środa, 27 grudnia 2017

Od Wrotycza - 3 trening siły i szybkości

Otworzyłem oczy i naraz z nutką zadowolenia zorientowałem się, że nadszedł kolejny dzień, a z nim kolejne beznadziejne poczucie nudy. Przekręciłem się na brzuch, kładąc pysk między przednimi łapami i westchnąłem głęboko, po czym odwróciłem głowę spoglądając na pozostałych członków mojej kochanej rodziny, wszyscy spali.
Powoli podniosłem się na przednich łapach, lubiłem wstawać jako pierwszy, choć dziś i tak spałem dosyć długo. Być może po wczorajszej przygodzie pod lodem w jeziorze.
Słysząc tylko odgłos skóry z poduszek swoich łap stukającej w ubitą, skalistą ziemię wewnątrz jaskini.
Wyjrzałem na zewnątrz. Od wczoraj stanowczo się ochłodziło. Zjeżyłem sierść na grzbiecie, czując to przyjemne powietrze. Odwróciłem się jeszcze na chwilę, by mieć pewność, że wszyscy nadal śpią i wyszedłem przed jaskinię, chwilę później, po wstępnej, krótkiej rozgrzewce puścić się będem przez las, pomiędzy leżącymi na ziemi oblodzonymi pniami i gałęziami śpiących krzewów. Biegłem bez konkretnego celu, próbując wyciszyć myśli. Przez dłuższą chwilę słyszałem tylko swój oddech, przyspieszający w miarę przebytych metrów.
Nagle gdzieś w oddali, pomiędzy drzewami zobaczyłem tego małego królika, białego, koślawego szczeniaka, który urodził się niedawno u alf tej drugiej watahy. Śmieszny był, toteż w pierwszym odruchu postanowiłem skręcić ku niemu i rozpocząć interakcję. Nie wiem dlaczego, ale odkąd zobaczyłem go pierwszy raz, czułem przyjemne zwędzenie w mięśniach, nakazujące mi podroczyć się z nim trochę.
- Co tu robisz? - krzyknąłem z uśmiechem już na wstępie, na co wilk drgnął i spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
- Wyszedłem, żeby się pobawić. Kim jesteś?
- Ja jestem synem Astelle i Jaskra, pary alfa Watahy Wielkich Nadziei. A ty pewnie ten mały z drugiej watahy.
- Jestem Zawilec - odparł bez cienia emocji na pysku. Zaniepokoiło mnie to. Choć teraz przynajmniej wiedziałem, jak ma na imię.
- Spoko spoko. Chodź - ruszyłem w prawo i kiwnąłem głową w tym samym kierunku. Mały podążył za mną.
- Gdzie idziemy? - w jego oczach nadal nie mogłem wyczytać niczego, co wskazywało by na cień jakichkolwiek uczuć.
- Na polanę... - odpowiedziałem z kkonspiracyjnym uśmiechem, prowadząc Zawilca na miejsce mojego wczorajszego wypadku. Doszliśmy tam wkrótce, a oczywiście pierwszym miejscem, w które postanowiłem się udać, było wybrzeże jeziorka pośrodku Polany Życia.
- Zobacz - wskazałem łapą pokrytą świeżym śniegiem talfę lodu, na której nie było już widać śladu moich niedawnych kroków - jaka ładna woda. Lubisz pływać?
- Nie wiem - wzruszył ramionami - nie próbowałem w takiej wodzie.
- Spróbuj - to mówiąc popchnąłem go tylną łapą. Zaskomlał cicho, przejechał po lodzie niemal pół metra i zatrzymał się. Z niezadowoleniem postukałem łapą w ziemię - co się stało?
- Chyba nic - ponownie wzruszył ramionami.
Ostrożnie przedostałem się na lód, zaraz obok niego.
- Dzisiaj się nie wykąpiesz - zauważyłem, z udawanym żalem kręcąc głową - woda jest za twarda.
- Jak to? - zapytał - od czego to zależy? Pływałeś już tutaj?
- Ja? Oczywiście - odrzekłem z dumą - jeszcze wczoraj jezioro znakomicie nadawało się do pływania. Ale teraz niestety jest za twarde.
- Chyba oszukujesz... - w jego głosie usłyszałem nutę nieskrywanego zawodu, na pysku jednak w dalszym ciągu nie było żadnych uczuć.
Tak? A co, przyjemnie byłoby widzieć mnie pod tym lodem, co?? Zawarczałem i długo się nie namyślając, skoczyłem na białego szczeniaka. Ten niczego się nei spodziewał i reagował dosyć wolno, toteż nie namęczyłem się, by przewrócić go na grzbiet i wytarzać w śniegu. Nie wziąłem przy tym pod uwagę, że moja masa, plus masa drugiego wilka, razy jeszcze siła, z jaką ciskałem nami po lodzie, da w sumie wystarczająco dużo, by na gładkiej pokrywie pojawiła się rysa. Najpierw mała, potem rozcięta na dwie. W skrytym w śniegu lodzie powstała w końcu sieć pęknięć, tuż pod moimi łapami. W końcu dostałem lekkiej zadyszki, a Zawilec wykorzystał tą okazję, by dać nogę. W szale działania chciałem nawet podążyć za nim, lecz w ostatniej chwili krucha powierzchnia załamała się pode mną. Po raz kolejny wpadłem do wody, teraz na szczęście nic nie mogło przeszkodzić mi w wydostaniu się na zewnątrz. Przerębel była zaraz nade mną.
Powiosłowałem chwilę w lodowatej widzie i wśliznąłem się z powrotem na lód. Jak niepyszny położyłem uszy po sobie i podreptałem, cały ociekając zamarzającą szybko wodą, na ląd, gdzie czekał już na mnie Zawilec.
- Nic sobie nie zrobiłeś? - zapytał.
- Nie pytaj - mruknąłem, ominąwszy go ze zniżoną głową.
- Jak chcesz, jutro popływamy razem - tym razem powiedział to nieco pogodniej.
- Potrafisz przez chwilę nic nie mówić? - odsłoniłem rząd białych kłów, z gniewem w oczach przenosząc wzrok na wilka.
- Przepraszam... wiesz... możemy wybrać się jutro w góry.
Uśmiechnąłem się, najpierw trochę sztucznie i przerysowanie, ale z biegiem czasu mój uśmiech przemienił się w szczerą emocję. Westchnąłem cicho, pokręciwszy głową. Tak, bo czemużby nie. Chyba nie miałem innego przyjaciela.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz