Zawołana przez rodziców waderka, odbiegła zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć. Otrząsnąłem się z szoku. Przyznam, że tego się nie spodziewałem, a mimo młodego wieku, niewiele rzeczy jest w stanie mnie zdziwić. Przy czterech ogonach towarzysza ciotki, trzy to dosyć normalna liczba, jak sądzę, choć ich kolory były niecodzienne.
Niespiesznie wyszedłem na brzeg. Mogłaby się chociaż pożegnać, pomyślałem, otrzepując sierść z wody. Siedziałem jeszcze chwilę w tamtym miejscu, licząc na jej powrót, ale po chwili straciłem cierpliwość. Ruszyłem truchtem przed siebie, rozglądając się za jakimś zajęciem. Nie było mi jednak dane takowego znaleźć. Przez paręnaście minut skakałem więc tylko, od jednej śnieżnej zaspy do drugiej. Dotarłem tak do miejsca, w którym teren lekko się obniżał. postanowiłem zbiec w dół, ale nie pokonałem nawet połowy drogi, gdy usłyszałem swoje imię. Odwróciłem głowę w biegu, co jak się okazało, nie było najlepszym pomysłem. Potknąłem się o ukryty w śniegu kamień i poturlałem w dół pagórka, po drodze przemieniając się, chyba z samego przestrachu. Moją jakże wesołą wycieczkę brutalnie przerwało drzewo. Gdy mój wzrok odzyskał pełną ostrość, z gałęzi tej przerośniętej rośliny spadła na mnie pokaźna ilość śniegu.
- Nic ci nie jest, Kuraha? - Usłyszałem rozbawiony głos Palette.
- Jestem cały... chyba - zapewniłem.
Wydostałem się spod śniegu, nawet nie kłopocząc się zmianą z demonicznej postaci. Wyglądało na to, że nadeszła moja kolej na zaskakiwanie.
< Palette? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz