sobota, 30 grudnia 2017

Od Wrotycza - 7 trening siły i szybkości

Następnego dnia, po wczorajszym intensywnym wysiłku, obudziłem się dosyć późno. Otworzyłem oczy i od razu popatrzyłem na Palette, byłą zresztą pierwszym obiektem, który rzucił mi się w oczy.  Wadera spała obok mnie. Matka i ojciec siedzieli już przed grotą, na świeżym śniegu i rozmawiali o czymś, co z pewnością nie było godne mojej uwagi.
Powoli wstałem i przeciągnąłem się. Wczoraj chyba się przećwiczyłem, rano trochę bolały mnie przednie łapy. Nie szkodzi. Rozciągnąłem mięśnie i wyszedłem przed jaskinię.
- Mamo, tato - zacząłem niechętnie, przez chwilę zastanawiając się, co ciekawego mógłbym powiedzieć - eee... ech, z resztą nieważne - machnąłem łapą.
- Może na początek "dzień dobry"? - uśmiechnęła się matka.
- Tak, właśnie, dzień dobry.
- Gdzie idziesz? - zapytał ojciec, śledząc moje kroki.
- Do lasu - odpowiedziałem.
- Uważaj, nadal jest niebezpiecznie - zmarszczył brwi.
- Ta epidemia? - ziewnąłem demonstracyjnie - nic mi nie będzie, dotąd nic się nie stało, to później też będzie dobrze.
- No, uważaj synku - odrzekł jeszcze raz ojciec - bo możesz się przeliczyć.
Nie słuchałem ich dłużej. Ruszyłem wolnym biegiem przed siebie. Następnie skręciłem gwałtownie tuż za granicą lasu, na wypadek, gdyby ktoś z mojej rodziny postanowił iść za mną. Puściłem się pędem kilka metrów wgłąb lasu, biegnąc cały czas wzdłuż jego granicy. Czułem się dziś bardzo silny. Nic dziwnego, po trwającym już jakiś czas, codziennym treningu. Nie było to może nic wielkiego, ale bez wątpienia byłem coraz sprawniejszy fizycznie.
Biegłem coraz szybciej i szybciej, starając się kontrolować swoje ruchy i równomiernie oddychać. W końcu zamyśliłem się i pochłonięty całkowicie swoimi myślami, galopując przez las, dotarłem wreszcie na skraj gąszczu sosnowych gałęzi. Stanąłem w śniegu. Poza lasem stał się głębszy, tak, że musiałem przedzierać się przez zaspy, w których znikały całe moje nogi i brzuch. No nic, pokopałem trochę w śniegu, poczołgałem się, przekopując tunele w białej masie i uznałem to zajęcie za świetną rozrywkę. Nawet nie zauważyłem, jak minął mi cały dzień i zaczęło się ściemniać.
Drogę powrotną do jaskini również przebyłem biegiem, bo było już prawie ciemno i do domu daleko. Gdy wszedłem do jaskini, byłem kompletnie padnięty. Cały dzień samotnego tarzania się w głębokim śniegu i szalonego biegu po lesie wyczerpał moje siły. Mimo wszystko czułem się szczęśliwy.

Gratulacje!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz