Sarenki ile sił w nogach pędziły w naszą stronę, uciekając przed Kanaa'ą i Murką. Wadery goniły je jeszcze przez chwilę, a gdy nasze potencjalne ofiary z dezorientacją zauważyły obecność Lenka i moją, zaczęły szukać możliwości ucieczki w innym kierunku. Dwie z nich natychmiast skoczyły w lewo, majestatycznie skacząc teraz w stronę lasu. Nie opłacało nam się ich gonić, w naszym zasięgu pozostawały jeszcze jedna z nich, uciekająca wolniej od pozostałych kręcąca się aktualnie po niewielkim obszarze pomiędzy wilczycami a nami, oraz zastrachany młody koziołek. Wyskoczyłem z ukrycia, przez moment zapominając o daniu jakiegokolwiek sygnału Lenkowi. Ten jednak nie stracił jeszcze werwy i raptownie skoczył zaraz za mną, wykazując się godnym pochwały refleksem. Biegliśmy na ofiary. W myślach kalkulowałem przez ten czas, w którą z nich uderzyć. Miałem świadomość, że jeśli dobiegnę pierwszy, podążą za mną i pozostali. W tym samym czasie młody samczyk oddalił się znacznie od ostatniej sarny i popędził mniej więcej w tym samym kierunku, w którym uprzednio pierzchły jego towarzyszki. Najbliżej została więc jedna, wyjątkowo wolno w porównaniu do reszty reagująca na zmianę sytuacji. Ruszyłem więc jeszcze szybciej. Musimy ją doścignąć, jeśli chcemy zjeść dziś kolację.
Wszyscy czworo otoczyliśmy ofiarę, która w panice zatrzymała się na sekundę, jakby tracąc zmysły i władzę w nogach. Po krótkim czasie dopadliśmy ją i mogliśmy zacząć radować się wizją mającego nastąpić wkrótce wystarczającego posiłku. Można by nawet pokusić się na stwierdzenie, że były to spokojne chwile, dokładnie takie jak kiedyś, Kiedy żyliśmy sobie w WSC bez żadnych zmartwień, dbając tylko o dzień dzisiejszy i żyjąc chwilą, bez strachu o czyhające niebezpieczeństwa i ludzi ze strzelbami.
< Kanaa? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz