środa, 17 lutego 2021

Od Espoir - "Wyblakłe słońce" cz. 1.1

Mój najlepszy przyjaciel to Pan Brak. Brak mi uścisku od nadawcy, który jest w stanie otulić mnie silniej niż trzymająca mnie pustka i nie jest mu na imię "mgła". Brak mi czułego spojrzenia mordującego choć na chwilę kroczący za mną niepokój. Brak mi życia, a tak rozpaczliwie chcę się nim zakrztusić i udusić, abym paradoksalnie miała okazję wziąć wreszcie pierwszy głęboki wdech, który będzie wynikał z mojej chęci snucia się po tym łez padole przez choć jeszcze kilka chwil, a nie przymusu. Właściwie znacie już całą moją paczkę najwierniejszych przyjaciół- Pan Brak, pustka, mgła, niepokój. Jest jeszcze kilku plączących się w mojej głowie, lecz tym razem spóźnili się na dzisiejszą opowieść, zaczepieni we fragmentach wspomnień i nie mogących dotrzeć do teraźniejszości. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz trwałam z lękiem u boku. Odszedł wraz z nadzieją i pozostawił na swoim miejscu pustkę. W każdym razie- w mojej egzystencjalnej wędrówce towarzyszy mi jeszcze jedna rzecz. Jest nią poczucie bycia gorszym, wyobcowanie. Już od moich narodzin stało się dla mnie tak wielkim przekleństwem, jakim ja jestem dla mojej rodziny. Zupełnie zwyczajna wadera narodzona w rodzinie pełnej wybitnych, doskonale władających niezwykle silną magią wilków. Imię nadane od jednego z największych wrogów Watahy Szarych Jabłoni, z którą współpracujemy. Wataha Wielkich Nadziei. Wzbudza ono raczej jednoznaczne skojarzenia, służy jako oszczerstwo. Jest bardziej moim identyfikatorem niżeli mianem, którym się do mnie zwracają - jako Espoir jestem znana prawnie. Tak często ukrywałam się pod kryptonimem, że stał się on częścią mojej tożsamości bardziej niż imię. Podobnie skończyło moje zdanie i uczucia - zmienione w popiół na rzecz ważnych, politycznych igraszek. Nie wiem już, kim właściwie jestem i jakie są moje cechy poza byciem kulą u nogi, a co jest obrazkiem, który tak usilnie próbuje wykreować moja rodzina. W każdym razie - postanowiono zrobić ze mnie użytek po raz kolejny, wysyłając mnie na samobójczą misję do Watahy Srebrnego Chabra w charakterze szpiega. Moim opiekunem podczas tej misji został Verdum, będący w stanie odczytać moje myśli i zamiary patrząc mi w oczy, gdyby wystąpiło podejrzenie, że nie jestem lojalna wobec swojej rodziny - przed wieloma takimi przypadkami uratował mnie kodeks etyki, którym jednak w ostateczności nikt nie będzie się przejmował. Ma on też kilku pomocników, którzy byli moimi instruktorami w procesie poznawania świata, kolorując go swoimi barwami i wyobrażeniami oraz gwałtem wpychając mi ten zniekształcony obraz do głowy- Rubida, Zeusa i Holnira. Cóż, wciąż nie mogę uwierzyć, że zostałam wychowankiem takich osobistości dzięki mojej własnej rodzicielce.

꧁↝↝꧂

-Droga damo- w jego ciemnozielonych ślepiach zatańczyły rozbawione iskierki- Mam nadzieję, że ten twój niezwykły umysł nie przyjmuje do siebie ewentualności żadnej owocnej nocy. Dlatego musisz trzymać się z dala czarodziei, mogących przejąć Twoją wolną wolę i przestrzeń osobistą - mruknął cicho, lekko odsłaniając swoje zęby. Po moich plecach przeszedł nieprzyjemny prąd, tak jakby chciał wypalić moją skórę i odsłonić wszystkie sekrety, które pod nią skrywam.
-Jesteś obrzydliwy, drogi dżentelmenie. Zresztą, nie jestem w stanie spełnić Twojego rozkazu, póki tutaj stoisz- warknęłam.
-Zapamiętaj jedną rzecz... mogę zrobić z Twoim żałosnym ciałem, cokolwiek zechcę i nikt nie będzie mnie za to sądził. Jestem poza regułami i jedynie z powodu mojej dobroci i godności, zachowuję resztki przyzwoitości. Porzuć dumę i nigdy więcej jej nie adoptuj. Oszpeca ona twoją piękną mordkę- z nieukrywaną satysfakcją wbijał we mnie swoje spojrzenie, które było dla mnie niczym ostrze, przebijające mnie na pół.
-Twojej dobroci?- podchwyciłam, w środku wciąż wyżerana przez wściekłość i tak bezsilna w walce z rzeczywistością. W ten sposób chwytałam się niczym tonący brzytwy, aby zaczerpnąć tchu i oszukać się, że jest jeszcze we mnie trochę...siebie.
-Skul pysk. Ktoś idzie- oderwał ode mnie wzrok i zaczął się rozglądać, aż w końcu zatrzymał swoje czujne spojrzenie w jednym punkcie. Napiął swoje mięśnie i nastroszył sierść, a jego oddech stał się szybszy. To oczywiste. Wiedział, kto idzie. Tak jak każdy bał się mojej matki, będącej aktualnie głową rodziny.
-Po co te nerwy?- z krzaków wyłoniła się piękna wadera mieniąca się najrozmaitszymi kolorami niczym opal. Moja matka. Mam wrażenie, że łączą nas tylko geny, choć i te zadziałały wątpliwie, patrząc, co wyszło z takiej piękności.
-Przypominamy sobie zasady jej egzystencji w Watasze Srebrnego Chabra- basior zignorował poprzednie pytanie i przyjął formalny ton, prostując się.
-I skończyliście tylko na jednej? Doprawdy, masz interesujące priorytety, skarbieńku- mruknęła rozbawiona zakłopotaniem Rubida- Po co jej wiedzieć, że nie może się pieprzyć, skoro nie wie nawet, że powinna słuchać przede wszystkim swojego opiekuna, a nie Ciebie?
-Gdyby ten jej opiekun chociaż raczył się zjawić...-wilk westchnął teatralnie- ...bylibyśmy w siódmym niebie, nieprawdaż?- dodał gorzko. Zwróciłam głowę ku niebu i skupiłam się na pierwszych zaczepiających się na firmamencie jasnych punkcikach, wodząc wzrokiem pomiędzy nimi.
-Właściwie... nie powinnaś utrzymywać żadnych bliskich relacji...przynajmniej tych szczerych- matka zwróciła się do mnie, łapiąc mój wzrok i uwagę.
-Więc jakie relacje mam utrzymywać?- jęknęłam od niechcenia, czując, że słowa, które za chwilę usłyszę, nie będą moimi sprzymierzeńcami.
-Powinnaś zbliżyć się do wszystkich śledczych, stróżów, posłów, strażników oraz alfy, ponieważ są wilkami, które najbardziej mogą nam zaszkodzić w razie odkrycia naszego planu. Pokaż się od dobrej strony. Może pokażą Ci też zakamarki, o których wiedzą tylko oni, a które będą dobrym punktem do rozpoczęcia najazdu- spojrzała głęboko w moje oczy- Powierzam Ci moje zaufanie.
-Będę wspaniałą kartą przetargową- skłoniłam głowę, aby nie musieć widzieć plugawego pyska mojej matki- Ale zaufanie to nie ciągła kontrola. To nie są niewidzialne wilki wysyłane, aby mnie szpiegować. To nie jest przydzielanie mi opiekuna, który jest w stanie odkryć moje zamiary, uczucia i myśli.
-Kochanie, to nie tak...- mruknęła z fałszywą troską, tak jakby chcąc postawić mnie znów w roli nieporadnego szczeniaka, którego jedyną podporą jest matka. Przez chwilę nawet przez mój umysł przewierciła się zdradziecka myśl, że chciałabym ją teraz przytulić, usłyszeć, iż popełniła błąd i że zostaniemy normalną rodziną. Prawdziwą, kochającą się rodziną. Czy takie rodziny to naprawdę norma? Czy idealna relacja ma prawo istnieć nieidealnym świecie?
-Dobrze - odpowiedziałam krótko głosem wysuszonym z emocji, choć od środka jeszcze się gotowałam, powoli wypalając ostatnie odczucia, aby uzyskać popiół z obojętności. Rubid oraz moja rodzicielka równocześnie stali się uosobieniem zdziwienia, jak gdyby nie mogąc przetrawić tak krótkiej, pozbawionej protestu odpowiedzi. Zapewne dołączyłabym do ich gangu oczu wielkości królika i ciał sztywnych jak słupy soli, gdybym nie znała swoich motywów. Byłam zmęczona. Po prostu. Właśnie z tego powodu przyszło mi się poddać, zabić dumę i przyznać przed sobą, że czas odpowiedni na walkę nigdy nie istniał i nie przyjdzie. Miałam świadomość, iż jestem łatwą ofiarą - że prędzej czy później czeka mnie śmierć z łap jednej lub drugiej strony. Mimo wszystko miałam w sobie cichy głosik, który chciał jeszcze utrzymać mnie przy życiu, który mówił mi, że czas na przygodę, na wejście w tragiczny w skutkach taniec z życiem, w którym po drodze zagra jednak momentami przyjemna, kojąca melodia.
-Przyślij Verduma - ciszę szybko zabił głos opalowej wilczycy. Rubid bardzo szybko zdał sobie sprawę, że to nie jest prośba, a rozkaz. Rozkaz samicy, która nie znosi sprzeciwu. Zanim z jego pyska zdążyły się wydobyć jakiekolwiek wątpliwości, zanim zdążył odrzec, iż to po części samobójstwo wybudzać go z jego hibernacji w grocie, był już w drodze. Czekała na mnie przygoda. Wątpliwej przyjemności przygoda.
꧁↝↝꧂

Od kiedy dołączyłam do tej niekończącej się imprezy, gdzie spiski i intrygi tańczyły razem walca, a trunek rozpaczy przelewał się litrami zwanej Watahą Srebrnego Chabra, minęło... kilka dni. Nienawidzę tego, że jest we mnie jeszcze zakorzenione silne zdanie o niej na podstawie wizji rzeczywistości przekazanej mi przez Zeusa podczas lekcji na temat otaczających ich terenów i watah je zamieszkujących oraz Rubida opowiadającego mi o polityce i najważniejszych działaczach mających poparcie w NIKL'u, który lubił czasem nawiązywać do nieudolności systemu wprowadzonego w Watasze Srebrnego Chabra. Spoglądając na to, że żyje w miejscu, gdzie panuje anarchia, jego lamenty były całkiem zabawne, ale upewniało mnie w przeświadczeniu, że zostałam nakarmiona choć w części czystą propagandą. Nie wiedziałam jednak, co było prawdą, a co kłamstwem, więc starałam się przemknąć niczym mysz pod miotłą, niezauważona przez wilki, które nie powinny mnie zauważyć - mimo iż powinnam stać się szanowanym członkiem, nie chciałam się przekonywać na własnej skórze, czy to miejsce to naprawdę jeden wielki burdel i na początku wolałam pozostać cichym obserwatorem. Przeszkodził mi w tym jednak samiec alfa, zaczepiając mnie i pytając, kiedy znajdę chwilę na wyjaśnienie funkcjonowania watahy, pokazanie zakresu jej terytorium oraz dostępnych prac. Jego głos ociekał uprzejmością, aczkolwiek nie mogłam się pozbyć nieprzyjemnego wrażenia, iż ostrożność połączona z życzliwością zdradzała jedynie nieufność i raczej nie była oznaką sympatii.
-Czy na tę chwilę masz jeszcze jakieś pytania, Mitrall?- wilk przysiadł na ziemi, niczym niepozorny kalocefalus i zmierzył mnie wzrokiem.
-Jak to właściwie jest być politykiem?- słowa same wylewały mi się z pyska, przeszedł przeze mnie dziwny prąd obrzydzenia wraz z zalewającą falą wspomnień. Osobniki zajmujące to zaszczytne stanowisko nigdy nie kojarzyły mi się dobrze, a teraz miałam okazję porozmawiać z jednym z nich z drugiej strony barykady i zapytać o jego motywy. To tak jakbym miała okazję poznać największą tajemnicę dręczącą mnie od kiedy zostałam pionkiem w nieuczciwym systemie. Nie miałam w sobie siły, aby poczekać na zadanie tego pytania, mimo iż nie był to najlepszy czas ani moment, czułam się, jakby ktoś zaraz miał zabrać mi mojego rozmówcę, pozbawiając mnie na zawsze szansy uzyskania odpowiedzi. Pomyślałam wtedy, że chciałabym poznać ją jeszcze przed śmiercią, a już czułam jej oddech.

< Agrest? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz