poniedziałek, 15 lutego 2021

Od Hyarina CD Kali - ''Szkarłatny Tulipan''

Dwoje wilków zastygło jak tancerze wykonujący skomplikowaną pozycję przed premierą teatralnego występu. Czarny opierał się wciąż łapą o trójkąt podżuchwowy grafitowego basiora, zaciskając bezlitośnie pazury na szczęce jakby chciał w ten sposób wycisnąć jego chęć zamordowania swojej osoby. Problem w tym, że to pragnienie nie było wielkości pryszcza. Przypominało już sporych rozmiarów nowotwór, który panoszył się w ciele wilka. Siał spustoszenie w coraz bardziej wycieńczonych połączeniach nerwowych, które pracowały od jakiegoś czasu na najwyższych obrotach, poszukując zaspokojenia w narkotycznym szale. Hyarin słyszał bijące nieco szybciej serce przytrzymującego go wilka, które pompowało drogocenną krew do spragnionych tlenu komórek. Ślina pociekła mu po brodzie na samo wyobrażenie tryskającej pod wysokim ciśnieniem posoki z otwartej aorty. Vitale popatrzył z obrzydzeniem na chwilowo zamarłe ciało, nie puszczał go jednak, jakby wyczuwając zbliżającą się ofensywę do jego silnego uchwytu.
- Nie wiem czy bezpiecznie będzie umieszczać go z powrotem z Kali – Flora odezwała się wreszcie po dłuższym milczeniu, jej głos ociekał troską jakiej właściwie można było się spodziewać po medyczce. Ale ta troska była głębsza, jakby szczera, nie taka, którą zwykle okazuje lekarz w stosunku do pacjenta.
- Przydałoby się coś doraźnego na uspokojenie – mruknął Vitale, rozluźniając trochę uścisk. Hyarin łapczywie nabrał powietrza, po czym szarpnął gwałtownie głową, która wysunęła się spod łapy psychologa. Siła z jaką to zrobił była na tyle duża, by wilk wylądował bezwładnie pod ścianą. Leżał tak przez moment, oddychając chrapliwie i łypiąc przekrwionymi oczami na osoby, które w jego głowie urosły do rangi oprawców. Nie pierwszy raz poniósł klęskę, ale finalnie zawsze wygrywał. Czy właśnie to uczucie zawsze doprowadzało go do zwycięstwa? Ta adrenalina, smak nagrody, która popychała go do tak straszliwych czynów. Hyarin podniósł się chwiejnie, ale dalej ze spuszczoną głową. Z pyska toczyła się piana, która w połowie pokrywała także wyszczerzone kły. Oczy dorównujące niemal barwą do koloru, którym mógł się pochwalić Vitale, przesuwały się z wspomnianego psychologia na Florę i z powrotem. Nikt nie śmiał się poruszyć, cała trójka stała w napięciu, oczekując pierwszego kroku z przeciwnej strony. Sytuacja mogłaby wydać się komiczna przypadkowemu obserwatorowi. Trzy zupełnie różne osobowości zebrane razem na tej epizodycznej scenie życia, zmuszone niejako to brania udziału w przedziwnym przedstawieniu, którego scenariusz napisał przekorny los. Czarno-biała wadera pragnąca jedynie nieść pomoc potrzebującym, stanęła przed niecodziennym wyzwaniem opiekowania się dwoma wilkami, które nie panują nad mocno już zniekształconym, pierwotnymi instynktami. Które powoli zaczęły zmieniać się w bestie. Czarny basior, wyglądający jakby od świata oczekiwał jedynie ciszy i spokoju, a tylko powierzona mu funkcja była w stanie zmusić go do przyjścia do tej jaskini. I może też dziwna ciekawość, błyskająca w jego ślepiach barwy najpospolitszej z róż. Na końcu Hyarin, z piersią lśniącą od emocji, których nie umiał opanować, z wyrazem pyska dzikiego zwierzęcia, któremu odebrało rozum. Czy to tak wyglądał wtedy w stawie, który ukazał mu przyszłość?
- To na pewno nie jest wścieklizna? - łamiący się głos Flory rozdarł ciszę jak niewprawne cięcie krawieckich nożyc.
- Mija czwarty dzień odkąd ich znaleziono. Do tej pory nie wystąpiły objawy. Nie – odparł z przekąsem. - To podręcznikowy zespół odstawienny, tylko uzależnienie nietypowe.
Hyarin przysłuchiwał się tej wymianie zdań, stojąc na sztywnych łapach jak tamtej nocy, przed czterema dniami. Tylko stan ducha był inny, wszystko w nim drżało na wzór strun gitary szarpanych przez początkującego grajka. Bolesne było to uczucie, a lekarstwo tylko jedno. Tak przynajmniej podpowiadał wygłodzony mózg. Jego zmysły nie zanotowały wyjścia Flory, lecz dostrzegły jej powrót. Oba wilki popatrzyły z litością na przyczajony strzęp sierści, który niedawno był dumnym drapieżnikiem.
- Jaka to jest dawka? - zapytał Vitale, biorąc z jej rąk cienką fiolkę opatrzoną wytartą etykietą. Mimo ciemnego szkła, widać było odrobinę płynu wewnątrz naczynia.
- Około dziesięciu mililitrów, wyciąg z lawendy – odpowiedziała Flora, przekładając z łapy do łapy niewielką strzykawkę. Hyarin cofnął się o krok, wytrzeszczając oczy. W jego głowie zalśniła ostrzegawcza myśl. Tylko nie to. Z gardła wydarł się suchy warkot.
Siedział w wilgotnej norze. Zapach stęchlizny drażnił jego nozdrza, nie pozwalając się skupić na niczym poza tym nienadającym się do życia miejscu. Ściany poprzeplatane były cienkimi żyłkami korzeni, które bliżej sufitu rozszerzały się w coraz grubsze odnogi, przypominające napęczniałe tętnice leżącego już parę dni trupa. Basior oblizał wargi suchym językiem. Nie wiedział ile czasu minęło od momentu, w którym został złapany. Nie był w stanie ustalić położenia słońca, znajdował się zbyt głęboko pod ziemią. Jakby ci, którzy go złapali wiedzieli o jego żywiole. Czasem żałował, że było to aż tak oczywiste, przeszkadzało w pełnionej przez niego profesji. Złoty symbol na piersi, ciągnący się aż pod brodę, nie ułatwiał stosowania kamuflażu czy nawet błahego wtopienia się w tłum. Do tego wciąż nie potrafił opanować rozbłysku światła podczas używania mocy lub niespodziewanych wybuchów silnych emocji. Nie wiedział zresztą czy jest to możliwe. Alkar cierpiał na taką samą przypadłość. Nie chcąc wspominać brata, usiadł naprzeciwko kraty, która blokowała mu wyjście z tej paskudnej jamy. Strugi ciepłego światła sączyły się przez przerwy między prętami i padały na zniesmaczony pysk wilka. Próbowali zapewne doprowadzić go do ostateczności, ale trzymał frustrację na wodzy. Jego bronią był zimny spokój i obojętność, która nieraz wyprowadzała z równowagi jego wrogów, degradując ich do roli bezbronnych ofiar. Bo odczucia są słabością, która może zostać wykorzystana przeciwko tobie.
Po drugiej stronie kraty stanął postawny wilk. Jego prawe oko przecinała źle zaleczona, stara rana, która, co prawda zasklepiła się, ale pozostała po niej ciemna blizna, której nie pokryło futro. Kolorem się nie wyróżniał, ot zwykły srebrzystoszary przedstawiciel swojego gatunku. Otworzył drzwi i odsunął się, robiąc Hyarinowi miejsce i zarazem dając mu milczący sygnał, że ma opuścić swoją celę. Zatem nadszedł moment przesłuchania. Więzień posłusznie udał się za strażnikiem w głąb ciasnego korytarza, który po kilku metrach zaczął się piąć nieco w górę. Nie pamiętał tej drogi, w ogóle nie pamiętał jak się tu znalazł. Mijali już piętnastą lampę, której funkcję pełniła umieszczona na kiju podkładka ze świecą, wetknięte w ścianę, gdy najwyraźniej dotarli do miejsca przeznaczenia. Prowadzący wilk w milczeniu wyjął skądś skórzany kaganiec i zbliżył się do Hyarina.
- Kolego, chyba coś ci się pomyliło – parsknął śmiechem smukły wilk, ale w jego oczach błysnął strach. To, co tamten trzymał w łapach było chyba najbardziej wymownym symbolem niewoli z jakim się spotkał. Widział w tych stronach niewolników unieszkodliwionych w ten sposób, by nie mieli nawet możliwości na wyrażenie sprzeciwu. O zorganizowanych buntach nie mówiąc.
- Jeżeli chcesz być w stanie rozmawiać z panem Tirionem... - nie skończył zdania, lecz Hyarin dostrzegł jak nieznacznie zacisnął pięści. Wiedział, że nie ma w tym momencie żadnych szans. Jego moc płynęła z wszechświata, pod ziemią o nią ciężko, a na pewno była słabsza. Z rezygnacją opuścił pysk i dał sobie na niego nałożyć kaganiec. Insygnium straszliwej pani – niewoli. Tak przygotowanego nieszczęśnika strażnik wprowadził do zaskakująco dużego i jasnego pomieszczenia jak na norę ziemną. A także przyjemnie urządzonego, nie było tu uciążliwej wilgoci, a zapach kojarzył się z bezpieczeństwem. To wrażenie kłóciło się bynajmniej z obecnym położeniem Hyarina. Został posadzony kawałek od drewnianego stołu, na szyję nałożono mu obrożę, którą z dwóch stron przywiązano do ziemi szorstkim sznurkiem. Szybko ocenił swoje możliwości. Sytuacja wyjątkowo podbramkowa, miał zamknięty pysk, zostało mu tylko korzystanie z łap lub niepełnej mocy. Dopiero po odejściu strażnika podniósł wzrok na czworo wilków siedzących naprzeciw niego. Spośród nich bardziej wyróżniał się tylko jeden, o sierści barwy nocnego nieba, usianej na grzbiecie kaskadą jasnych plamek, która spływała mu aż na ramiona. Być może to symbolizowało jego moc, jeśli takową posiadał. Pozostałe prezentowały się raczej zwyczajnie, zupełnie jak wilk, który go tu przyprowadził.
- Jestem Tirion, choć moje imię pewnie już słyszałeś – odezwał się granatowy basior. Jego głos był delikatny jak aksamit, ale przypominał bardziej ton sadysty, który miał zaraz poderżnąć gardło ofierze niż troskliwą matkę. Hyarin poruszył się niespokojnie, ale zaraz z powrotem zesztywniał.
- Coś mi się obiło o uszy – odparł obojętnie. Oczywiście, że słyszał. W tych stronach była to szycha, niezwykle wpływowy szef siatki pomniejszych zgrupowań zajmujących się handlem żywym towarem. A to wszystko pod płaszczykiem polityka, który z zabójczą skutecznością niszczył swoich przeciwników ilekroć jakiś się znalazł. Na tych ziemiach panowała dyktatura, a przed Hyarinem siedziała przyczyna cierpienia wielu stworzeń. Choć oczywiście nie mówiło się o tym głośno.
- Tydzień temu zamordowano jednego z naszych szpiegów. Wiem, że to byłeś ty – przemówił po chwili milczenia. Nie było nawet sensu udawać, że to nie on. Popełnił głupi błąd, nie opuszczając okolicy, a był na tyle charakterystyczny, że drugiego takiego wilka próżno nawet ze świecą szukać.
- Skoro to szpieg powinniście być przygotowani na takie sytuacje – przyjął jedyną możliwą w tej chwili linię obrony.
- Rozumowanie godne płatnego zabójcy – uśmiechnął się kwaśno, lecz zaraz jego pysk z powrotem przybrał nieprzenikniony wyraz. - Kim był twój zleceniodawca? Jesteś tylko marionetką, a ja chcę wiedzieć kto pociągał za sznurki.
- Umowa wyraźnie zabrania mi podawania nazwisk – odpowiedział Hyarin, lekko przechylając głowę. Wiedział, że obaj są teraz pod ścianą, każdy ruch będzie śmiertelny. Tirion nie mógł go zabić, straciłby szansę na poznanie tożsamości osoby, która zleciła zamordowanie jego podwładnego. Z kolei Hyarin był zobowiązany milczeć, choćby wyrywano mu żywcem pazury.
- To była moja córka – wycedził przez zęby przywódca, obchodząc stół i stając przed więźniem. Grafitowego basiora bardziej od tej informacji uderzył sposób w jaki mu ją przekazano. Ten wilk zdawał się być bardziej przejęty tym, że pokrzyżowano mu plany niż utratą dziecka.
- Domyślam się, że nic nie powiesz. Tacy jak ty są ciężcy do złamania bez użycia siły, groźby na was nie działają – to powiedziawszy, machnął łapą na znajomego strażnika, który przyszedł, trzymając w dłoniach strzykawkę, tak jakby dzierżył katowski miecz. Hyarin poczuł jak przez kręgosłup przebiegł mu nieprzyjemny dreszcz.
- Niektórzy nazywają to serum prawdy, ale ta nazwa po części mija się z działaniem tej substancji. Na każdego działa ona trochę inaczej, powodując tak nieznośny ból, że w końcu, pośród błagań o przerwanie tortur, wyjawia to czego chcemy się dowiedzieć – Tirion wyraźnie napawał się tą chwilą, dając zabójcy, cień szansy, że nie skaże go na te niewypowiedziane męki. Jednak był on w tym momencie panem przeznaczenia związanego wilka i postanowił to w pełni wykorzystać, by osiągnąć swój cel. Zbliżył igłę do nasady szyi Hyarina, który już za chwilę miał poczuć granicę wytrzymałości swojego organizmu.
Vitale wykrzywił pysk, oddając buteleczkę Florze.
- Za słabe, ale może na ten moment wystarczy – mruknął z cieniem niezadowolenia kryjącym się za ścianą opanowania jego głosu. Medyczka wsunęła cienką igłę do naczynia, z zamiarem nabrania środka do strzykawki. Prócz stresu i wszystkich uczuć związanych z głodem narkotycznym, w Hyarinie obudziły się jeszcze traumatyczne wspomnienia. To połączenie okazało się zabójcze i skończyło się niespodziewanym zaciśnięciem szczęk na przedniej nodze psychologa, który podszedł pierwszy z zamiarem asekuracji podczas tego szybkiego zabiegu. Czarny wilk syknął tylko, być może bardziej z zaskoczenia niż z bólu. Szarpnął łapą, ale zęby Hyarina zwarły się jak imadło, zaciskając się mocniej z każdym ruchem. Kątem oka dostrzegł Florę, która stała tak samo zdezorientowana, co zszokowana, spoglądając to na jednego, to na drugiego.
- Podaj mu to i miejmy to z głowy. Wżarł się jak pirania – polecił Vitale z lekkim uśmiechem, jednak bez nawet cienia wesołości. Wadera podeszła szybko i z precyzją wbiła igłę w skórę na karku wijącego się w panice basiora. Parę następnych minut cechowało napięcie czy lek zadziała i czy czarną łapę uda się odzyskać z pyska pacjenta. Po chwili uścisk wyraźnie zelżał aż zanikł całkiem. Hyarin opuścił zamglone oczy, które już odzyskały dawną barwę szlachetnego kruszcu, była ona jednak dużo bledsza. Jakby ktoś zaciągnął zasłony w oknach, by słońce nie mogło wpadać do pokoju.
- Dobrze, że zadziałało, inaczej mielibyśmy problem – Vitale rozmasowywał obolały przegub, z którego od wewnętrznej strony ciekła strużka krwi.
- Jak się czujesz? - zapytała rzeczowo Flora. Hyarin długo nie odpowiadał, nie mogąc pozbierać porozrzucanych po całej czaszce myśli.
- Tak jak wcześniej tylko bardziej biernie – sklecił wreszcie jedno zdanie opisujące jego obecny stan. Dwójka zgodnie kiwnęła głowami.
- To, co otrzymałeś działa na ciebie w tym momencie na zasadzie inhibitora. Hamuje niepożądane reakcje. Mimo wszystko jest to tylko półśrodek, zadziała na jakiś czas – psycholog przyjrzał się zmęczonemu basiorowi od góry do dołu, nim odprawił go słowami:
- Ekscytujący początek. Do następnego razu.

Powłóczystym krokiem doczłapał się do ich prywatnego pokoju, który robił już chyba za oddział psychiatryczny. Zerknął na współuczestniczkę dramatu, która leżała owinięta kocem, przypominając drobną mumię, której wystawał jedynie czubek nosa. Czując wszechogarniające zmęczenie, opadł na łóżko. Ciekawość Kali zdawała się rozbijać kamienne ściany, lecz czekał na jej ruch, zbyt wyczerpany na przejmowanie inicjatywy.

- Co? Jak poszło? - zapytała w końcu, tłumiąc i tak zbyt wyraźne zainteresowanie. Hyarin przymknął oczy, by zaraz otworzyć je na całą szerokość. Przyglądał się przez chwilę topornie ciosanemu sufitowi, rzeźbiarzem musiała być matka natura lub jakiś pijany jegomość. Wiadomo przecież, że przyroda nie zawsze ma precyzyjną rękę.
- Nie za dobrze – skwitował krótko wydarzenia ostatniej godziny. Za mało powiedziane. Pokazał się z najgorszej możliwej strony, nie dał rady nawet zachować pozorów, by wyjść stąd szybciej. Musi tu siedzieć aż zostanie wyleczony lub do momentu, w którym wreszcie kogoś zabije. Wtedy pewnie wyjdzie i to z pomocą każdego członka watahy.
- No to jest nas dwoje – zaśmiała się wadera z wręcz chorobliwą wesołością. Basior rzucił na nią okiem i zobaczył, że ta leży na plecach, dalej się lekko uśmiechając jakby powiedziała wybitny dowcip.
- Próbowałeś go zabić? - zapytała zaraz po zwróceniu na siebie jego uwagi, gdy rzuciła w przestrzeń jego imię. Ton, jakim wypowiedziała to w zasadzie poważne zdanie, był tak niepasujący, że Hyarinowi przez moment się zdawało, że to tylko koszmar, z którego zaraz się wybudzi. Tak się nie stało, dalej leżał na szpitalnym łóżku, mając pod sobą skotłowany, szorstki koc, a obok leżała Kali, wpatrując się w niego wielkimi oczami, w których widział ściskający serce lazur morza.
- Ta – mruknął, czując dziwną wesołość i niezdrowe samozadowolenie jakby ten akt był gwoździem programu w jego chorej sztuce. - A ty? Chciałaś go zjeść? - dodał po chwili, przypominając sobie, że rozmowę na ten temat przerwała im Flora, zabierając go na to wątpliwej przyjemności spotkanie z psychologiem.
- Żebyś wiedział – dźwięczny śmiech odbił się od ścian jaskini, co chyba nie jest zbyt dobrą prezentacją prowizorycznego oddziału psychiatrycznego. - Beznadziejny z nas przypadek, prawda?
Szykował sobie w głowie jakąś treściwą odpowiedź, lecz finalnie pozwolił temu pytaniu zawisnąć w eterze, sprawiając, by pozostało ono retorycznym. Słońce kontynuowało swoją mozolną wędrówkę po niebie, przypominając, że czas wcale się nie zatrzymał i wszelkie życie toczy się dalej. Może prócz pacjentów jaskini medycznej, a w szczególności dwójki z nich, których ogarnęła stagnacja nie do odparcia. Nic nie przerywało ołowianej ciszy, która napierała na nich swoim rozległym cielskiem, odbierając możliwość swobodnego oddechu i poczucia nawet względnego spokoju. Nie ruszali się więc, podtrzymując wrażenie taśmy filmowej, na której ostała się zaledwie jedna zdatna do oglądania klatka. Tę przykrą scenę przerwało zjawienie się niebieskiego wilka, który jak zjawa postawił jedynie na ziemi tacę z wieczornym posiłkiem i rozpłynął się nie wiedzieć kiedy, w czeluściach szpitala. Hyarin wstał chwilę po Kali, która wypruła z łóżka tak szybko, że nie do końca nawet zarejestrował ten ruch. Dopiero teraz zauważył, że na zewnątrz panuje już nieprzenikniony mrok i wilki pracujące w jaskini pozapalały świece. Podszedł do wadery, która nie wykazywała już wcześniejszego entuzjazmu, a coś zgoła przeciwnego. Stała oparta o ścianę jakby dopadło ją nagłe osłabienie, na pysk wpełzł wyraz obrzydzenia i bezbrzeżnego rozczarowania. Odprowadził ją pytającym spojrzeniem do łóżka, czując rosnący w sercu niepokój. Starał się go zdusić, ale ten oplatał go i ściskał aż zabrakło mu tchu.
- Coś nie tak? - zapytał, próbując nadać swojemu głosowi na tyle ciepłą barwę na jaką było go stać.
Kali umościła się na łóżku, gdy na krótki moment odwróciła pysk w jego stronę, dostrzegł jak w skąpym świetle błysnęła łza.
- Nie. Możesz zjeść też moją porcję – odparła słabo, nurkując pod koc tak, że cała głowa zniknęła już z pola widzenia Hyarina. Żołądek ściskał go niemiłosiernie, lecz dziwne uczucie troski nie pozwalało mu się odwrócić i tak po prostu zjeść. Podszedł powoli do jej posłania i usiadł przy wezgłowiu, nasłuchując jej urywanego oddechu. Usilnie starała się ukryć płacz, z marnym zresztą skutkiem. Jej ciałem wstrząsały dreszcze, nie za bardzo umiał podać ich przyczynę, czy to szloch, czy może coś innego. Minęło dobre kilkanaście minut, zanim uspokoiła się na tyle, by na niego spojrzeć. Jej oczy były opuchnięte i przekrwione, a wzrok szklany jak u lalki.
- Co się dzieje? - zapytał cicho, opierając łapę o krawędź materaca. Zabrzmiało to mało emocjonalnie, nie na tyle by zilustrować faktyczny stan jego rozedrganego ducha. Choć uczucia rozpierały jego klatkę piersiową, dalej pozostawał mało wylewny jak przy wymianie kurtuazji z zupełnie obcą osobą. A przecież nie była mu obca, przeciwnie. Stała mu się przez te parę dni nadzwyczajnie bliska. To dlatego sprowadził ją z powrotem i postawił w tej nie za wygodnej sytuacji. Cieszył się, że mógł patrzeć w te oczy mieniące się obecnie każdą barwą jaką cechuje się smutek. Oczy, w których widział swoje lekko zniekształcone odbicie. I nieszczerość.
- To nic poważnego. Nie jestem w stanie patrzeć na mięso... - wykrztusiła jakby samo wypowiedzenie tego słowa przyprawiało ją o mdłości. Hyarin kiwnął głową ze zrozumieniem. Szok jakiego doznała musiał wywołać w niej jakiegoś rodzaju reakcję obronną. Może to blokada psychiczna? Uśmiechnął się do swoich myśli. Nie on jest tu lekarzem. Ale chciał być, choć częściowym wsparciem, kawałkiem ramienia, na którym można było się podeprzeć, by wstać z kolan.
- Co byś chciała zjeść? - zadał kolejne pytanie. Miał nadzieję, że jego ton nie brzmiał pretensjonalnie, mimo że czuł jak działanie leku powoli słabnie. Nie chciał się zamienić przy niej w potwora. Ani nie chciał jej skrzywdzić.
- Sama nie wiem. Nie mam pojęcia, co dokładnie jedzą wilki, które są wegetarianami – skrzywiła się i z rozpaczą rozejrzała wokół. Hyarin też nie wiedział, nigdy nie myślał, by przejść na tego rodzaju dietę.
- Pewnie jakieś rośliny. Może ryby też – myślał na głos, drapiąc się po karku w miejscu, w które otrzymał zastrzyk. Skóra zamrowiła go dziwnie pod wpływem dotyku, więc zaraz przestał. Kali też poruszyła się niespokojnie.
- Jest mi źle, że w tym siedzimy. Że nawet nie mogę normalnie zjeść. Czuję się na łasce wszystkich – uśmiechnęła się żałośnie, a w jej oczach znów pojawiły się łzy. Basior podniósł łapę, z zamiarem objęcia jej, ale nagle się wycofał. Nie była to typowa dla niego reakcja i chyba dlatego zrezygnował, zresztą nie był w stanie przewidzieć jakie działanie w obliczu takiego gestu podejmie Kali. Jakie odczucia wzbudzi w niej ten nagły, wylewny ruch, zupełnie niepasujący do zimnego zazwyczaj towarzysza.
- Nie przejmuj się. Chyba po to jest to miejsce – zatoczył głową szeroki łuk. - By nieść pomoc, nawet tak beznadziejnym przypadkom – uśmiechnął się, pragnąc ją pocieszyć. Niewykluczone, że podziałało, bo wilczyca zdobyła się nawet na coś, co w takiej sytuacji można, by uznać za słaby uśmiech.
- Jeśli chcesz, pójdziemy do szefowej tego całego interesu i... - Kali nie dała mu skończyć, zamachawszy gwałtownie łapami.
- Nie! Nie chcę jej wchodzić na głowę. Zresztą wyraziłam dzisiaj swoje … preferencje i może uznała to za kaprys... - ostatnie słowa wyszeptała tak cicho, że ledwo dotarły one do czułych uszu grafitowego wilka. Hyarin zmarszczył czoło, okazując w ten sposób, że jego mózg właśnie szuka najlepszego wyjścia z nieciekawego zdarzenia.
- Zatem chodźmy sami – powiedział w końcu, rozkładając łapy. Wydawało się to, może nie najrozsądniejszym, ale najlepszym wyborem na ten moment. Zresztą, nie powiedziano im, że nie mogą się poruszać w obrębie jaskini. Chyba, że było to na tyle oczywiste, że ich o tym nie poinformowano.
- Nie chcę nas narażać na konsekwencje, gdyby nas przyłapali – szepnęła zawstydzona, spuszczając oczy.
- Nim jednak udamy się na tę wyprawę, pozwolisz? - wskazał na leżącą przy drzwiach tacę, puszczając mimo uszu jej rozterki. Kali gorliwie pokiwała głową, a Hyarin odetchnął z wdzięcznością w duchu. Mógłby jej, co prawda towarzyszyć w tej niezależnej od niej głodówce, lecz ciało rozpaczliwie domagało się energii, która będzie mu teraz bardzo potrzebna. Porcje nie były spore, ale wycięto je z udźca jelenia, co zdecydowanie podwajało ich wartość. Z chwilą zatopienia zębów w mięsie, krew uderzyła basiorowi do głowy. Poczuł jak robi mu się duszno jakby odcięto mu dopływ powietrza. Opanował się najszybciej jak mógł, zdając sobie sprawę, że nie może bezczynnie stać z tym kawałkiem mięśnia w pysku. Nie chciał niepokoić i tak już roztrzęsionej wadery. Wędrując myślami jak najdalej od wykonywanej czynności, zjadł podaną im kolację.
Nieubłaganie zbliżała się północ, gdy dwójka rebeliantów przekroczyła próg słabo oświetlonego korytarza. Prowadziła Kali i jej ponadprzeciętne zmysły, które odszukiwały wilki z wyprzedzeniem parunastu sekund, zanim te zdążyły ich zaskoczyć, wychodząc niespodziewanie zza rogu. Wyostrzony węch kierował parę w stronę spiżarni, serca jaskini. Wiedzieli, że ich, do tej pory niewykryta, eskapada to jakaś przedziwna przychylność losu. Albo zasługa daru Kali i po części umiejętności Hyarina z kategorii bezszelestnego poruszania się. Wreszcie ich oczom ukazał się spory wyłom w skale, z którego docierały do ich nosów przeróżne, kuszące zapachy. Niektóre egzotyczne, inne doskonale znane. Popatrzyli po sobie i zgodnie weszli do środka. Ulga i radość z osiągnięcia celu trochę przekoloryzowały faktyczny wygląd schowka. W ich oczach te parę półek, jeden regał i mały stolik zastawione przyprawami, buteleczkami i zapasami żywności przypominały utopijny fresk na ścianie najwspanialszej świątyni wzniesionej na cześć jakiemuś bóstwu dobrobytu. Kraina mlekiem i miodem płynąca otworzyła przed nimi swoje podwoje, zapraszając spragnionych przybyszów do konsumpcji darów matki ziemi. Właśnie, mlekiem! Hyarin z jakąś niezdrową ekscytacją przywarł do lekko zardzewiałej kanki wypełnionej po brzegi tym rzadkim, białym płynem.
- Widzisz to? - wysapał, zanurzając koniuszek języka w zimnym napoju. Jego pysk zaraz przybrał niespotykany dla niego błogi wyraz, lecz była to tylko chwila, ulotna jak motyl, której wprawne oko wychwycić nie mogło. Zaczął oglądać resztę zapasów, czując się jak szczeniak, który dostał wreszcie wyczekiwany od miesięcy prezent. Nie spodziewał się, że sprawi mu taką przyjemność oglądanie tego, mimo wszystko, skromnego dobytku, lecz najwyraźniej pieczołowicie gromadzonego od dłuższego czasu. Mleko nie jest przecież towarem powszechnym. Zatrzymał się chwilę przy prawdopodobnie przepiórczych jajach.
- Nie pomyślałem o tym – powiedział, po części zwracając się do Kali. Obejrzała się z ciekawością, gdy wskazał na znalezisko.
- Myślisz, że to, by ci zasmakowało? - wadera przekrzywiła głowę, przyglądając się nieco nieufnie temu, dość charakterystycznemu dla kuzynów lisów, przysmakowi.
- Warto spróbować – odparła, biorąc jedno do łapy, najdelikatniej jak mogła. Wyraźnie nie wiedziała jak się za nie zabrać, czy zjeść ze skorupką czy bez. W końcu odgryzła czubek i szybko wlała w siebie zawartość. Skrzywiła się, ale wbrew przewidywaniom Hyarina, przełknęła je.
- Najgorsza konsystencja, taki obrzydliwy glut. Ale poza tym w porządku – zrecenzowała z miną krytyka kulinarnego, co sprawiło, że basior odczuł coś na kształt ulgi zmieszanej z rozbawieniem. Od tej chwili na własną rękę buszowali w spiżarni, wymieniając się, co jakiś czas spostrzeżeniami. Kali znalazła wetknięty w kąt woreczek pełen drobno zmielonego proszku, w którym Hyarin z zaskoczeniem rozpoznał szafran.
- Niebywałe... - powtórzył już któryś raz tej nocy, wdychając lekko miodową woń tej ciężko dostępnej przyprawy. W końcu wadera znalazła coś przypominającego białą rzepę, której było więcej niż jajek, więc, by nie wzbudzać podejrzeń, z chrupnięciem odgryzła spory kawał bulwy. Drugi wilk w tym czasie siedział przy wylocie spiżarni, obserwując otoczenie. Poprzedni spokój i błogość okazywały się pozorne, jak ściana z gipsu mająca w teorii zapewnienie prywatności, a tak naprawdę słychać przez nią każdy szmer. Takie właśnie dźwięki, zresztą coraz głośniejsze, dobijały się zza prowizorycznej ściany spokoju do umysłu Hyarina, bezlitośnie przypominając mu, że chęć mordu wraca, być może ze zdwojoną siła. Lekarstwu, które dostał kończył się czas.
- Trochę bez smaku – powiedziała Kali, niespodziewanie siadając obok niego. Wzdrygnął się na myśl, że ona przecież wciąż z nim jest . Nie było nikogo, kto mógł go powstrzymać przed rozszarpaniem jej gardła.
- Lepiej wróć już do łóżka – wykrztusił z trudem, walcząc z zamroczeniem, które napierało na wzniesione przez niego mury wokół tej części umysłu, która jeszcze zachowała jasność. Wadera popatrzyła na niego zaskoczona.
- Chcesz jeszcze gdzieś iść? Lepiej się nie rozdzielać, pójdę z tobą – bogowie, nic nie rozumiała. Hyarin zadrżał konwulsyjnie w poczuciu częściowej utraty kontroli. Ta sama wewnętrzna, nie do okiełznania siła, która rano poprowadziła go do ataku na Vitalego, rozkazała mu rzucenie się na Kali. Upadli na ziemię, ona ze zduszonym jękiem pełnym niedowierzania, on z głuchym warkotem, którego wcale nie chciał z siebie wydawać. Wpatrywali się na siebie w ciszy przerywanej nierównymi oddechami. W półmroku lśniły tylko oczy Kali jak dwie sadzawki w jakiejś nieznanej nikomu niebiańskiej krainie oraz kontrastujące im ślepia Hyarina, czerwień ze złotym połyskiem, przypominające klingę miecza, którą pokrywa krew. Broń, z którą złoczyńca miał zamiar napaść na ten piękny kraj, by bez skrupułów splamić go bólem i cierpieniem, które nosił zaklęte w ostrzu. Basior opierał się łapami o ramiona wadery, wbijając w nie pazury. Pochylił głowę i wyszczerzył kły, lecz zaraz znowu nakrył je wargami, a na jego pysk wstąpił wyraz szoku. Dalej nie mógł się ruszyć, stał jak groteskowy gargulec zdobiący łuk świątynny.
- Kali … ja... - wychrypiał rozpaczliwie. Pierwszy raz wymówił jej imię, dlaczego w takiej chwili?
Zagryzł zęby najmocniej jak umiał, nie chcąc jej skrzywdzić. Prowadził nierówną walkę z mroczną częścią własnej świadomości, trzymając ją ostatkiem woli. Z zaciśniętych oczu spłynęła jedna tylko łza. Świadectwo okrutnej bezsilności skazanego na wieczną samotność wilka, który nie potrafił uchronić nawet przed samym sobą jedynej drogiej mu w życiu osoby. 
 
<Kali?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz