Nazajutrz wstałem jak najwcześniej, aby dobrze rozpocząć nadchodzący dzień. Przed świtem, gdy jeszcze wszyscy spali, wymknąłem się samotnie z naszej jaskini i udałem w to samo miejsce, w którym wczoraj schwytałem gołębia. Miałem nadzieję zastać tam resztki mięsa, ale zawiodłem się. Jak widać ktoś głodny dojadł mój obiad. Nie przejąłem się zbytnio, w końcu raz się udało, uda się i drugi. Muszę tylko znaleźć jakieś zwierzęta będące w moim zasięgu.
Dosyć długo chodziłem po lesie w poszukiwaniu jedzenia. Zrobiłem się naprawdę głodny, tym bardziej, że wczoraj nie jadłem nic poza chudym mięsem sierpówki.
Po nieudanych poszukiwaniach w lesie, pobiegłem na Polanę Życia, rozglądając się wkoło. Nic, żadnego zwierzęcia. Nawet myszy. Westchnąłem ze zdenerwowaniem i spuściłem wzrok. Przez długi czas słyszałem tylko swój oddech, z każdą minutą biegu coraz głośniejszy. W końcu zatrzymałem się na samym środku tej wielkiej doliny i usiadłem na śniegu. Posiedziałem, pomyślałem i doszedłem do wniosku, że najlepszym wyjściem z obecnej sytuacji będzie przedostanie się na drugi brzeg jeziorka, które leżało w centrum Polany Życia i spróbowanie wykopać z nory jakiegoś małego gryzonia. Rozejrzałem się, z jednej strony krzaki, przez które trzeba by było przedzierać się przez dłuższą chwilę, z drugiej brzeg ciągnie się i ciągnie, ominięcie go też trochę zajmie.
Postanowiłem więc przejść przez środek. W końcu woda zawsze na powierzchni jest skuta lodem, prawda? Postawiłem łapę na tafli pokrytej śniegiem i nacisnąłem kilka razy, aby upewnić się, że nie załamie się pode mną. Ostatnio chodziłem po takim i nic się nie stało.
Gdy upewniłem się, że powierzchnia jest wystarczająco mocna, by mnie utrzymać, wskoczyłem na lód i popędziłem przed siebie ile sił w nogach.
Po kilku chwilach byłem już po drugiej stronie, po następnych kilku chwilach szukałem norki jakiejś myszy polnej, która mogłaby stać się moim pożywieniem. Nie mogłem jednak wyczuć żadnego zapachu i nie namierzyłem ani jednej dziury, z której można by wyciągnąć mysz.
"Nie szkodzi. Najwyżej zjem coś w domu, rodzice na pewno upolują coś wieczorem. A teraz w końcu mogę pobiegać, bo od tego grzebania w śniegu i zamarzniętej ziemi rozbolały mi łapy".
Wbiegłem z powrotem na lód i zacząłem ślizgać się w kierunku przeciwległego brzegu. Jeszcze tylko kilka metrów i będę po drugiej stronie...
Nie zorientowałem się, że lód przy brzegu, do którego zmierzałem był popękany.
I stało się, w chwili kiedy uderzyłem przednimi łapami w lód, on gwałtownie załamał się. Wpadłem w lodowatą otchłań. Na domiar złego gdy próbowałem wypłynąć na powierzchnię, uderzyłem w warstwę zamarzniętej wody. Przez chwilę rozpaczliwie próbowałem szukać miejsca, w którym będę mógł wyjść na suchą powierzchnię, wszędzie jednak napotykałem twardą taflę.
Wreszcie bezceremonialnie, bez hałasu i ostentacyjności, odnalazłem przerębel i wypełzłem spod wody. Równie cicho i nieuroczyście bym tu umarł... obejrzałem się za siebie, ostatni raz widząc zdradliwą dziurę w lodzie.
Szybkim truchtem ruszyłem w stronę domu. Minąłem Polanę Życia, dostałem się do lasu i przebiegłem kilka kilometrów ciągłym, jednostajnym rytmem. Nie spodziewałem się nawet, że tak wcześnie zrobi się ciemno. Dzień nadzwyczaj szybko zleciał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz