Właśnie zyskałem potomków... Uśmiechnąłem się i popatrzyłem na małą waderkę. Rzeczywiście, była śliczna. Kama, tak, może być Kama. Przeniosłem wzrok na jej braciszka. Był nawet trochę do niej podobny, jeśli chodzi o rozlokowanie barw na sierści. Oba były dosyć jasne i miały ciemniejsze pyszczki, uszy i brzuchy.
- W takim razie ten niech nazywa się Zawilec - wskazałem na szczenię głową - trochę podobny do tego kwiatka. Biało... biało żółty.
Kanaa nic nie odpowiedziała, tylko kiwnęła głową i uśmiechnęła się. Położyłem się niedaleko niej i młodych i zacząłem przyglądać się ich jeszcze niesprawnym ruchom. Nie chciałem niepotrzebnie przeszkadzać i robić zamieszania w tak ważnej chwili. Moja partnerka i tak była pewnie zmęczona i wyczerpana chorobą.
Dopiero teraz zauważyłem, że od dawna do grona chorych nie dołączył nikt nowy. Już zacząłem zastanawiać się, czy epidemia nie została zduszona w zarodku, zanim zdążyła się rozwinąć, nie minęło jednak nawet kilka godzin, gdy w jaskini nagle pojawili się następni chorzy. Toph ze zgrozą przeliczyła nas wszystkich. Teraz Byliśmy tutaj Kanaa i ja, Murka, Lerka oraz Woldie i Crazy. Dwie ostatnie zostały dostarczone do "szpitala" przez Lenka, który znalazł je już nieprzytomne podczas obchodu. Medyczka wysnuła zatem wnioski, jakoby minęła dopiero pierwsza fala choroby. Teraz rozpoczęła się druga, być może jeszcze groźniejsza. Miałem już serdecznie dość chorowania. Właśnie teraz, gdy na świat przyszły nasze szczenięta, ślepe i zupełnie bezbronne, teraz, gdy moja małżonka jest zmęczona porodem i wyczerpana pierwszą falą choroby, gdy największa rana na moim boku zasklepiła się i miałem nadzieję, że po kilku tygodniach zagoi się zupełnie, teraz, gdy wszystko zaczęło przycichać i od kilku dni niczyj stan się nie pogarszał, miało nastąpić coś jeszcze gorszego.
Dopiero teraz zauważyłem, że od dawna do grona chorych nie dołączył nikt nowy. Już zacząłem zastanawiać się, czy epidemia nie została zduszona w zarodku, zanim zdążyła się rozwinąć, nie minęło jednak nawet kilka godzin, gdy w jaskini nagle pojawili się następni chorzy. Toph ze zgrozą przeliczyła nas wszystkich. Teraz Byliśmy tutaj Kanaa i ja, Murka, Lerka oraz Woldie i Crazy. Dwie ostatnie zostały dostarczone do "szpitala" przez Lenka, który znalazł je już nieprzytomne podczas obchodu. Medyczka wysnuła zatem wnioski, jakoby minęła dopiero pierwsza fala choroby. Teraz rozpoczęła się druga, być może jeszcze groźniejsza. Miałem już serdecznie dość chorowania. Właśnie teraz, gdy na świat przyszły nasze szczenięta, ślepe i zupełnie bezbronne, teraz, gdy moja małżonka jest zmęczona porodem i wyczerpana pierwszą falą choroby, gdy największa rana na moim boku zasklepiła się i miałem nadzieję, że po kilku tygodniach zagoi się zupełnie, teraz, gdy wszystko zaczęło przycichać i od kilku dni niczyj stan się nie pogarszał, miało nastąpić coś jeszcze gorszego.
Te przypuszczenia znalazły potwierdzenie w aż nadto pewnym źródle. Z pomocą przyszła nauka. Przed wieczorem tego samego dnia do jaskini przyszedł Mundus, który podjął się wcześniej spróbować znaleźć rozwiązanie naszej trudnej sytuacji.
- I co? - zapytała Toph, widząc ptaka.
- Chyba mam przyczynę - odrzekł - zmutowany wirus VCIG, przywleczony ze wsi prawdopodobnie przez jakieś zwierzę, które stało się waszym pożywieniem na krótko przed chorobą.
- We wsi też mają z tym problem? - zapytałem.
- Wielki - odrzekł zdawkowo.
- Co teraz mamy zrobić? - zapytała medyk.
- Jedyne co możemy, to czekać. Przeżyją tylko ci, którzy mają silne, nieobciążone niczym organizmy. Reszta, ci starzy i ci najmłodsi, lub ci, którzy niedawno przeszli jakąś inną poważną chorobę... - mruknął, nie dokończywszy.
- Jesteś pewien? - zapytałem czując, jak siły powoli mnie opuszczają.
- Obecność wirusa objawia się w bardzo nieprzyjemny sposób, to z resztą chyba zdążyliście już zauważyć. Mięśnie same z siebie nagle słabną do granic możliwości, skóra pęka, tracisz krew przy okazji całkowicie się odwadniając. Serce nie ma czego pompować, zakłócony jest przebieg większości procesów, nawet oddychanie sprawia pewne trudności. Aż w końcu wszystko wysiada.
Przełknąłem ślinę. Dawno nie słyszałem niczego tak okropnego.
- Przebieg choroby dzieli się zazwyczaj na kilka etapów. Każdy objawia się podobnie. Najpierw nagłe, silne osłabienie, trudno jest ustać na nogach, trudno jest mówić, przestaje się panować nad swoimi oczami. Potem pojawiają się piekące, niegojące rany na całym ciele. Po kilku, kilkunastu dniach następuje śmierć, albo poprawa. Wtedy organizm ma możliwość się bronić, toteż rany zaczynają szybko się goić, a bezwład ustaje. Choroba ma szansę przejść, lecz jeśli zupełnie nie powstrzyma wirusa, wszystko zaczyna się od nowa. Obok starych obrażeń powstają nowe, a organizm ma jeszcze mniej sił, niż poprzednio. Ta kolejna powtórka często kończy się tragicznie, ale jeszcze nie wszystko stracone. Dopiero przy trzecie można uznać przypadek za beznadziejny. Nie wybronił się dwa razy, za trzecim też się nie uda.
Kanaa i ja popatrzyliśmy po sobie. Najwyraźniej oboje kończyliśmy pierwszy etap choroby. Co będzie dalej...?
< Kanaa? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz