Przyjrzałem się tej dwójce, po czym westchnąłem, nie mając żadnego dobrego pomysłu na rozwikłanie tej sprawy. Przymknąłem oczy i zatopiłem się w umyśle. W końcu jednak wypaliłem, nadal nie otwierając oczu.
- Może dla większej pewności na powodzenie, ruszysz nie tylko z Mundusem, ale i z kimś jeszcze? Kogoś, kto robiłby za jakiegoś obrońcę? -po tych słowach w końcu na nich spojrzałem.
Wyglądali na niezbyt szczęśliwych tym pomysłem. Po paru chwilach spojrzeli po sobie, by następnie powtórnie spojrzeć na mnie. Z wyczekiwania na ich słowa, aż spuściłem jedno ucho na dół, wykrzywiając przy tym delikatnie pysk. W końcu odezwał się Oleander, wychylając przy tym nieznacznie głowę w moją stronę.
- Byłby to dobry pomysł, gdyby nie to, że... -tu wtrącił się Jaskier, który gwałtownie wstał z miejsca.
- Gdyby nie to, że tak jak powiedziałeś Ymirze, nie wiemy, kim są i jak by się zachowali. My jednak chcemy mieć z nimi przyjazne stosunki, a nie takie, w których by każdy na każdego patrzył spode łba, rozmyślając nad nieczystymi grami -na koniec, po spojrzeniu się na mnie, prychnął wyniośle, na co jeszcze bardziej się skrzywiłem.
Przekręciłem oczyma, przekręcając przy tym głowę w drugą stronę.
- Przy tak płytkim i rozemocjonowanym wilku, jakim jesteś Jaskrze, robiliby tak, nawet gdybyś wyruszył tam sam. Nie wyglądasz na takiego, który byłby wart uwagi dla porządnych wilków -uniosłem w górę kąciki ust, poruszając przy tym brwiami.
Ciemny wilk, wyłaniając swoje kły, miał zamiar na mnie skoczyć, lecz Oleander skutecznie go powstrzymał, zagradzając mu drogę.
- Jakby nie patrząc, Ymir ma trochę racji -powiedział, patrząc w oczy swojego przyjaciela.
- Trzymasz stronę tego tam? -zdziwiony, zmarszczył brwi.
- Nie powiedziałem tak -pokręcił głową -powiedziałem, że nieważne co, oni będą dla nas nieufni -tu spojrzał się na mnie, a ja tylko wzruszyłem ramionami, wstając przy tym -czyli co chcesz zrobić Ymirze? -skierował pytanie w moją stronę.
Ponownie położyłem uszy po sobie, zniżając przy tym głowę. Uśmiechnąłem się delikatnie i mruknąłem w ich stronę.
- Róbcie, jak chcecie -rzekłem, po czym dodałem -według mnie to i tak się nie uda, nawet jeżeli byśmy tam poszli wszyscy -wyprostowałem się i spojrzałem się na Jaskra, który bacznie mnie obserwował -można jednak próbować. Idziesz tam w końcu z samym Mundusem, prawda? Znając życie, to on będzie wszystko załatwiał, więc niewiele zda się tu moje dalsze gadanie. Jednak na waszym miejscu miałbym jakieś ubezpieczenie na wszelki wypadek.
Kończąc rozmowę, podszedłem do wyjścia. Raz jeszcze na nich spojrzałem, uśmiechnąłem się nonszalancko i wyszedłem na zewnątrz. Czując przeraźliwie zimny powiew zimowego wiatru, ruszyłem przed siebie. Przemierzając przez leśne dróżki, zacząłem myśleć nad rodziną. Po około dwóch godzinach zatrzymałem się, wzdychając. Rozejrzałem się dookoła, aż w końcu zatrzymałem swój wzrok na ogromną skałę. Przyglądając się jej, szybko przypomniałem sobie, jakie to było miejsce.
- Skała Wielkiego Huka? Aż tak daleko zaszedłem? -pytając samego siebie, spojrzałem do tyłu, a tam ujrzałem tylko pustkę.
Pokręciłem głową i ponownie odwróciłem się w stronę skały. Przyjrzałem jej się od góry do dołu i odwrotnie, aż w końcu podszedłem do niej. Dłużej nie myśląc, stanąłem na tylnych łapach, tym samym opierając przednie na ścianie z kamienia. Przez moje poduszki, do całego ciała, przedostała się ogromna i niezbyt przyjemna salwa zimna. Szybko odskoczyłem od tego miejsca, czując, jak po moim grzbiecie przebiegają dreszcze. Otrząsając się, ponownie ruszyłem przed siebie. W końcu postanowiłem, że odnajdę moją rodzinę. Wychodząc z lasku, westchnąłem głęboko i spojrzałem przed siebie, przypominając sobie trasę, jaką przebyłem, aby się tutaj dostać. Miałem cichą nadzieję, że rodzina nigdzie się nie przemieściła, jak to miała w zwyczaju robić. Nie myśląc dłużej, ruszyłem przed siebie.
* * * *
Przeszedłem przez kolejną górkę, na której już był śnieg i pełno lodu, który skutecznie nie pozwalał mi się dostać szybko na szczyt. W końcu, po blisko trzydziestu minutach trudu, udało mi się wejść na ośnieżony szczyt. Tam odetchnąłem z ulgą. Wytężając wzrok, patrzyłem przed siebie. Niestety od zmęczenia, obraz się zamazywał. Usiadłem na zimnym podłożu, zwieszając przy tym głowę. Właśnie w tym momencie zbliżała się niezbyt mile widziana dla mnie burza śnieżna. Wypuściłem z pyska, dobrze widoczny biały obłok, który dość szybko zniknął. Raz jeszcze spojrzałem przed siebie. To dopiero pierwszy dzień, a już tyle czasu straciłem. Co będzie dalej? Pokręciłem głową i podniosłem się z ziemi.
- Na pewno się nie poddam -mruknąłem do siebie samego, mrużąc przy tym oczy.
Ponownie ruszyłem przed siebie. Był już wieczór, lecz nie miałem nawet w myślach zatrzymywanie się na noc w jakieś obskurnej jaskini. Szedłem przed siebie, w nasilającej się burzy, przez całą noc, aż w końcu padłem na ziemię ze zmęczenia. Leżąc jak długi na śniegu, wypuszczałem białe obłoki nosem. Widząc, jak słońce powoli pojawia się na nieboskłonie, zamknąłem oczy i momentalnie zasnąłem.
* * * *
Obudził mnie jakiś dziwny i niezbyt przyjemny zapach. Otwierając powoli oczy, przed sobą ujrzałem coś dziwnego. Była to jakaś wielka maszyna na kołach, a przy niej stało kilku ludzi wraz z psowatymi. Jęknąłem przeciągle, spoglądając przy tym bez ruszania głową na niebo. Słońce nie wzniosło się zbyt wysoko, od czasu, w którym to zasypiałem. Usłyszałem strzał, który szybko wybudził mnie z rozmyśleń. Powtórnie zwróciłem się w ich stronę, próbując dowiedzieć się, co takiego robią. Wtedy ujrzałem, że z przyczepy wyciągają pełno pułapek. Od zwykłych lin czy drutów, po klatki i na wnykach kończąc. Czyli byli to kłusownicy. Zacisnąłem zęby, widząc przy tym ich strzelby przewieszone przez plecy, a u niektórych trzymanych w rekach. Powoli zbliżali się w moją stronę. No tak, w końcu zaraz za tą górką znajdował się niemały las. Przywarłem jeszcze bardziej do ziemi, myśląc, że mnie nie odnajdą. Myliłem się jednak. Gdyby nie mieli psów, może ten pomysł by zadziałał. Kiedy trzy psy zaczęły szczekać, od razu kilku z tych ludzi przybiegło tutaj. Nie czekając dłużej, wstałem na równe nogi, zrzucając przy tym większość śniegu. Położyłem uszy po sobie, wyłoniłem swoje kły i nastroszyłem sierść. Musiałem ich tą postawą przerazić, gdyż zarówno psy, jak i ludzie cofnęli się o kilka kroków. Nie spuszczając żadnego z nich wzroku, przebiegłem obok nich, przeskakując przez jednego z ludzi. Biegłem przed siebie, nie zważając na nikogo i na nic. Biegłem tak bez ustanku przez kolejne kilka godzin. Po męczącym biegu zapolowałem na łanię. Po jej spożyciu przebyłem kolejne kilometry. Nim się spostrzegłem, zbliżyła się noc. Jednakże byłem już u kresu mojej wędrówki, ponieważ te tereny były dla mnie bardzo znane. Uśmiechnąłem się do siebie i z dobrą myślą zatrzymałem się w jakieś płytkiej jaskini. Układając się do snu, zacząłem myśleć, gdzie mogliby się znajdować.
Obudziły mnie jakieś powarkiwania. Otwierając leniwie oczy, wyjrzałem na zewnątrz. Niczego jednak nie spostrzegłem. Podniosłem się więc z podłoża i wyszedłem na zewnątrz. Rozglądając się dookoła, w końcu ujrzałem dwa wilki. Jeden był większy od drugiego, miał rudawe futro. Drugi zaś był rdzawo-płowym. Od razu ich poznałem. Podnosząc delikatnie ogon do góry, zakrzyknąłem w ich stronę.
- Tram! Itras!
Wilki spojrzały się w moją stronę, na początku mnie nie poznając, lecz kiedy tylko się do nich zbliżyłem, uśmiechnęli się ciepło.
- No, no! Któż by pomyślał, że jeszcze tu wrócisz braciszku? -zapytała Itras, unosząc przy tym brew.
- Mnie też to dziwi -dodał Tram, który znacząco się wyprostował -po co tu przyszedłeś? -zapytał, bacznie mnie obserwując.
- Nadal masz mi to za złe? -zapytałem, śmiejąc się przy tym.
- Przecież wiesz Ymir, jaki jest nasz braciszek -mówiąc to, położyła łapę na jego głowie, po czym potargała mu trochę futro, na co szybko się odsunął.
Ze zniesmaczeniem odwrócił się od nas i ruszył przed siebie. Spoglądając nawzajem na siebie z przybraną siostrą, wzruszyliśmy ramionami i ruszyliśmy za Tramem. Po kilkudziesięciu minutach doszliśmy do dość dużej jaskini, w której ukrywały się kolejne dwa wilki. Usiadłem przed wejściem jak pozostała dwójka i schyliłem jak oni głowę.
- Witam Ojcze, Matko -powiedziałem powoli, po czym podnosząc się, dodałem -przybyłem was zobaczyć.
Matka od razu wyszła z cienia, by móc się ze mną uściskać, Alekei natomiast stał za nią, obserwując mnie. Po tym, jak matka odsunęła się ode mnie, spojrzałem się na niego.
- Widzę, że przebyłeś długą drogę -rzucił szybko, wskazując na jaskinię, do której weszliśmy.
Siadając naprzeciw siebie, po kilku chwilach w końcu utworzyła się rozmowa.
- Mam nadzieję, że w dotarłeś do watahy? -zapytał Alekei, mierząc mnie wzrokiem.
- Oczywiście, właśnie z niej przychodzę -skinąłem głową, prostując się jeszcze bardziej.
- Dobrze -mruknął przeciągle, po czym po dłuższej chwili dodał -no to opowiedz, jak im się tam żyje? Coś się tam dzieje beze mnie? -uśmiechnął się szeroko, przez co każdy się rozluźnił.
Skinąłem głową i zacząłem opowiadać o byłej watasze Alekei'a. Ten zaś słuchał mnie jak oczarowany. Widać było, że brakuje mu tamtego miejsca, a najbardziej rodziny, która tam została ja Oleander czy nawet Jaskier. Zaraz po moich opowieściach, zacząłem dopytywać się o ich życie. Tak minęło nam sporo czasu.
Minęło sześć dni od mojego przybycia do rodzinnych stron. Czułem się dobrze, jednakże nadal coś zaprzątało mi głowę. Cały czas myślałem o sprawach w WSC.
< Jaskier? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz