- To jak? - ziewnąłem rano, siadając nad śpiącą Palette. Waderka odwróciła się do mnie, na drugi bok, uśmiechając się.
- Idziemy już? - zapytała zaspanym głosem.
Przytaknąłem i rozejrzałem się po jaskini. Matka i ojciec spali nieopodal.
Wyszliśmy razem.
- Truchcikiem? - rzuciłem w stronę wadery, po czym znacząco przyspieszyłem kroku. Ta z lekkim uśmieszkiem pokręciła głową i ruszyła za mną.
- Co to miało znaczyć? - udałem zdziwienie.
- Co? Nic, nic nie powiedziałam - odparła zaskoczona.
- Wyraźnie chciałaś coś powiedzieć - popatrzyłem na nią z ukosa, po czym zatrzymałem się i bez namysłu skoczyłem na siostrzyczkę, powalając ją na ziemię.
- Co ty robisz?! - oburzyła się.
- Broń się, nie gadaj, bo w przyszłości nie będziesz miała siły w prawdziwej walce.
- Prawdziwej? - mruknęła figlarnie - to popatrz!
To rzekłszy kopnęła mnie w brzuch tylnymi łapami raz, drugi, aż zrzuciła mnie z siebie, po czym również spróbowała mnie przewrócić. Przetoczyliśmy się po ziemi i zaczęliśmy się siłować. Chwilę to trwało, potem szala zwycięstwa zaczęła przechylać się na jej stronę, lecz w ostatniej chwili przed upadkiem na ziemię zdążyłem zremisować, podstawiając jej nogę. Oboje byliśmy więc jako tako usatysfakcjonowani pojedynkiem i zakończywszy ten energetyczny doping mogliśmy biegiem ruszyć w dalszą drogę.
- Zawiiilec! - zawołałem, gdy zbliżaliśmy się do jaskini alf WSC. Z wewnątrz wyłonili się wspomniany już przeze mnie wilk, oraz jeszcze jeden, jego siostra, którą poznałem już jakiś czas temu. Umilkłem, przyglądając im się. Byli do siebie trochę podobni.
- Wołałeś? - zapytał biały królik. Usiadłem na ziemi i westchnąłem.
- Idziecie z nami w góry?
- Och, tak - Zawilec zamachał swoim żałośnie puszystym ogonem i uśmiechnął się - idziemy? - słowa skierował do swojej zapewne siostry. Ta również uśmiechnęła się i pokiwała głową.
Wszyscy czworo wybraliśmy się na południe, gdzie planowaliśmy spędzić resztę dnia. Przez ładnych kilka godzin hulaliśmy po zboczach i biegaliśmy po odkrytych, ośnieżonych wzgórzach. Nieraz ześlizgiwaliśmy się o kilkanaście metrów w dół, spadaliśmy ze skał, aż dziw, że nikt nie doznał większego urazu. Mój biały kolega raz tylko pierdzielnął nosem w twardą ziemię zjeżdżając z górki, mało się nie popłakał. Mimo wszystko jednak dobrze się bawiliśmy, nawet upolowaliśmy wspólnie parę ropuch.
Pod koniec dnia wróciliśmy w pełni zadowoleni i trochę zmęczeni do domów. Tego dnia nie musiałem nawet specjalnie układać się do snu, ledwie położyłem się w swojej jaskini, na dobre zamknąłem oczy i westchnąłem z ulgą, wyrzucając z myśli wszystkie zdarzenia tego dnia, zasnąłem kamiennym snem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz