Zostałam wciągnięta w grupowe polowanie z samego rana, co jednak okazało się korzystne - soczysty jeleni udziec i rozgrzanie mięśni to godna zapłata. Po posiłku postanowiłam wpierw rozprostować nieco kości na spacerze. Truchtem zmierzałam na wschód, delikatnie, prawie że niewidocznie skłaniając się ku północnemu kierunkowi. Zdecydowałam się wystartować dopiero w górach i tą trasą przelecieć na plażę, nigdzie mi się nie spieszyło. Był to jeden z chłodniejszych letnich dni, przyjmowanych z ulgą przeze mnie i nie tylko. Ptaki rozochociły się i rozśpiewały do tego stopnia, że zewsząd słychać było przynajmniej dwugłos. Zagłuszały tym trochę mniej przyjemne brzęczenie natrętnej części owadziej braci. Tuż przed nosem przemknęła mi żółta, pszczela plamka, by po chwili przysiąść na białym dzwonku. Zadziwiające, jak bardzo jesteśmy zależni od innych. Jeżeli ta pszczoła nie zapyli kwiatu, sarna, nasza ofiara, umrze z głodu. Jeżeli my nie upolujemy jej w dostatecznej ilości, wygryzie roślinność i pszczoły padną z głodu. Wystarczy jedno stworzenie, by to wszystko zniszczyć...
Z zamyślenia wyrwał mnie ciernisty krzak, w który zaplątała się moja tylna noga. Odruchowo pociągnęłam ją mocno pod siebie, wyrywając z objęć rośliny. Wymruczałam pod nosem jakieś przekleństwo, przyglądając się kilku krwawiącym zadrapaniom. Do wesela się zagoi. Ruszyłam dalej przez gąszcz. Za nim już niedaleko znajdowała się całkiem urocza polana, lecz kiedy wydostałam się z zielonego mrowia, stała się rzecz może nie tyle dziwna, co nieprzewidziana.
Zdążyłam jedynie kątem oka zauważyć zbliżającą się w zawrotnym tempie czerwonooką paszczę. Pchnięta w bok, przeturlałam się kilka metrów dalej. Natychmiast stanęłam na nogi ze zjeżoną sierścią, gotowa do walki. Istota ponawiała już atak, lecz tym razem prędko uskoczyłam, warcząc z narastającą wściekłością. Moim celem stało się permanentne zlikwidowanie wroga. Przy kolejnej okazji przeszłam do ofensywy i dosięgnęłam przeciwnika, aczkolwiek nie był to spektakularny cios. Gdzieś w tle słyszałam przerażone krzyki. Po chwili jednak zaczęły cichnąć, zamieniając się w zduszone jęki przeplatane kaszlem. Wtedy zdałam sobie sprawę z dwóch rzeczy naraz: mroczna szczęka pochodziła od stojącej kilkanaście długich kroków dalej wadery, a ją samą zaczynała otaczać ciemniejąca, mglista chmura, "wypływająca" z mojego ciała.
— Nie! - warknęłam krótko, kuląc się instynktownie. Moment skupienia kosztował mnie ugryzienie w łopatkę; istota wyrwała z niej kawałek mięsa. Nie dbając o to w przypływie adrenaliny, wyprostowałam się i przy kolejnej rundzie oddałam mu orając pazurami paszczę. Twór słabł jednak wraz z właścicielką. Wykorzystując chwilę oszołomienia, ominęłam go i skoczyłam na wilczycę, wypychając ją z obrębu działania mgły. Z ulgą zauważyłam, że zaczął się kurczyć. Kurwa. Całą uwagę skoncentrowałam na waderze. Nie. Ona żyje. Ona musi żyć. Jestem potworem.
Jesteś potworem.
<Kzeris? Witaj w klubie XD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz