Od rana leżałem samotnie w jaskini. Wszyscy wybyli gdzieś w las, tylko mi nie chciało się nigdzie ruszyć. Hm, nie chciało. Powiedzmy lepiej, że nie miałem pomysłu na jakieś ciekawe zajęcia, które mogłoby zająć mi czas do wieczora. Z tym zresztą nie byłoby wielkiej trudności, bo, jak to w zimie, dni są krótkie i tchnące pustką, jak białe karty czekają tylko na coś, co mogłoby je ożywić i uczynić charakterystycznymi z jakiegoś powodu. Wspaniale byłoby narysować na nich jakąś kolorową kreskę. Wolno wstałem. Było jeszcze wcześnie. Słońce pojawiło się jakieś dwie godziny temu, może być dziś jeszcze wiele jeszcze do osiągnięcia. Teraz dopiero poczułem, że energia aż ze mnie tryskała.
Najpierw przebiegnę się trochę po lesie. Kondycja to jedna z rzeczy, na które niewątpliwie bardzo zwracałem uwagę. Byłem szczeniakiem, miałem co prawda jeszcze trochę słabą koordynację ruchową, moje nogi nie zawsze robiły dokładnie to, czego chciałem, ale wszystko było do zrobienia. Tylko trzeba się postarać. Zamierzałem skorzystać z tego, że jestem na wczesnym etapie rozwoju (starałem się bowiem podchodzić do tego chłodno i rozsądnie - mój ojciec coś mi o tym opowiadał), mogę skorzystać na ćwiczeniu umiejętności dużo więcej niż stary wilk.
Wyszedłem z jaskini. Śnieg leżał gdzieniegdzie na wilgotnej, zimnej ziemi. Rozciągnąłem mięśnie, czując przyjemne mrowienie w brzuchu, po czym ruszyłem truchtem przed siebie. Szybciej i szybciej. Biegłem dosyć szybko przez krótką chwilę. Trzeba by coś zjeść. Ale co mogłoby być w zasięgu mojego ataku? Zacząłem coraz uważniej rozglądać się za potencjalną ofiarą. Wreszcie pomiędzy drzewami ujrzałem dwa kremoworóżowe ptaki, dziobiące coś w śniegu. Sierpóweczki. Jak cudnie.
Zwolniłem i przyczajonym truchcikiem, cicho zbliżyłem się do odwróconych do mnie tyłem ptaków. Błagam, nie schrzań tego, są tak blisko. To byłoby twoje pierwsze poważne polowanie.
Serducho biło mi jak oszalałe, a łapy zaczęły lekko trząść. Byłem coraz bliżej, a te ptaki nie uciekają. Wtem jeden rozpostarł skrzydła. Otworzyłem szerzej oczy, wybijając się z ziemi i skacząc wprost na gołębia, który był bliżej mnie. Cóż za refleks, ładnie. W mgnieniu oka przydusiłem go do ziemi, lecz wyśliznął mi się spod łap. Zatoczył się i spróbował odlecieć, kłapnąłem tylko pyskiem, lecz nie schwytałem go. Na szczęście, a dokładniej moje szczęście, jedno z jego skrzydeł chwilę wcześniej chyba złamało się pod naporem mojego ciała. Rzuciłem się na niego po raz kolejny, tym razem łapiąc ptaka za szyję. Długo się nie męczył.
Byłem z siebie niesamowicie dumny. To naprawdę pierwsze polowanie, w którym łapałem jedzenie sam dla siebie, z głodu. I od razu pierwsze polowanie, które zakończyło się zwycięstwem. Czym prędzej pożywiłem się chudym mięsem gołębia.
Westchnąłem. Teraz znów musiałem szukać zajęcia.
Zresztą nieważne, zajmę się tym jutro. Szukanie zdobyczy zajęło mi dobre trzy godziny, zaraz zrobi się ciemno...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz