Czas mijał szybko, wkrótce przekonaliśmy się jak to tygodnie zleciały jak z bicza strzelił. Brzuch zrobił mi się spory, tak duży, że miałam niejakie problemy z funkcjonowaniem, ponieważ dzieci swoje ważyły a ja do silnych nigdy nie należałam. Na radość z nadchodzącemu ku końcowi powiększeniu rodziny jednak padł ostatnimi czasy blady strach. Zaraza, zaraza która dziesiątkowała nam obie watahy. Chciałam pomóc cierpiącym ale Jaskier wyraził się jasno z niepokojem patrząc na mój stan.
-Nie możemy ryzykować, że zachorujesz. Nie wiemy czy szczenięta mogą się zarazić.
-Jednak chcę pomóc- powiedziałam cicho zwieszając łeb ku ziemi. Podszedł do mnie i przytulił do siebie.
-Wiem najdroższa ale teraz Toph się zajmuje chorymi. Nie zamierzam ryzykować wami- szepnął pocieszająco, tak mogłoby się zdawać. Ja jednak wyczułam w jego głosie rozpaczliwe odciąganie mnie od tego pomysłu, na pewno obawiał się dodatkowo, że w przypadku mojego i potencjalnego szczeniąt zachorowania wszystkie, zwłaszcza te złe scenariusze są możliwe. Nie winiłam go, także martwiłam się o zdrowie naszych dzieci.
Musiałam w końcu przysiąść, na dłuższą metę nie byłam w stanie zbyt długo stać bez ruchu przy tym brzuchu. Iskierka bez słowa zaprowadził mnie głębiej do jaskini, gdzie ochoczo się położyłam na boku czując ogarniającą mnie chęć odpoczynku. Westchnęłam gdy on ostrożnie położył swój pysk na moim odsłoniętym brzuchu zajmując miejsce tuż za mną.
-Czujesz jak kopią?- Spytałam cicho miękkim głosem. Uśmiechnął się czule przymykając oczy.
-Tak. Mają sporo siły... Kochanie, wszystko w porządku?- Zapytał z niepokojem kiedy zaczęłam szybciej oddychać płytko. Po dłuższej chwili odetchnęłam ciężko.
-To był skurcz, spokojnie- uśmiechnęłam się lekko. Wolno zamknęłam oczy, chyba musiałam się zdrzemnąć.
< Kochanie? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz