- Ale... co z dziećmi? - spytałam - Jeżeli się zarażą to... - nie dokończyłam czując olbrzymią gulę w gardle
- Niestety - Mundus ponuro rozłożył skrzydła w geście bezradności - ja nie mogę nic na to poradzić. Przykro mi.
W jaskini zapanowała głucha cisza. Błękitny ptak wbił wzrok w ziemię. Oleander wyglądał jakby na nieobecnego, a reszta wymieniała ze sobą ponure spojrzenia.
Przysunęłam Kamę i Zawilca do siebie, obejmując ich drobne ciałka swymi łapami, zupełnie jakbym chciała ich w ten sposób uchronić przed okropnym losem. Wizja ich chorych była naprawdę przerażająca, tym bardziej, że wnioskując z tego co mówił wcześniej Mundus, nie przeżyliby tego. Ponadto istniało całkiem duże prawdopodobieństwo, że inni chorzy także z tego już nie wyjdą, a przynajmniej nie żywi.
Poczułam, jak z moich oczu zaczęły kapać słone łzy.
Oleander powoli wstał, chwiejnymi krokami do mnie podszedł i położył się tuż obok mnie na twardym gruncie.
- Wiem, że to trudne, ale musisz być silna - powiedział starając się ukryć niepewność w swoim głosie - Dla naszych dzieci. Potrzebują ciebie.
Spojrzałam na szczenięta, które już powoli zasypiały w moich objęciach. Wytarłam łapą łzy spływające po mojej twarzy i wzięłam głęboki wdech, aby trochę się uspokoić.
- Będzie dobrze - dodał po chwili basior
Obyś się nie mylił...
< Oluś? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz