Leżałam w objęciach Oleandra. Czułam jak stopniowo zaczynam się uspokajać. Powoli odchodziłam w sen. Jednak najwyraźniej nie dane było mi jeszcze odpocząć, ponieważ w momencie gdy zamykałam już oczy, nagle do jaskini wszedł Jaskier niosący Lerkę na plecach. Zerknął na nas, a raczej na nasze rany z niepokojem i położył waderę delikatnie na ziemi. Spojrzał na medyczkę bezradnie.
- Moja matka jest chora. Nie wiem, co się dzieje - mówił szybko - pomóż jej, Toph...
Nagle w głowie zakręciło mi się mocniej, niż zazwyczaj, a znienawidzone szumy i hałasy gwałtownie się nasiliły. Na chwilę straciłam kontakt z otoczeniem, przeżywając chwilę prawdziwej męki. Okropny, nieprzerwany szum wdzierał mi się do wnętrza głowy. Nagle usłyszałam coś jeszcze. Coś co brzmiało jak... skomlenie? Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że to ja wydaję owy dźwięk. Otworzyłam oczy. Oleander lekko podniósł głowę wpatrując się we mnie z troską. Z pewnym wysiłkiem się rozejrzałam. Teraz, w jaskini byłam nie tylko ja, Oleander, Toph i Murka, lecz także Lerka i... Jaskier? Dziwne, basior nie wyglądał na chorego...
Wtuliłam się w puszyste futro Oleandra. Miałam już tego wszystkiego dość. Czułam się taka bezsilna...
< Oleander? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz