Kolejny dzień nadszedł wielkimi krokami, jakbym spał ledwie kilka chwil, za to parasol mroku pozostał jeszcze rozciągnięty nad terenami watahy, odbierając wszystkiemu po trochu kolorów i zastępując je szarością zimowego poranka. Pory królowania słońca były coraz krótsze, jak co roku. Na dodatek ku ziemi zsunęła się ciężka kurtyna mlecznej mgły, ograniczając widoczność. Ponownie wziąłem sobie ze spiżarki udziec dzika. Delektując się nim wytężałem wzrok na próżno, próbując przebić się przez białą ścianę. Dzień nie był raczej najlepszy na ćwiczenie szybkości, ale nie mogłem odpuszczać tylko z powodu kapryśnej pogody. Ruszyłem na wędrówkę przez cichy, spokojny las. Świeży śnieg skrzypiał czasem pod moimi łapami.
- Szukasz może kogoś? - usłyszałem nagle znajomy głos gdzieś nade mną, bardziej z lewej. Obejrzałam się powoli i spojrzałem na orła również przypatrującemu się mi. Na moim pysku zagościł niemalże niewidoczny uśmieszek.
- Rozgrzałeś się już? - ptak przekrzywił głowę, a po chwili nic nie mówiąc odchylił do tyłu skrzydła. W tym samym momencie wystrzeliliśmy do przodu z tupotem i trzepotem. Najpierw zostałem daleko z tyłu. Zebrałem się w sobie i przyspieszyłem, niemalże zrównując się z konkurentem, następnie byłem na prowadzeniu, lecz ostatecznie znów trzymałem się za nim. Zbliżaliśmy się już do upatrzonej mety, prawie, prawie udało mi się go wyprzedzić...ale samo wyprzedzanie to za mało, jednak i tak ledwo udało mu się wygrać.
- Ledwo, ledwo. - mruknąłem, machając lekko ogonem. Orzeł zaśmiał się i odleciał w morze mgły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz