Zawarczałem głucho, gdy Ymir wyszedł z jaskini. Bardzo nie lubię podważania autorytetu, a to właśnie zrobił ten wilk.
- Uspokój się, Jaskierek - sapnął Oleander - o co chodzi?
- Płytki i rozemocjonowany - znów warknąłem, teraz jednak z pewną dozą zastanowienia. Nie chciałem być tak postrzegany, a wilki z mojej watahy szanują mnie, nikt w WWN nigdy nie ważyłby się powiedzieć czegoś takiego. Natomiast słowa basiora wydawały się być szczere, przynajmniej podświadomie. Westchnąłem ciężko, wstając. Mimo wszystko, następnym razem nie mu pozwolę na takie słowa. Przysięgam, i Oleander mnie nie powstrzyma.
Minął kolejny dzień, trzeba było ruszyć to, co zaczęliśmy. Wraz z Mundusem udaliśmy się wreszcie do naszych potencjalnych sojuszników, niestety tylko po to, by dowiedzieć się, że sztywne zasady, których trzymają się Cienie, są ważniejsze od wizji mocnego sojuszu*.
* * *
- Jak zapewne się już rozniosło, watahy chcące zawrzeć z nami sojusz, mają odpowiedzieć na nasze trudne pytanie. Jeśli im się to uda, możemy porozmawiać o waszej propozycji... - zaczął mówić jeden z wilków, które powitały nas chwilę wcześniej z zamiarem negocjacji - ...Jeśli nie odpowiecie... wypad.
- Jak śmiecie mówić do nas w ten sposób? - wolno odrzekł Mundus - jeśli nie postaracie się o zawarcie sojuszu, wychodzimy już teraz. A jeśli chcecie go zyskać, będziemy explicite tu i teraz rozmawiać o tym jak równy z równym, bo nie przychodzimy do was po łaskę - po jego słowach zapadła chwila złowrogiej ciszy.
- Zatem... żegnamy. Powiedzcie swoim alfom, że propozycja została odrzucona.
- Powiemy zgodnie z prawdą - przerwał mój towarzysz - zrezygnowaliśmy z sojuszu. Po wstępnych rozmowach okazało się, że sojusznik najwyraźniej nie był warty uwagi...
* * *
Zgodnie więc z wcześniejszymi przypuszczeniami, powróciliśmy do domu bez zawiązania tego obiecującego przymierza. Niestety, nie zawsze wszystko musi się udać. Nie zaprzątaliśmy sobie tym głowy, mając nadzieję, że za jakiś czas uda się powrócić do tej sprawy o jakoś korzystnie ją rozwikłać. W końcu Cienie podobno bez ustanku posuwają się naprzód, a WSC, można by rzec, stoi im na drodze.
Niebawem pojawił się jednak inny problem, dużo większy niż możliwość konfliktu z watahą Cieni. I stanowczo bardziej realny.
Dowiedziałem się o nim, gdy pewnego dnia, jakiś czas po powrocie z poselstwa postanowiłem odwiedzić rodziców i Murkę - moją babcię, która od pewnego czasu miała już mniej sił i zamieszkała prawie na stałe w jaskini mojej matki i ojca. Nie zastałem jej tam jednak. Przywitała mnie smutna Lerka, siedząca samotnie w jaskini.
- Mamo? - wszedłem do środka, z rosnącym niepokojem patrząc na wilczycę, opartą o ścianę jaskini i dyszącą ciężko, jak po długim biegu - mamusiu?
- Iskierka, to ty... - Lerka wydała z siebie słaby pomruk.
- Co się do pioruna stało?! - krzyknąłem, nie mogąc nawiązać kontaktu wzrokowego. Jej oczy bez świadomości krążyły po jaskini, nie wiedząc, na co mają patrzeć.
- Co się dzieje? - zawołałem bezradnie, łapiąc waderę w objęcia. W ostatniej chwili, zaraz upadłaby na ziemię.
- Wiesz, twoja babcia jest chora.... Ja chyba też - westchnęła matka. Nie czekałem na nic więcej, musiałem jak najszybciej przenieść ją do jaskini medyka. Delikatnie uniosłem ją i umieściłem na swoim grzbiecie, by już po chwili biec ile sił w łapach do jaskini Astelle i mojej. Moja partnerka jest medykiem, na pewno będzie umiała pomóc mojej matce. Byliśmy już w pobliżu, gdy... zaraz. Nie.
Zatrzymałem się gwałtownie. Nie pójdę do Różyczki. To pewnie jest zaraźliwe. Nie mogę narażać jej i naszych nienarodzonych dzieci.
Zmieniłem kierunek i ciężko westchnąwszy ruszyłem w kierunku jaskini Toph, naszej medyczki. Po następnych kilkunastu minutach szybkiego marszu z matką na grzbiecie, poczułem, że siły zaczynają już mnie opuszczać. I w tamtej właśnie chwili usłyszałem podniesiony głos tej, której szukałem. Była gdzieś w pobliżu. Rozejrzałem się i pomiędzy gałęziami sosen dojrzałem w oddali jaskinię. Musiała być tam.
- Toph? - wszedłem do jaskini i ze zgrozą zobaczyłem Murkę, Kanaa'ę i Oleandra. Wszyscy leżeli na ziemi jak bez życia, pokryci źle wyglądającymi ranami. Położyłem Lerkę na ziemi i wytłumaczyłem, widząc, że z głębi groty wyłania się Toph.
- Moja matka jest chora. Nie wiem, co się dzieje - mówiłem szybko - pomóż jej, Toph.
Wadera bezemocjonalnie pokiwała głową.
- Ma to, co wszyscy - odparła, układając dla Lerki posłanie w postaci suchej trawy - zetknęła się z chorymi. Szykuje nam się epidemia.
- Cóż mówisz? - przestraszyłem się - dlaczego wszyscy są tacy... - przechyliłem głowę - pokaleczeni?
- Lerkę czeka to samo. Na razie jest w początkowym stadium choroby. Poprosiłabym cię, abyś ostrzegł wszystkich przed kontaktem z innymi wilkami, które również mogą okazać się zarażone. Ale jesteś tu teraz. Nie możesz wyjść.
- Co? - sierść sama zjeżyła mi się na karku - myślisz, że ja też...? - znów spojrzałem na cierpiące pozostałe wilki. Najgorzej wyglądał chyba Oleander z poranionym bokiem i długim rozcięciem na szyi.
< Ymir? >
* Patrz opowiadanie - Od Jaskra CD Astelle
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz