czwartek, 11 lutego 2021

Od Yira CD. Pakiego - "Projekt Różowego Słońca" cz.25

Minione wydarzenia zbyt mocno wpłynęły na umysł atramentowego basiora, obecnie zmieniony niemal nie do poznania. Czy w złym, czy w dobrym znaczeniu - trudno było stwierdzić. Każda zmiana ma przecież swoją mroczną, niechcianą, a nawet niebezpieczną stronę, jednak jednocześnie przynosi ze sobą być może na początku niewidoczne pozytywizmy. Jak to nazywają filozofowie z najróżniejszych zakątków świata, nawet tych nieznanych niewielkiej społeczności wilków zamieszkujących dolinę srebrnych chabrów, wszystkim tym kieruje efekt motyla. Mały oddech może spowodować, że życie powróci do względnie martwego już ciała, które w ogólnym rozumowaniu nie powinno się już nigdy poruszyć. Pojedyncze słowa wykrzyczane pod wpływem emocji, zapomniane właściwie od razu przez swojego stwórcę, potrafią całkowicie zmienić życie innych osób dookoła. Czasem nawet nieświadomie również i życie swojego wypowiedziciela, jednak o tym można się przekonać dopiero wracając retrospekcją do minionych dni, do spotkań potencjalnie nieważnych dla toku koła losu, nieugiętego w swojej nieznanej wędrówce, do drobnych uśmiechów rzucanych przelotnie gdzieś na wiatr niczym rozwiane nasiona dmuchawców. Mleczy, dokładniej mówiąc. Mniszków lekarskich. Jednakże nawet takie rozwianie nasionka żółtego mlecza, zaginione gdzieś w przestrzeni nieskończonego świata, pozostawią po sobie ślad w postaci kolejnych kwiatów, wyrastających w mniej lub bardziej logicznych miejscach, jak na przykład na słoneczniej łące lub między płytami chodnika gdzieś w ludzkim mieście, gdzie zdawałoby się, że żadna roślina nie jest w stanie wyrosnąć. Wszystko ma swoje konsekwencje i nawet, jeśli nie jesteśmy w stanie powiązać ze sobą faktów, co z czego wynika, następstwa zapomnianych już chwil będą nas łapać swoimi delikatnymi, a jednak mimo wszystko stanowczymi rękoma.

Na ten moment Yir, trzymający się nieco z tyłu swoich dwóch towarzyszy podróży wcale nie dlatego, że chciał uniknąć kontaktu z tak przerażająco lewitującym różowym kotem, był w stanie określić widoczne, natychmiastowe skutki odbytej przez dwa wilki podróży daleko poza tereny watahy. Dwa z nich nazwałby najważniejsze, choć zapewne wszystkie będą miały w przyszłości wpływ na jego niezbyt wyróżniające się na tle innych życie. Zmienił się wewnętrznie, co czuł całym swoim jestestwem i czemu nie potrafił absolutnie zaprzeczyć. Nie chodziło tylko o jego wygląd, który stanowił zaledwie przyozdobienie jego osobowości i niemal nigdy nie odzwierciedlał tego, co działo się wewnątrz umysłu oraz duszy byłego trupa, nienawidzącego tego określenia. Również nowe moce, jakie nabył po zjednoczeniu z Variai, były niczym więcej jak ładnym przyozdobieniem prezentu od życia, czekoladką wsadzoną do opatrzonego barwnym papierem kartonika wraz ze znajdującymi się w środku innymi rarytasami. Największe zmiany, jakich doświadczył, były o wiele, wiele większe, a także bliższe jego zmarnowanemu przez dawne historie sercu.

Przede wszystkim czuł się... lżej? Bezpieczniej? Sam nie był w stanie określić odczuć, jakie się w nim zagnieździły przez okres tej nie do końca zaplanowanej podróży. Miał wrażenie, że teraz, po tym wszystkim, co przeszedł u boku Paketenshiki, nie boi się już więcej wziąć losu w swoje łapy. Chwycić go niczym narwanego konia, któremu przez tyle lat pozwalał się prowadzić w nieznane sobie zakątki, pociągnąć ostro za skórzane wodze raniące do krwi, jednak będące jedynym sposobem na kierowanie niebezpiecznego ogiera i powstrzymać szaleńczy pęd, by samemu narzucić kierunek jazdy. Dla wielu uwięzionych na podobnych wozach akcja ta wydawałaby się niezwykle prosta. Ba, przecie sami to robią, patrzcie tylko, jak wprawnie kierują swoim Fatum. Problem korzenił się w tym, że nie mieli pojęcia, jak tak naprawdę ciągnąć za te wodze i tylko zdawało im się, że jadą tam, gdzie chcą. Potomek Watahy Rubinowego Drzewa nie zamierzał zaledwie udawać. Choćby miał wykrwawić się na śmierć, ogarnie zaprzężoną do dorożki szkapę, by zawiozła go w o wiele piękniejsze, bardziej przystępne dla oka miejsca.

Inna rzecz, o jakiej nie mógł przestać myśleć, zapewne już dawno rzuciła się w oczy czytelnikom tej zacnej powieści, skleconej marnie z odłamków umysłu, bazowanym na niczym więcej ni mniej jak tylko spontanicznym głosie serca. Relacja między dwoma basiorami stała się mocniejsza, głębsza, rozpaliła się niczym ogień rzucony na stos suchych gałęzi. Jednak w przeciwieństwie do tego marnego stosiku, miała płonąć przez długi czas, być może nawet do samego jego kresu, kiedy już wszystko inne się skończy, zamieniając w bezużyteczną nicość. Pozostaną tylko oni. Paki i Yir. Yir i Paki. Wielcy i potężni... A nie, to nie ta historia.

Pomocnik medyka podniósł wzrok, spoczywając go na rudej sylwetce widniejącej kilka metrów przed nim. Wszyscy milczeli, szykując się na nieuniknioną część tej wędrówki, która będzie poniekąd symbolizowała jej ostateczny koniec. Ta przygoda zaczęła się w trójkę i w trójce się skończy, a cała podróż poza nią należąca do dwóch wilków będzie tylko małym dodatkiem, niczym prolog i epilog, części utworów literackich które niemal nigdy nie wnoszą niczego pożytecznego do treści, a są tylko ramionami ogromnej klamry, bez której fabuła z jakiegoś powodu byłaby niekompletna. Nawet Yir potrafił to dostrzec, choć całym sobą zdołał szczerze znienawidzić laboratoryjny wytwór o nazwie Myuu.2 i po prostu marzył, żeby to wszystko się skończyło. Czy naprawdę będzie wspominać te dni z lekkim uśmiechem na ustach, ciesząc się, że to właśnie na niego trafiła ręka Norn, a nawet gdzieś w klatce piersiowej zacznie odczuwać pewną tęsknotę do smaku przygody w ustach? Jakiż ten świat jest dziwny. Przecież tak się stanie, a on nie musiał nawet nikogo o to pytać.

Doszli do małej polany tuż przy zboczu góry, gdzie przerzedzenie drzew dawało całkiem ładny widok na położony niżej świat. Świat nieświadomy zdarzeń, które wydarzyły się w placówkach badawczych ludzi, powodując śmierć wielu istnień, również zaniesione przez wiatr nasiono mniszka, które jest w stanie dolecieć naprawdę daleko i spowodować przeróżne, nieodwracalne zmiany. Trójka towarzyszy stanęła przed sobą, czworonogi po jednej stronie, a pojedynczy, jedyny w swoim rodzaju dwunóg stanął stabilnie na ziemi tuż przed nimi. Nadeszła ta niezwykle ważna, wiekopomna chwila, która miała rozerwać więzi i na zawsze zdeptać znajomość, jaka wywiązała się między dwoma gatunkami.

<Paki?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz