobie siły. Nadwyrężone po tygodniach zmartwień, zdenerwowania i wielu przepłakanych nocach, które wydawały się prowadzić jedynie do pustych iluzji dni, martwych dni, wszystkich razem i każdego z osobna, które zlewały się ze sobą tworząc koszmar.
Czyżby spokoju zaznała dopiero tutaj? W tej jaskini, w której niegdyś mały, biały szczeniak i jego nauczyciel rozcinali brzuch innej wadery? Gdzie jeszcze jakiś czas temu podczas sekcji, w chłodny dzień przedwiośnia słychać było trzask kręgów małego szczeniak? Skąd wywleczone zostały przytomne, lecz w dwojaki sposób sparaliżowane wilki, nie mogąc się bronić, rozszarpane pazurami wielkiego drapieżnika...
Tylko Azair nie spał. Kto wie, być może w jego umyśle pojawiły się jakieś przeczucia. Za długo znał już swojego przyjaciela, by nie nauczyć się wychwytywać niepokojących zmian w jego zachowaniu. Podszedł do wyjścia z jaskini i przez długi czas wpatrywał się w nocne niebo. Było cicho, a z zewnątrz do jaskini napływał coraz większy chłód. Rozpoczynały się sierpniowe noce.

Tu również pusto
Niemal wszystko, co się zaczęło, w którymś momencie powinno wyczerpać się i dotrzeć do końca. Ale tylko niektórzy mogą panować nad tym, co i kiedy się zakończy. Oni mają prawdziwą władzę.
Nadchodził jeden z tych dni, które miały zmienić wiele. Ruten nie tylko wiedział to i wnioskował z najbardziej podstawowych praw tego, w czym wzrastał i obracał się przez całe życie, ale i czuł całym sobą. Jego misja miała wyjść poza granice prostego, codziennego działania i zapisać się w bardziej znanej historii. Ale równocześnie musiał przejść na bardziej niestabilny grunt, przedostać się do strefy, w której musiał być bardziej ostrożny, bardziej delikatny. To zadanie nakładało na niego wyjątkowo dużą odpowiedzialność.
Siedział na niewielkim wzniesieniu w lesie, przez drgające na wietrze gałęzie obserwując nadejście świtu. Niebo stawało się już różowawe, blade, poszarzałe, jak przemarznięta skóra.
Wrócił do jaskini. Bez słowa spakował do lnianej torby większy nożyk i sznurek. Dopiero gdy ponownie stanął przed wyjściem, zwrócił się do białego wilka.
- Azair, przyjacielu... dzisiaj idziemy w inną stronę. Jeśli oczywiście zechcesz spędzić kolejny dzień ze mną - uśmiechnął się lekko.

Rzeczywistość milczy
Znów byli we dwóch. Sami, na leśnej ścieżce prowadzącej na północ. To tamtędy Ruten chodził do domu starego weterynarza. Teraz cieszył się, cieszył jak dziecko, mogąc iść tą samą drogą razem ze swoim białym przyjacielem. Jednym z dwóch najlepszych, jedynych przyjaciół. Azair był dla niego jak dobry duch. Anioł stróż. I za wszelką cenę chciał radość przekazać także i jemu, chciał, by odczuwali to samo, by szybciej bijące serca opowiadały historię euforii, zanim ktoś spisze ją na bezdusznej, poszarzałej kartce.
- Wiesz - powiedział Ruten, przenosząc wzrok utkwiony wcześniej w drogę, na towarzysza - najprawdopodobniej niedługo będziemy musieli na jakiś czas przenieść się w inne miejsce.
Biały wilk odwzajemnił spojrzenie.
- Po co chcesz się przenosić? - zapytał ściszonym głosem.
- Trzeba być tam, gdzie jest życie, prawda? Tam, gdzie można coś osiągnąć. Ale porozmawiamy o tym później - popatrzył w niebo. Ostatnio często zajmował się marzeniami, a czas na ich realizację uciekał. Dotarli na miejsce.
- Ej, ty, możesz wyjść na chwilę? - krzyknął bezceremonialnie. Azair wolno zamachał końcówką ogona.
Zdziwiony wilk wyszedł z jaskini. Kto wołał go w ten sposób? Ruten? Daleki kuzyn, lecz przecież nie znali się specjalnie dobrze. Towarzyszył mu Azair Ethal, śledczy. Tak, to porządny wilk, pewnie znów ma do poprowadzenia jakieś ważne śledztwo, stąd to wołanie.
- Czego chcecie? - zapytał, stając przed nimi, z ufnością oczekując wyjaśnień.
- Jak pięknie - Ruten  podszedł do przedmówcy. W pierwszym odruchu chciał go dotknąć. Tak odległa wydawała mu się tak chwila, tak długo o niej marzył. A czym miała dla niego być? Jedynie chwilą rozrywki, jedynie zmianą.
Bawił się. Uwielbiał sprawdzać, co się stanie. Był... ciekawy.
- Podaj mi sznurek, Azair - nie spuszczając wzroku z nieświadomego jego zamiarów celu, kiwnął głową w stronę lnianej torby, którą przed chwilą położył na ziemi. Biały wilk wyjął z niej potrzebne narzędzia i podał swojemu towarzyszowi jedno z nich. Teraz dopiero, gdy w świetle wstającego dnia błysnął nóż, ten, z którym rozmawiali, zdał sobie sprawę, że coś zaczyna być nie tak.
- Po co ci te rzeczy, Ruten? - zapytał - chcecie mi coś pokazać? Czy to będzie remont? - zażartował, ale nie uśmiechnął się.
- Można to nazwać i tak - bordowy wilk rozwinął sznurek i zaczął zawiązywać na nim pętlę - remont wnętrza. Ale nie martw się, twoją jaskinię zostawimy w spokoju.
Basior cofnął się. Coś kazało mu uciekać, ale z drugiej strony nie pozwalało mu na to... to urojone uczucie, które bez celu plącze się po świecie, zwane godnością. Tymczasem zaczął dostrzegać, że intencje przybyłych nie są takie, za jakie wcześniej je uważał.
- Azairze - zawołał, gdy nagle starszy z wilków zarzucił mu pętlę na szyję i zaczął zsuwać ją w kierunku ramion - pomóż mi! Co robicie, powstrzymaj go!
Biedak, mimo, że nadal nie do końca pojmował, by ktoś chciał jego śmierci, coś już zaczynało do niego docierać. Tłumaczenie byłoby przecież nudne, a każdej krówce i każdej owieczce nie tłumaczymy przecież przyczyny jej śmierci. Mogłoby zrobić nam się wstyd, że jest tak niska.
Druga pętla szybko znalazła się na łapie wilka. Teraz szamotał się, z każdym ruchem zaciskając bardziej.
- Pomóż mi przywiązać go do tamtej gałęzi - wycedził przez zęby Ruten, szarpiąc się z wrzeszczącą rozpaczliwie ofiarą. Azair przytaknął bez słowa, zbliżając się do towarzysza i ciała nieszczęsnego kozła ofiarnego. Z jednej strony za tylną nogę, z drugiej pod żebrami przewiesili go przez niską gałąź starego drzewa w ten sposób, że aby ciało znalazło się znów na ziemi, trzeba było przeciąć obie strony sznurka.
Bordowy wilk wziął do łapy nożyk, podszedł do wiszącego na drzewie wilka i zrobił nacięcie na jego nodze. Krew zaczęła płynąć coraz mocniej, wśród jej pasm widać było jasne ścięgna, które piłowało ostrze.
- Przypomnij mi, jak on się w ogóle nazywa? - rzucił Ruten obojętnie do swojego przyjaciela. Tamten nie zdążył odpowiedzieć, głos doszedł z przodu.
- Z... Zawilec, mam na imię Zawilec...
- Ach, doprawdy - bordowy wilk uniósł brwi - wiedziałem, że jakoś na "z". Więc, Zawilec, zanim stracisz przytomność, masz jakieś dwie, może trzy minuty, żeby przeciąć pętlę na swojej szyi - Ruten odsunął się o krok i rzucił ofierze nożyk - wybieraj. Albo twoja noga, albo życie.
- Dlaczego? - Azair odezwał się po raz pierwszy od rozpoczęcia działania - dlaczego w taki sposób?
- Jestem po prostu ciekawy - ten wzruszył ramionami - popatrz na niego, jest słaby. Jak myślisz, czy znajdzie dość siły, aby wyrwać sobie nogę, aby tylko ujść z życiem? Jestem niemal pewien - wbił wzrok w smętne widowisko przed nimi - że to cecha silnych organizmów.
Tak. Tak oddzieli silnych od słabych. Taka próba ukaże, czyj umysł jest w stanie pokonać granicę. Zrobi to z każdym wilkiem, którego będzie chciał zbadać. Oto jego nowe dzieło. Próba siły umysłu.
Otrząsnął się. Zbyt daleko odbiegał marzeniami.
- On jest słaby. Jest po prostu słaby... - powiedział szeptem, patrząc na wilka, który drżącymi łapami zaczął rozcinać sznurek. Nie zdąży. Ruten widział już, że nie zdąży, zanim minie czas.
Po chwili jego łapy bezwładnie zsunęły się, wisząc teraz nad ziemią.

Po wszystkim. Misja zakończona.
Ruten sam nie wiedział, dlaczego dopadła go aż tak nagła fala ogłuszającego niemal szczęścia. To było to, udało się.
Z niewysłowioną radością począł tarzać cię w pokrytej skąpą ilością trawy, mokrej ziemi. Przy każdym ruchu jego sierść coraz bardziej mieszała się z błotem, mieszała się z krwią. Musiał spożytkować jakoś wypełniająca go energię. Uderzył grzbietem o grunt, tarł potylicą o piach. Impulsywnymi zrywami, z jednego boku na drugi, naprężał mięśnie, machał nogami, zupełnie nie dbając o zachowanie powagi, którą powinni cechować się przywódcy. Teraz była tylko prosta euforia, kolejny napad, jak ten, gdy skosztował ciepłej krwi z szyi swojej jeszcze żywej siostry.
Wydał z siebie kilkukrotne, ciche szczeknięcie. Zaczął już dyszeć, wszystkie siły wkładając w te z pozoru bezsensowne ruchy.
Podniósł się i otrzepał lekko, jakby nie będąc pewnym, czy chce strząsać z siebie ślady swego dzieła. Jego sierść cała była już brudzie i schnącej krwi, o nie, nie przypominał tego pana Rutena, czystego i dostojnego. Teraz trochę już zmęczony, wyglądał jak nieszczęście, ale radość rozpierała go od środka.

Czy na tym świecie istnieją jeszcze dni powszednie?
Tym razem stali w milczeniu i patrzyli. Tyle krwi... wszędzie tyle krwi. Żadnych świadków. Żadnych śladów. A jednak sprawa była duża, jeśli wymagała połączenia sił. Chyba można już uznać, że to najwyższa pora, by zacząć poważnie traktować współpracę ze śledczymi watahy z północy.

< Aza, Przyjacielu? ❤ >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz