Jaskinia, na którą natknęliśmy się przypadkowo z Kanaa'ą, Murką, Mundusem i Lenkiem, w dniu, w którym zakopaliśmy zwłoki Andreia pod starą wierzbą, gdzieś w lesie, przerodziła się teraz w szpital tymczasowy. Kanaa, Murka, Lerka i ja. Leżeliśmy tutaj już od kilku dni, przeżywając wciąż na nowo niesamowite męki. Głowa pękała mi od szumów i hałasów nieznanego pochodzenia, które dręczyły mnie od początku choroby, a na moim ciele znikąd powstawały coraz to nowe rany.Podobnie prezentowały się także moja partnerka oraz dwie pozostałe wadery. Jedyną osobą, która opiekowała się nami w tej trudnej sytuacji i która w ogóle miała do nas dostęp, była Toph, medyk Watahy Wielkich Nadziei.
Dzisiaj poczułem się jakby trochę lepiej. A być może tylko mi się tak wydawało, przyzwyczaiłem się bowiem do piekących ran i bezustannego hałasu. Zdobyłem się nawet na to, żeby wstać, chwiejnie bo chwiejnie, ale udało mi się oprzeć w końcu na czterech nogach. Usiadłem w wejściu do groty, oddychając świeżym, zimowym powietrzem. Wtem usłyszałem coś, jakby kilkoro wilków szło w naszą stronę.
- Witajcie, przyjjj... - zacząłem, czy ujrzałem Mundusa w towarzystwie jeszcze kilku osób, po czym nagle przerwałem, rozpoznając w pozostałych gościach członków WSJ.
- Czołem, Oleandrze - odrzekł szybko ptak, zatrzymując się kilkanaście metrów przede mną i usiadł w bezpiecznej odległości wraz ze swoimi towarzyszami.
- Po co przychodzicie? - w tamtej chwili na chwilę obudziło się we mnie dziwne uczucie podejrzenia. Mundurek? Nie... kto jak kto, ale on na pewno nigdy nie działał by przeciw nam. Lecz przecież WSJ to nasi wrogowie...
- Po stokroć przepraszam, że zajmuję twoją uwagę w tak nieodpowiednim czasie, ale nadarzyła się właśnie okazja do zawarcia przymierza z naszymi przyjaciółmi z Watahy Szarych Jabłoni. Nie mogliśmy przecież zmarnować takiej okazji.
Popatrzyłem na cztery wilki siedzące obok Mundurka.
- To ciekawe... dlaczego chcecie zawiązać sojusz? - zapytałem słabo.
- Nie chodzi dokładnie o sojusz z watahą, Olusiu - objaśnił błękitny ptak - ale o, można by rzec, przyjaźń ponad podziałami.
- A więc? Czy chodzi konkretnie o te cztery wilki?
- Tak jest.
- Chcielibyśmy zyskać oparcie w waszej watasze, panie alfa - odezwał się Wasyl. Przeniosłem spojrzenie na niego. Wyglądał podejrzanie bezmyślnie, trochę jak zahipnotyzowany, nawet na mnie nie patrzył, wbił wzrok gdzieś przed siebie - w naszej WSJ źle się dzieje. Arcun przejął władzę i robi złe rzeczy - wypowiadając imię nowego "władcy" wilk jakby wyrwał się z głębokiego zamyślenia.
- Ach tak - zareagowałem na jego słowa zbolałym głosem i podrapałem się w głowę - zatem proszę bardzo, może być sojusz. Sojusz z wami czworgiem. Co jednak chcielibyście dać nam w zamian za wsparcie podczas niepokojów? - w tej samej chwili poczułem, że rana na moim boku zaczyna niebezpiecznie piec. Niespokojnie poruszyłem się na swoim miejscu.
- Na pewno będziecie mieli w nas przyjaciół - tu wtrąciła się Błarka.
- Gwarancja pokoju, obiecujecie, że nigdy nie weźmiecie udziału w ataku na naszą watahę, jeśliby kiedyś takowy nastąpił - podsumowałem konkretniej.
- Coś w tym rodzaju - Wasyl przekrzywił głowę.
Z zastanowieniem pokiwałem głową. Ukradkiem zerknąłem na uraz na moim boku. Znów zaczął krwawić. w panice zerwałem się ze swego miejsca.
- Dobrze więc, musimy kończyć - Mundus, ujrzawszy moje zachowanie, również wstając, błyskawicznie zakończył naszą rozmowę - Oleander ma wiele spraw, które musi załatwić. Wracajmy, robi się późno. Odprowadzę was do granicy i przy okazji omówimy dokładniej pewne rzeczy.
Nie słuchając ich dłużej, wróciłem do jaskini, z ulgą opadając na swoje wcześniejsze miejsce.
< Kasai? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz