Usiadłem na ziemi, spokojnie czekając na jakiegoś ich przywódcę. Mundus stał obok, nie nawiązując kontaktu wzrokowego z żadnym z otaczających nas gapiów. Nagle spośród nich wyszły dwa duże basiory, pewnym krokiem zbliżając się do nas. Dopiero wtedy mój towarzysz spojrzał im prosto w oczy, a ja wstałem. Wyglądało na to, że spotkaliśmy tych, z którymi mamy rozmawiać. Nie wyglądali oni jednak na zbyt pokojowo do nas nastawionych.
- Kim jesteście? - warknął pierwszy.
- Posłami - odrzekł bez zastanowienia Mundus - przybyliśmy z odległej o kilka dni drogi watahy, z propozycją sojuszu.
- Znowu te tłumoki z Watahy Szarych Jabłoni? - mruknął drugi do pierwszego, jeżąc sierść na grzbiecie - mówiliśmy im już, że z taką chaotyczną sforą w upadku nie mamy o czym rozmawiać!
Chrząknąłem cicho, wymieniając spojrzenia z towarzyszem. A więc tak przedstawia się WSJ na forum "międzynarodowym"? Świetnie...
- Będziecie zatem tym bardziej zadowoleni z wiadomości, jaką wam dziś przynoszą posłowie Watahy Srebrnego Chabra oraz Watahy Wielkich Nadziei - odrzekł głośno Mundur. Teraz dopiero zaszczycili nas uważnymi spojrzeniami.
- Jeśli zatem tak bardzo wam na tym zależy, to zapraszamy do odpowiedzenia na jedno proste pytanie. To chyba nic trudnego dla tak oświeconych wil... posłów.
- Nam zależy? - Mundek przekrzywił głowę - przychodzimy z propozycją korzystnego układu do jednych z najbliższych sąsiadów. Czy nie w waszym interesie byłoby zawarcie mocnego sojuszu? Tym bardziej, że przychodzą do was sami, ażeby oszczędzić obu stronom biegania, formalności i czasu.
- Co niby mielibyśmy na tym zyskać? - pierwszy basiorów uniósł jedną brew.
- Przede wszystkim silnego sojusznika na wschodzie. Wtedy nie byłaby wam w stanie zagrozić chociażby wspomniana przez was Wataha Szarych Jabłoni.
- Rozmawiasz z nimi? - drugi wilk ze zdziwieniem i lekkim wyrzutem popatrzył na swego kompana.
- Poczekaj, mówią zupełnie bez sensu - odrzekł wolno pierwszy, kładąc szczególny nacisk na ostatnie słowa - wy. Co wy chcecie uzyskać?
- To bardzo proste. Wataha Szarych Jabłoni od pewnego czasu stanowi przeszkodę dla spokoju naszych społeczności. Gdybyśmy weszli z nimi w konflikt, pomimo naszej pewnej wygranej, jak wiadomo mogliby ucierpieć przygraniczni mieszkańcy naszych watah. Dzięki waszemu sojuszowi będziemy mogli rozstrzygnąć ten spór graniczny bardziej korzystnie.
Wilki popatrzyły po sobie, intensywnie myśląc.
- Jeśli tak... - zaczął pierwszy.
- Niezmiennie tyczą się was te same zasady, co innych - przerwał stojący obok niego - teraz ta najprzyjemniejsza część. Mamy dla was pytanie. Jak zapewne się już rozniosło, watahy chcące zawrzeć z nami sojusz, mają odpowiedzieć na nasze trudne pytanie. Jeśli im się to uda, możemy porozmawiać o waszej propozycji. Z pewnością wasza wataha przysłała tutaj tych najinteligentniejszych, którzy mogliby odpowiedzieć na tą zagadkę, sprawdzimy więc, jak wyglądają największe możliwości naszego być może sojusznika. Jeśli nie odpowiecie - zawahał się przez chwilę - wypad.
Mundus lekko zmrużył oczy. Popatrzyłem na niego z wyczekiwaniem, nie wiedziałem bowiem, dlaczego jeszcze nic nie powiedział. W końcu jednak doczekałem się.
- Jak śmiecie mówić do nas w ten sposób? - wolno przechylił głowę, wpatrując się teraz w rozmówców nieco bardziej lewym okiem - jeśli nie postaracie się o zawarcie sojuszu, wychodzimy już teraz. A jeśli chcecie go zyskać, będziemy explicite tu i teraz rozmawiać o tym jak równy z równym, bo nie przychodzimy do was po łaskę.
Po tych słowach zapadła chwila ciszy. Dwa rozmawiające z nami wilki zmieszały się nieco, nie dając tego jednak po sobie poznać, wymieniły zdenerwowane spojrzenia, po czym jeden z nich powiedział:
- Zatem... żegnamy. Powiedzcie swoim alfom, że propozycja została odrzucona.
- Powiemy zgodnie z prawdą - przerwał mój towarzysz - zrezygnowaliśmy z sojuszu. Po wstępnych rozmowach okazało się, że sojusznik najwyraźniej nie był warty uwagi.
Przełknąłem ślinę. Nie spodziewałem się tak zdecydowanej reakcji. Mundurek lekko kiwnął wilkom głową na pożegnanie, po czym dał mi znak do odwrotu. Odeszliśmy zatem, pozostawiając Cienie jako obce nam wilki, a nie jak wcześniej planowaliśmy, naszych sojuszników. Nie wiedziałem już zupełnie, co o tym myśleć. Co prawda nie Mundurek załatwił to na tyle delikatnie, by nie skłócić nas z dopiero co poznaną watahą, jednak mimo to nie załatwiliśmy tego, co mieliśmy, a i do scysji niewiele brakowało.
- Czy nie mieliśmy przypadkiem starać się o ten sojusz za wszelką cenę? - zapytałem z niezadowoleniem, gdy oddaliliśmy się od granicy watahy.
- Nie, za wszelką cenę mieliśmy nie doprowadzić do postawienia nas w złym świetle. Co za tym idzie, nie powinniśmy dopuścić, do usłyszenia w ogóle tego podobno trudnego pytania, na które moglibyśmy nie umieć odpowiedzieć. Pamiętaj, mamy pokazać, że jesteśmy silną watahą i nie czujemy się zmuszeni do zawarcia sojuszu.
- Dlaczego musimy ukrywać prawdę - jęknąłem - to na dłuższą metę nigdy nie działa.
- A prawda jest inna? - zapytał melancholijnie ptak. Westchnąłem.
- Munduś?
- Cóż?
- Wracamy do domu.
Ten parsknął śmiechem. Przyjrzałem mu się uważniej, a na moim pysku również pojawił się uśmiech.
- Cieszysz się, co? - zapytał wesoło.
- Jeszcze jak - odrzekłem - wiesz, jesteś przyjacielem, to ci powiem.
- Będziesz ojcem...
- Taaak - przytaknąłem przeciągle - a skąd wiesz?
- Powiedzmy, że się domyśliłem. Zresztą znając cię, długo byś nie wytrzymał.
- No coś ty - wyprostowałem się, marszcząc brwi.
- Odchowam kolejne pokolenie - w uśmiechem wbił wzrok w dal. Zrobiłem to samo, marząc o pięknej przyszłości i myśląc o czekającej nas, długiej drodze.
< Astelle? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz