W nocy dwa razy budziłam się czując okropne zawroty głowy. Jednak za trzecim razem oprócz tego poczułam straszliwy ból na jednej z moich łap. Widniała na niej krwawiąca rana, taka sama jak te Oleandra. W końcu udało mi się zasnąć. Obudziłam się dopiero rano. Lenek przyniósł nam jedzenie, które zdobył, ale przez kompletny brak apetytu niewiele przełknęliśmy. Basior chwilę z nami posiedział, jednak Toph szybko go stąd wyprosiła.
- Jeszcze tego brakowało, żeby też się pochorował - mruczała pod nosem oglądając moją ranę
Wciąż czuliśmy się bez zmian. Wadera podawała nam różne zioła, które powinny nam jakoś pomóc, sprawić, że trochę lepiej się poczujemy, niestety nic nie podziało. Czas mijał nadzwyczaj długo i nieprzyjemnie. Czułam się tak, jakbym miała zostać chora już na zawsze. Jedynie bliskość Oleandra napawała mnie nadzieją i otuchą.
Po południu na moim boku i na grzbiecie mojego partnera pojawiły się nowe, piekące rany. Medyczka starała się nam pomóc, jednak niestety nadal nie wiedziała jak.
Po chwili ktoś wszedł do jaskini.
Przyjrzałam się dokładniej postaci. Był to Mundus.
- Mam niezbyt dobre wiadomości - zaczął i po chwili przerwał dokładniej nam się przyglądając - Widzę, że wy też to macie...
- Inni też zachorowali? - spytała Toph - Kto?
< Oleander? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz