Tego ranka postanowiłem regularnie trenować swoją szybkość, trochę z nudów, trochę dla siebie, tuż po tym, jak przez okno prosto na głowę zsunęła mi się śnieżna czapa, fundując orzeźwiającą pobudkę. Jak na razie nikt nie wymagał ode mnie bycia w pełni odkrywcą, a ja niespecjalnie miałem na to ochotę. Zapoznawałem się ogólnie z terenami watahy. Jeszcze przyjdzie czas na odkrywanie różnych zakamarków. Przekąsiłem parę sierpówek na śniadanie. Już zamierzałem odejść i zagłębić się w las, gdy usłyszałem z bliska trzepot skrzydeł. Ten sam ptak przysiadł na gałęzi, potrząsając łebkiem otoczonym wąską koroną z piór. Doszedłem ostatnio do wniosku, że musi to być odmiana magiczna, bowiem nie przypominał zwyczajnego orła. Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem.
- Nazywam się Elver. - rzekł.
- Raven Crux.
- Masz może ochotę na kolejny wyścig? - spytał przyjaźnie. Uśmiechnąłem się lekko, po czym ruszyłem z kopyta, dodając sobie kilka cennych sekund; lecz na niewiele się to zdało, tuż potem rywal wyprzedził mnie w powietrzu. Na ziemi znajdowało się wiele przeszkód, ale w powietrzu rzucały ciałem powietrzne prądy i jego opór, więc szanse były w miarę wyrównane. Nikt nie znał linii mety; dopiero po kilkuset metrach wpadła nam w oko niewielka polana. Śnieg pryskał spod moich pazurów na wszystkie strony.
Wkrótce wyścig zakończył się ponownie wygraną ptaka, ale już udało mi się znaleźć bliżej niego, czyli kolejny mały krok do kolekcji. Po krótkim odpoczynku zrobiliśmy jeszcze jeden, znacznie mniejszy odcinek. Po wszystkim pożegnałem się ze znajomym i wróciłem pod wieczór do jaskiń. Wymieniając spojrzenie z Megami, położyłem się w swoim pomieszczeniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz