Kama przepadła. Szukałem jej już kilka dobrych minut, nadal bez rezultatu. Biegałem w tę i we w tę na swoich krótkich nóżkach, popiskując co chwila żałośnie. Z każdą chwilą przestawało mi się to podobać, zwłaszcza, gdy w pewnym momencie straciłem jej trop. W jednej chwili poczułem się samotny i zagrożony. Czemu zostawiła mnie samego? W końcu nie wytrzymałem, usiadłem na ziemi i bezradnie zawyłem.
- Kamaaa - zawołałem pełnym żalu głosem, po czym zamilkłem i przez moment nasłuchiwałem odpowiedzi.
- Zawiś! - z oddali dał się słyszeć jej przytłumiony głos. Bez namysłu popędziłem mało zgrabnym krokiem w tamtym kierunku. Zastałem coś podwójnie miłego, bo oto za jedną z wielu głębokich zasp, pomiędzy kępami suchych traw wystających spod śniegu, oprócz mojej siostrzyczki stał i Wrotycz, ten szczeniak, którego spotkałem jakiś czas temu, gdy bawiłem się sam w lesie.
- Jesteście! - wystawiłem jęzorek, piszcząc ze szczęścia.
- Byłam tutaj cały czas, głuptasku - zaśmiała się Kama. Podbiegłem zamaszyście merdając ogonem i polizałem ją po pyszczku, wtuliwszy się w jej sierść.
- Ważne, że się odnaleźliście - Wrotycz rozejrzał się po lesie - co robimy?
- Bawisz się z nami? - zapytała Kama, machnąwszy ogonem. Przytaknął.
- Możemy w chowanego - zaproponowałem.
- W chowanego? - bury wilczek wyszczerzył się niepokojąco, schylając się i skradając się w moją stronę - świetny pomysł, naprawdę. Ale ja proponuję coś innego.
- Co? - pisnąłem.
- Chłopcy, może już przestańcie - powiedziała niepewnie Kama, stając najwyraźniej w mojej obronie.
- Chowając się niczego się nie nauczymy. Co powiesz, Wiluś, na walkę? - to mówiąc skoczył na mnie. Przeturlaliśmy się przez pół metra, po czym mój przeciwnik zaczął szarpać mnie za ucho.
- Czego piszczysz, broń się! - zakrzyknął bojowo, atakując mnie ze wszystkich stron.
- Spokojnie - do akcji wkroczyła moja siostra, zaciekle skacząc na Wrotycza. Po dłuższej chwili w końcu zdyszany odsunął się.
- Dobra, co proponujecie? - westchnął.
- Chodźmy nad rzekę! - uśmiechnąłem się szeroko.
Jak powiedziałem, tak, koniec końców, się stało. Co prawda jeszcze przez dłuższy czas mój bury kolega zaczepiał mnie co chwila i podszczypywał dosyć boleśnie, ale, gdy dotarliśmy nad rzekę, wszyscy troje zajęliśmy się raczej ślizganiem po lodzie.
- Czekajcie - przerwał w pewnym momencie Wrotycz - widzicie to? - zapytał, wskazując łapą na coś po wiejskiej stronie wody. Popatrzyliśmy w tamtą stronę.
- Ptaki - uśmiechnęła się Kama.
- Umiecie polować na takie?
- Chyba nie próbowałam.
- Już kiedyś to robiłem, chodźcie - kiwnął głową, ruszając w stronę złotawych, dużych ptaków, które dreptały w pobliżu jednego z gospodarstw. Wyszliśmy z rzeki, jednak obawialiśmy się podchodzić zbyt blisko do siedzib ludzkich. Co innego Wrotek, on nie miał z tym żadnego problemu i już po chwili ganiał te dziwne stworzenia po całej łące.
- Chodźcie, tu jest bezpiecznie! - krzyknął w końcu. Z siostrą popatrzyliśmy po sobie i niepewnie ruszyliśmy za nim i za moment również zapomniawszy o wcześniejszych lękach, biegaliśmy jak szaleni, zagoniwszy nasze ofiary na podwórze człowieka. Tam zabawa trwała w najlepsze do chwili, gdy z drewnianego domu nie wybiegli łysi przyjaciele ptactwa, z krzykiem wymachując kijami i krzycząc:
- Psy! Dzikie psy!
- Ganiają nasze kury!
- Zaduszą je!
- To nie psy, małe wilki!
- Dawaj szpadel!
Dopiero teraz zorientowaliśmy się, że jesteśmy na terytorium wyprostowanych istot, które biegły na odsiecz wylęknionym ptakom. Uciekaliśmy kilka kroków za biegnącą w stronę rzeki Kamą z podkulonym ogonem, ze zdziwieniem zauważywszy, że Wrotycz uciekł już wcześniej, z przerażeniem w oczach czekając na nas w pobliskich krzakach, za granicą niebezpiecznego podwórza.
- Jak ty się tu znalazłeś? - krzyknęła Kama, gdy i my zdyszani wpadliśmy pomiędzy gałęzie.
- Za późno się zorientowaliście... - przez chwilę na jego pysku dostrzegłem cień wyrzutów sumienia, które jednak minęły w jednej chwili, gdy popatrzył na coś, co leżało obok niego.
- Popatrzcie! - zawołał, chwytając pokaźnych rozmiarów zdobycz, którą wyniósł z podwórka.
- Co ty tam masz? - zapytała wadera.
- Kura - pochwalił się, dumnie wypinając pierś - podzielę się z wami.
- Jak mogłeś zabrać ptaka? - Kama ze smutkiem położyła uszy po sobie - taka ładna, a ty ją udusiłeś.
- Popatrz ile mięsa, tylko dla nas - nonszalancko uniósł brwi.
Wadera westchnęła, a ja lepiej przyjrzałem się martwemu ptakowi. Muszę przyznać, że zaimponowało mi to. Wrotek upolował nam obiad!
Dosyć szybko wróciliśmy na drugą stronę rzeki, razem ze zdobyczą, którą pomagałem nieść buremu koledze. Mam wrażenie, że poradziłby sobie z tym sam, ale mięsko tego ptaka tak przyjemnie pachniało...
Gdy znaleźliśmy się za rzeką, w końcu mogliśmy poczuć się zupełnie bezpiecznie. Napoczęliśmy ofiarę, rozmawiając wesoło i śmiejąc się.
Wtem, zauważyliśmy jeszcze dwa nieznane szczeniaki idące w naszą stronę.
- Palette! - zawołał radośnie Wrotek - chodźcie do nas!
- Witajcie - przywitali nas nieduża, barwna wilczyca i nieznacznie od nas większy, brązowy basiorek.
- Witamy - odrzekliśmy naraz z Kamą.
Usiedliśmy wkoło i podzieliliśmy się mięsem z przybyłymi.
- Palette to moja siostra - przedstawił Wrotycz - a to Kama i Zawilec, moi przyjaciele - uśmiechnął się - a ty... - zmrużył oczy, nieufnie przyglądając się brązowemu wilkowi - kim jesteś?
- To Kuraha - powiedziała uśmiechnięta Palette.
- Ach tak - odrzekł niby obojętnie, jednocześnie wciskając się pomiędzy swoją siostrę a jej towarzysza - to miło poznać. Paletko, pewnie ci zimno... - powiedział, przysuwając się do niej bliżej, a jednocześnie odgradzając ją od Kurahy.
- Nie, w porządku - odpowiedziała trochę zdziwiona.
- Właśnie, dopiero co rozgrzaliśmy się trochę... - dodał brązowy wilk.
- Musisz wiec być głodna - stwierdził tymczasem troskliwie nasz kolego, po czym podsunął siostrze kawałek mięsa, leżący wcześniej przed Kurahą.
Przez chwilę parzyliśmy z Kamą na tą dziwną sytuację, co chwila wymieniając miedzy sobą niepewne spojrzenia.
< Astelle? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz