Kanaa wraz z naszą małą córeczką opuściła jaskinię, w której zostaliśmy ja i nasz chory syn. Toph od razu postanowiła się nim zająć, przygotowała sporo odpowiednich ziół, sporządziła tajemniczy wywar, którym zamierzała karmić nasze dziecko przez następnych kilka dni. Aż do jego wyzdrowienia... tak, chciałem pomimo wszystko wierzyć, że do wyzdrowienia. Nie do śmierci.
Ja tymczasem, w umiarkowanym spokoju spędziłem noc, cały czas mając przy sobie szczeniaka i dosyć często sprawdzając, czy wszystko z nim w porządku. Ja sam przez ostatnie dwa dni czułem się już o o niebo lepiej, toteż miałem nawet nadzieję, że przynajmniej moja choroba już wycofała się i nie powróci, chociaż cała moja nadzieja przeminęła jak powiew wiatru, gdy zorientowałem się, że przecież mały Zawilec będzie musiał zostać w jaskini jeszcze przez... długi czas. W tamtej chwili wcale nie chciałem wyzdrowieć. Czułem, że muszę być przy nim, chociaż ja. I czuwać nad jego życiem. W głębi duszy czułem jednak bolesną świadomość, że na niewiele mu się teraz przydam.
Nazajutrz spełniło się moje smętne marzenie. Gdy tylko otworzyłem oczy i poruszyłem się, poczułem niemiłosierny ból na całym ciele. Przez pewien czas leżałem w bezruchu, jedynie po kilku minutach zebrałem się w sobie, aby, syknąwszy rozpaczliwie przewrócić się na bok. Mdlejąc z cierpienia przełknąłem skąpo uzupełniającą się ślinę, która wydała mi się dziwnie słona, w tym samym momencie czując pieczenie w gardle. O nie, nawet tam mam ranę.
Gdy tylko spojrzałem na swoje nogi, przepełzł po mnie potężny dreszcz i przez chwilę miałem ochotę krzyknąć z przerażenia. Czegoś takiego nie widziałem jeszcze do tej pory u nikogo z chorych. Moje przednie łapy były opuchnięte i calusieńkie pokryte długimi skaleczeniami. Westchnąłem tylko z przerażeniem i delikatnie uniosłem jedną z łap. Pod skorupą zaschniętej krwi prawie jej nie czułem.
Resztę dnia leżeliśmy tak samo, jak w poprzednich dniach. Mój synek również wyraźnie cierpiał, pewnie nawet bardziej niż ja.
A ja? Z każdą godziną byłem mniej świadomy i czułem się coraz gorzej. Pod wieczór nie słuchałem już nawet cichych rozmów Toph z chorymi, zwyczajnie nie miałem siły myśleć. Dotarło do mnie tylko to, że do naszego grona dołączył również Torer. Rzuciło mi się w oczy, że wilk bynajmniej nie wyglądał dobrze.
< Kanaa? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz