sobota, 16 grudnia 2017

Od Kasai CD Jaskra

Przez całą drogę trzymałam się z tyłu. Dosłownie nie mogłam słuchać Mundusa, wychwalającego WSC pod niebiosa. Każde kolejne, wypowiedziane przez niego zdanie, było bardziej przesadzone niż poprzednie. Całe szczęście, trafiła mu się mało wymagająca publiczność, która chłonęła wszystko niczym kępka mchu. Jedynie Błarka co jakiś czas posyłała mi przez ramię podejrzliwe spojrzenie. Nie miałam już najmniejszego pojęcia, co planuje niebieskie ptaszysko, a wydawało mi się, że jest to coś gorszego niż sojusz. Nie chciałam mieć z tym już nic wspólnego, więc postanowiłam czmychnąć, gdy tylko nadarzy się okazja.
Rozstałam się z nimi niedaleko jaskini alf. Tłumacząc Mundkowi, że muszę wrócić do pracy. Co też z chęcią zrobiłam. Oni tym czasem udali się do Oleandra. Już współczułam temu biednemu wilkowi nieuchronnej konwersacji z pierzastym przyjacielem, ale cóż - co złego to nie ja. Chciałam dobrze, wyszło jak zwykle. Chociaż końcowy rezultat, jak zwykle, zależał w dużej mierze od pewnego niebieskiego stworzenia.
Wybrałam się na obchód, niespiesznie brnąc w śniegowych zaspach, by po kwadransie znaleźć się w miejscu, gdzie śnieżny puch zastąpiła brzydka, zmieszana z błotem papka. Zimno i wilgoć nagle zaczęły mi bardziej doskwierać, więc ruszyłam truchtem, by po chwili przejść do dość szybkiego biegu. Gdy zmęczona zatrzymałam się w samym środku lasu, doszłam do wniosku, że przecież mogłam użyć ognia, by się rozgrzać. Obiecałam sobie, że po powrocie do jaskini rozpalę ognisko i skręciłam na wschód z zamiarem dokończenia obchodu.
Co tu dużo mówić, byłam wykończona i marzyłam o drzemce, ale los jak zwykle robił sobie ze mnie żarty. W oddali, między drzewami, zauważyłam ciemnoszarą sylwetkę wilka. Przeklęłam w duchu los, siły natury i trzy czwarte wszechświata, idąc niespiesznie w tamtą stronę i licząc, że owa tajemnicza postać ucieknie. 
Nie uciekła. Ale ja z każdym krokiem miałam na to coraz większą ochotę. Oto stała przede mną moja "ukochana" szwagierka. Prawdziwy skarb, który w żadnym wypadku nie był czarną owcą swego klanu. Wcale.
- Kasai, słońce, nawet nie wiesz jak długo cię szukałam! - Oho, udaje miłą - znaczy, że coś chce. Jej ton był sztuczny, ale radość autentyczna,co przeraziło mnie bardziej.
Przełknęłam ślinę, razem z "Do dziś nie wiem, co mój brat, w tobie widział." czającym się na końcu języka. Moje myśli galopowały szybciej niż spłoszone karibu. Czy to ja powinnam złożyć kondolencje jej, czy może ona mi? Czy ona w ogóle wiedziała o śmierci Keno? Czy Shino wrócił wtedy w nasze rodzinne strony przekazać jej, co się wydarzyło, czy od razu zaczął szukać mnie? Miałam tyle pytań, których za wszelką cenę nie chciałam jej zadawać.
Od kiedy lis i mój brat znaleźli mnie, po długiej rozłące i razem zaczęliśmy tułać się po świecie, ona była moim najgorszym koszmarem. Paskudne stworzenie, które próbowało niezliczoną ilość razy odebrać mi brata, którego dopiero co wtedy odzyskałam. I chociaż, gdyby nie ona, nie byłoby mnie w WSC, nie potrafiłam zdobyć się na choć odrobinę wdzięczności. Już dawno uznałam ją za winną wszelkiego nieszczęścia, które mnie dosięgnęło. Tak było prościej, tym bardziej, że wadera po prostu nie dawała się lubić. 
- Kas - szepnęła wilczyca, teatralnie odwracając wzrok, - nie chcę przynosić złych wieści, ale Keno... 
- Zginął w obławie. Wiem. - Dokończyłam. Pogodziliśmy się z jego śmiercią, gdy jeszcze żył. Zawsze przeceniał swoje możliwości, to po prostu musiało się kiedyś tak skończyć. - Szukałaś mnie tylko po to, by to powiedzieć, Kokyu?
- Właściwie, zastanawiałam się, czy moglibyśmy przenocować u ciebie? Jest środek zimy, a czeka nas jeszcze długa droga.
- Pewnie. - Westchnęłam zrezygnowana. Dopiero po chwili dotarł do mnie pełny sens jej słów. - Czekaj! Jacy wy?!
Uśmiechnęła się tak przymilnie, że po plecach przebiegł mi zimny dreszcz autentycznego przerażenia. Wstrzymałam oddech, spodziewając się wszystkiego, nawet trójnogiej pandy ze szklanym okiem, ale na to co zobaczyłam, nie byłabym przygotowana nawet po dwudziestoletniej medytacji w sadzie śliwkowym.
Zza wadery wychynęła powoli miniaturowa, brązowa wersja mojego brata. Szczeniak przez chwilę niepewnie patrzył na mnie, po czym schował się znowu za matką.
- Nazywa się...
- Kuraha - powiedziałam od razu i skrzywiłam się lekko, widząc jej zdumienie. - Nie żartuj ze mnie. Myślisz, że nie wiem jak mój rodzony brat nazwałby jedynego syna? 
Nie mając już zupełnie innego wyboru, zaprowadziłam ich do mojej jaskini. Zastanawiałam się po drodze, jak długo musiała ćwiczyć z nim tą scenę, by wpadła bardziej dramatycznie.

***

Nawet w tak niesprzyjających okolicznościach nie zrezygnowałam z ciepła ogniska, więc zaraz po dotarciu do mego jakże przytulnego domu, zaczęłam zbierać co suchsze gałęzie. Bratanek ochoczo zaproponował pomoc. Kokyu z kolei znalazła sobie jedyne godne jej osoby zajęcie. Narzekanie. Byłam wściekła, ale powtarzałam sobie, ze robię to dla brata. Tylko i wyłącznie.
Z młodym szybko znalazłam nić porozumienia. Zasadniczą rzeczą, która różniła go od Keno była niechęć do matki i ani trochę mu się nie dziwiłam. Wadera była nieznośna. Nie przestała mówić nawet wtedy, gdy ułożyliśmy się już do snu, przy akompaniamencie wesołego trzaskania płonących gałęzi. Ile bym dała za to, by był to jedyny istniejący wtedy, w promieniu co najmniej kilometra, dźwięk. 
Zupełnie bez własnej woli dowiedziałam się, że jej drogi syn odziedziczył po ojcu umiejętność charakterystyczną dla naszego klanu, a po matce żywioł. Miałam szczerą nadzieję, że tylko żywioł. Byłam już półprzytomna ze znudzenia i zmęczenia, gdy żaliła się na brak umiejętności kontrolowania przemiany u Kurahy. Nie przejęłam się tym. Ja i Keno również przechodziliśmy przez to w dzieciństwie, ale co ona mogła wiedzieć. Ziewnęłam, zupełnie już ją ignorując i zasnęłam.

***

Obudziły mnie delikatne promienie słońca i zapach popiołu z ogniska, które zapewne wygasło już dość dawno. Przeciągnęłam się leniwie, rozglądając po jaskini. Po Kokyu nie było śladu, za to w skulonym pod ścianą dziwnym stworzonku, po chwili rozpoznałam jej syna. Najwyraźniej przemienił się w trakcie snu. Nie zdziwiło mnie nawet, że jego demoniczna postać miała kopyta. Ciągle zastanawiała mnie nieobecność szarej wadery. 
Wyjście z jaskini nie poprawiło wcale mojej sytuacji. Jeśli nawet były tam wcześniej jakiekolwiek ślady, zasypał je już śnieg, a od Kurahy dowiedziałam się tylko, że wyszła w nocy. Połączyłam wątki, myśl, że już nie wróci nasuwała się sama. Po chwili ta myśl przerodziła się w pewność, później stała się niezaprzeczalnym faktem.. Niemal parsknęłam śmiechem. Byłam spokojna chyba tylko dlatego, że wiedziałam, że Shino chętnie zajmie się młodym i będę mogła dalej egzystować sobie we względnym spokoju. Przeklęłam pozostałą jedną czwartą wszechświata, obudziłam już na dobre odrobinę zmarznięte szczenię i postanowiłam poinformować o zaistniałej sytuacji Oleandra. Przy okazji liczyłam, że dowiem się co poprzedniego dnia wykombinował Mundus.

< Olusiuuuu? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz