Dwoje wilków zastygło jak tancerze
wykonujący skomplikowaną pozycję przed premierą teatralnego
występu. Czarny opierał się wciąż łapą o trójkąt podżuchwowy
grafitowego basiora, zaciskając bezlitośnie pazury na szczęce
jakby chciał w ten sposób wycisnąć jego chęć zamordowania
swojej osoby. Problem w tym, że to pragnienie nie było wielkości
pryszcza. Przypominało już sporych rozmiarów nowotwór, który
panoszył się w ciele wilka. Siał spustoszenie w coraz bardziej
wycieńczonych połączeniach nerwowych, które pracowały od
jakiegoś czasu na najwyższych obrotach, poszukując zaspokojenia w
narkotycznym szale. Hyarin słyszał bijące nieco szybciej serce
przytrzymującego go wilka, które pompowało drogocenną krew do
spragnionych tlenu komórek. Ślina pociekła mu po brodzie na samo
wyobrażenie tryskającej pod wysokim ciśnieniem posoki z otwartej
aorty. Vitale popatrzył z obrzydzeniem na chwilowo zamarłe ciało,
nie puszczał go jednak, jakby wyczuwając zbliżającą się
ofensywę do jego silnego uchwytu.
- Nie wiem czy bezpiecznie będzie
umieszczać go z powrotem z Kali – Flora odezwała się wreszcie po
dłuższym milczeniu, jej głos ociekał troską jakiej właściwie
można było się spodziewać po medyczce. Ale ta troska była
głębsza, jakby szczera, nie taka, którą zwykle okazuje lekarz w
stosunku do pacjenta.
- Przydałoby się coś doraźnego na
uspokojenie – mruknął Vitale, rozluźniając trochę uścisk.
Hyarin łapczywie nabrał powietrza, po czym szarpnął gwałtownie
głową, która wysunęła się spod łapy psychologa. Siła z jaką
to zrobił była na tyle duża, by wilk wylądował bezwładnie pod
ścianą. Leżał tak przez moment, oddychając chrapliwie i łypiąc
przekrwionymi oczami na osoby, które w jego głowie urosły do rangi
oprawców. Nie pierwszy raz poniósł klęskę, ale finalnie zawsze
wygrywał. Czy właśnie to uczucie zawsze doprowadzało go do
zwycięstwa? Ta adrenalina, smak nagrody, która popychała go do tak
straszliwych czynów. Hyarin podniósł się chwiejnie, ale dalej ze
spuszczoną głową. Z pyska toczyła się piana, która w połowie
pokrywała także wyszczerzone kły. Oczy dorównujące niemal barwą
do koloru, którym mógł się pochwalić Vitale, przesuwały się z
wspomnianego psychologia na Florę i z powrotem. Nikt nie śmiał się
poruszyć, cała trójka stała w napięciu, oczekując pierwszego
kroku z przeciwnej strony. Sytuacja mogłaby wydać się komiczna
przypadkowemu obserwatorowi. Trzy zupełnie różne osobowości
zebrane razem na tej epizodycznej scenie życia, zmuszone niejako to
brania udziału w przedziwnym przedstawieniu, którego scenariusz
napisał przekorny los. Czarno-biała wadera pragnąca jedynie nieść
pomoc potrzebującym, stanęła przed niecodziennym wyzwaniem
opiekowania się dwoma wilkami, które nie panują nad mocno już zniekształconym, pierwotnymi
instynktami. Które powoli zaczęły zmieniać się w bestie. Czarny
basior, wyglądający jakby od świata oczekiwał jedynie ciszy i
spokoju, a tylko powierzona mu funkcja była w stanie zmusić go do
przyjścia do tej jaskini. I może też dziwna ciekawość,
błyskająca w jego ślepiach barwy najpospolitszej z róż.
Na końcu Hyarin, z piersią lśniącą od emocji, których nie umiał
opanować, z wyrazem pyska dzikiego zwierzęcia, któremu odebrało
rozum. Czy to tak wyglądał wtedy w stawie, który ukazał mu
przyszłość?
- To na pewno nie jest wścieklizna? -
łamiący się głos Flory rozdarł ciszę jak niewprawne cięcie
krawieckich nożyc.
- Mija czwarty dzień odkąd ich
znaleziono. Do tej pory nie wystąpiły objawy. Nie – odparł z
przekąsem. - To podręcznikowy zespół odstawienny, tylko
uzależnienie nietypowe.
Hyarin przysłuchiwał się tej
wymianie zdań, stojąc na sztywnych łapach jak tamtej nocy, przed
czterema dniami. Tylko stan ducha był inny, wszystko w nim drżało
na wzór strun gitary szarpanych przez początkującego grajka.
Bolesne było to uczucie, a lekarstwo tylko jedno. Tak przynajmniej
podpowiadał wygłodzony mózg. Jego zmysły nie zanotowały wyjścia
Flory, lecz dostrzegły jej powrót. Oba wilki popatrzyły z litością
na przyczajony strzęp sierści, który niedawno był dumnym
drapieżnikiem.
- Jaka to jest dawka? - zapytał
Vitale, biorąc z jej rąk cienką fiolkę opatrzoną wytartą
etykietą. Mimo ciemnego szkła, widać było odrobinę płynu
wewnątrz naczynia.
- Około dziesięciu mililitrów,
wyciąg z lawendy – odpowiedziała Flora, przekładając z łapy do
łapy niewielką strzykawkę. Hyarin cofnął się o krok,
wytrzeszczając oczy. W jego głowie zalśniła ostrzegawcza myśl.
Tylko nie to. Z gardła wydarł się suchy warkot.
Siedział w wilgotnej norze. Zapach
stęchlizny drażnił jego nozdrza, nie pozwalając się skupić na
niczym poza tym nienadającym się do życia miejscu. Ściany
poprzeplatane były cienkimi żyłkami korzeni, które bliżej sufitu
rozszerzały się w coraz grubsze odnogi, przypominające napęczniałe
tętnice leżącego już parę dni trupa. Basior oblizał wargi
suchym językiem. Nie wiedział ile czasu minęło od momentu, w
którym został złapany. Nie był w stanie ustalić położenia
słońca, znajdował się zbyt głęboko pod ziemią. Jakby ci,
którzy go złapali wiedzieli o jego żywiole. Czasem żałował, że
było to aż tak oczywiste, przeszkadzało w pełnionej przez niego
profesji. Złoty symbol na piersi, ciągnący się aż pod brodę,
nie ułatwiał stosowania kamuflażu czy nawet błahego wtopienia się
w tłum. Do tego wciąż nie potrafił opanować rozbłysku światła
podczas używania mocy lub niespodziewanych wybuchów silnych emocji.
Nie wiedział zresztą czy jest to możliwe. Alkar cierpiał na taką
samą przypadłość. Nie chcąc wspominać brata, usiadł
naprzeciwko kraty, która blokowała mu wyjście z tej paskudnej
jamy. Strugi ciepłego światła sączyły się przez przerwy między
prętami i padały na zniesmaczony pysk wilka. Próbowali zapewne
doprowadzić go do ostateczności, ale trzymał frustrację na wodzy.
Jego bronią był zimny spokój i obojętność, która nieraz
wyprowadzała z równowagi jego wrogów, degradując ich do roli
bezbronnych ofiar. Bo odczucia są słabością, która może zostać
wykorzystana przeciwko tobie.
Po drugiej stronie kraty stanął
postawny wilk. Jego prawe oko przecinała źle zaleczona, stara rana,
która, co prawda zasklepiła się, ale pozostała po niej ciemna
blizna, której nie pokryło futro. Kolorem się nie wyróżniał, ot
zwykły srebrzystoszary przedstawiciel swojego gatunku. Otworzył
drzwi i odsunął się, robiąc Hyarinowi miejsce i zarazem dając mu
milczący sygnał, że ma opuścić swoją celę. Zatem nadszedł
moment przesłuchania. Więzień posłusznie udał się za
strażnikiem w głąb ciasnego korytarza, który po kilku metrach
zaczął się piąć nieco w górę. Nie pamiętał tej drogi, w
ogóle nie pamiętał jak się tu znalazł. Mijali już piętnastą
lampę, której funkcję pełniła umieszczona na kiju podkładka ze
świecą, wetknięte w ścianę, gdy najwyraźniej dotarli do miejsca
przeznaczenia. Prowadzący wilk w milczeniu wyjął skądś skórzany
kaganiec i zbliżył się do Hyarina.
- Kolego, chyba coś ci się
pomyliło – parsknął śmiechem smukły wilk, ale w jego oczach
błysnął strach. To, co tamten trzymał w łapach było chyba
najbardziej wymownym symbolem niewoli z jakim się spotkał. Widział
w tych stronach niewolników unieszkodliwionych w ten sposób, by nie
mieli nawet możliwości na wyrażenie sprzeciwu. O zorganizowanych
buntach nie mówiąc.
- Jeżeli chcesz być w stanie
rozmawiać z panem Tirionem... - nie skończył zdania, lecz Hyarin
dostrzegł jak nieznacznie zacisnął pięści. Wiedział, że nie ma
w tym momencie żadnych szans. Jego moc płynęła z wszechświata,
pod ziemią o nią ciężko, a na pewno była słabsza. Z rezygnacją
opuścił pysk i dał sobie na niego nałożyć kaganiec. Insygnium
straszliwej pani – niewoli. Tak przygotowanego nieszczęśnika
strażnik wprowadził do zaskakująco dużego i jasnego pomieszczenia
jak na norę ziemną. A także przyjemnie urządzonego, nie było tu
uciążliwej wilgoci, a zapach kojarzył się z bezpieczeństwem. To
wrażenie kłóciło się bynajmniej z obecnym położeniem Hyarina.
Został posadzony kawałek od drewnianego stołu, na szyję nałożono
mu obrożę, którą z dwóch stron przywiązano do ziemi szorstkim
sznurkiem. Szybko ocenił swoje możliwości. Sytuacja wyjątkowo
podbramkowa, miał zamknięty pysk, zostało mu tylko korzystanie z
łap lub niepełnej mocy. Dopiero po odejściu strażnika podniósł
wzrok na czworo wilków siedzących naprzeciw niego. Spośród nich
bardziej wyróżniał się tylko jeden, o sierści barwy nocnego
nieba, usianej na grzbiecie kaskadą jasnych plamek, która spływała
mu aż na ramiona. Być może to symbolizowało jego moc, jeśli
takową posiadał. Pozostałe prezentowały się raczej zwyczajnie,
zupełnie jak wilk, który go tu przyprowadził.
- Jestem Tirion, choć moje imię
pewnie już słyszałeś – odezwał się granatowy basior. Jego
głos był delikatny jak aksamit, ale przypominał bardziej ton
sadysty, który miał zaraz poderżnąć gardło ofierze niż
troskliwą matkę. Hyarin poruszył się niespokojnie, ale zaraz z
powrotem zesztywniał.
- Coś mi się obiło o uszy –
odparł obojętnie. Oczywiście, że słyszał. W tych stronach była
to szycha, niezwykle wpływowy szef siatki pomniejszych zgrupowań
zajmujących się handlem żywym towarem. A to wszystko pod
płaszczykiem polityka, który z zabójczą skutecznością niszczył
swoich przeciwników ilekroć jakiś się znalazł. Na tych ziemiach
panowała dyktatura, a przed Hyarinem siedziała przyczyna cierpienia
wielu stworzeń. Choć oczywiście nie mówiło się o tym głośno.
- Tydzień temu zamordowano jednego
z naszych szpiegów. Wiem, że to byłeś ty – przemówił po
chwili milczenia. Nie było nawet sensu udawać, że to nie on.
Popełnił głupi błąd, nie opuszczając okolicy, a był na tyle
charakterystyczny, że drugiego takiego wilka próżno nawet ze świecą
szukać.
- Skoro to szpieg powinniście być
przygotowani na takie sytuacje – przyjął jedyną możliwą w tej
chwili linię obrony.
- Rozumowanie godne płatnego
zabójcy – uśmiechnął się kwaśno, lecz zaraz jego pysk z
powrotem przybrał nieprzenikniony wyraz. - Kim był twój
zleceniodawca? Jesteś tylko marionetką, a ja chcę wiedzieć kto
pociągał za sznurki.
- Umowa wyraźnie zabrania mi
podawania nazwisk – odpowiedział Hyarin, lekko przechylając
głowę. Wiedział, że obaj są teraz pod ścianą, każdy ruch
będzie śmiertelny. Tirion nie mógł go zabić, straciłby szansę
na poznanie tożsamości osoby, która zleciła zamordowanie jego
podwładnego. Z kolei Hyarin był zobowiązany milczeć, choćby
wyrywano mu żywcem pazury.
- To była moja córka – wycedził
przez zęby przywódca, obchodząc stół i stając przed więźniem.
Grafitowego basiora bardziej od tej informacji uderzył sposób w
jaki mu ją przekazano. Ten wilk zdawał się być bardziej przejęty
tym, że pokrzyżowano mu plany niż utratą dziecka.
- Domyślam się, że nic nie
powiesz. Tacy jak ty są ciężcy do złamania bez użycia siły,
groźby na was nie działają – to powiedziawszy, machnął łapą
na znajomego strażnika, który przyszedł, trzymając w dłoniach
strzykawkę, tak jakby dzierżył katowski miecz. Hyarin poczuł jak
przez kręgosłup przebiegł mu nieprzyjemny dreszcz.
- Niektórzy nazywają to serum
prawdy, ale ta nazwa po części mija się z działaniem tej
substancji. Na każdego działa ona trochę inaczej, powodując tak
nieznośny ból, że w końcu, pośród błagań o przerwanie tortur,
wyjawia to czego chcemy się dowiedzieć – Tirion wyraźnie napawał
się tą chwilą, dając zabójcy, cień szansy, że nie skaże go na
te niewypowiedziane męki. Jednak był on w tym momencie panem
przeznaczenia związanego wilka i postanowił to w pełni
wykorzystać, by osiągnąć swój cel. Zbliżył igłę do nasady
szyi Hyarina, który już za chwilę miał poczuć granicę
wytrzymałości swojego organizmu.
Vitale wykrzywił pysk, oddając
buteleczkę Florze.
- Za słabe, ale może na ten moment
wystarczy – mruknął z cieniem niezadowolenia kryjącym się za
ścianą opanowania jego głosu. Medyczka wsunęła cienką igłę do
naczynia, z zamiarem nabrania środka do strzykawki. Prócz stresu i
wszystkich uczuć związanych z głodem narkotycznym, w Hyarinie
obudziły się jeszcze traumatyczne wspomnienia. To połączenie
okazało się zabójcze i skończyło się niespodziewanym
zaciśnięciem szczęk na przedniej nodze psychologa, który podszedł
pierwszy z zamiarem asekuracji podczas tego szybkiego zabiegu. Czarny
wilk syknął tylko, być może bardziej z zaskoczenia niż z bólu.
Szarpnął łapą, ale zęby Hyarina zwarły się jak imadło,
zaciskając się mocniej z każdym ruchem. Kątem oka dostrzegł
Florę, która stała tak samo zdezorientowana, co zszokowana,
spoglądając to na jednego, to na drugiego.
- Podaj mu to i miejmy to z głowy.
Wżarł się jak pirania – polecił Vitale z lekkim uśmiechem,
jednak bez nawet cienia wesołości. Wadera podeszła szybko i z
precyzją wbiła igłę w skórę na karku wijącego się w panice
basiora. Parę następnych minut cechowało napięcie czy lek
zadziała i czy czarną łapę uda się odzyskać z pyska pacjenta.
Po chwili uścisk wyraźnie zelżał aż zanikł całkiem. Hyarin
opuścił zamglone oczy, które już odzyskały dawną barwę
szlachetnego kruszcu, była ona jednak dużo bledsza. Jakby ktoś
zaciągnął zasłony w oknach, by słońce nie mogło wpadać do
pokoju.
- Dobrze, że zadziałało, inaczej
mielibyśmy problem – Vitale rozmasowywał obolały przegub, z
którego od wewnętrznej strony ciekła strużka krwi.
- Jak się czujesz? - zapytała
rzeczowo Flora. Hyarin długo nie odpowiadał, nie mogąc pozbierać
porozrzucanych po całej czaszce myśli.
- Tak jak wcześniej tylko bardziej
biernie – sklecił wreszcie jedno zdanie opisujące jego obecny
stan. Dwójka zgodnie kiwnęła głowami.
- To, co otrzymałeś działa na
ciebie w tym momencie na zasadzie inhibitora. Hamuje niepożądane
reakcje. Mimo wszystko jest to tylko półśrodek, zadziała na jakiś
czas – psycholog przyjrzał się zmęczonemu basiorowi od góry do
dołu, nim odprawił go słowami:
- Ekscytujący początek. Do
następnego razu.
Powłóczystym krokiem doczłapał się do ich prywatnego pokoju, który robił już chyba za oddział psychiatryczny. Zerknął na współuczestniczkę dramatu, która leżała owinięta kocem, przypominając drobną mumię, której wystawał jedynie czubek nosa. Czując wszechogarniające zmęczenie, opadł na łóżko. Ciekawość Kali zdawała się rozbijać kamienne ściany, lecz czekał na jej ruch, zbyt wyczerpany na przejmowanie inicjatywy.
- Co? Jak poszło? - zapytała w
końcu, tłumiąc i tak zbyt wyraźne zainteresowanie. Hyarin
przymknął oczy, by zaraz otworzyć je na całą szerokość.
Przyglądał się przez chwilę topornie ciosanemu sufitowi,
rzeźbiarzem musiała być matka natura lub jakiś pijany jegomość.
Wiadomo przecież, że przyroda nie zawsze ma precyzyjną rękę.
- Nie za dobrze – skwitował krótko
wydarzenia ostatniej godziny. Za mało powiedziane. Pokazał się z
najgorszej możliwej strony, nie dał rady nawet zachować pozorów,
by wyjść stąd szybciej. Musi tu siedzieć aż zostanie wyleczony
lub do momentu, w którym wreszcie kogoś zabije. Wtedy pewnie
wyjdzie i to z pomocą każdego członka watahy.
- No to jest nas dwoje – zaśmiała
się wadera z wręcz chorobliwą wesołością. Basior rzucił na nią
okiem i zobaczył, że ta leży na plecach, dalej się lekko
uśmiechając jakby powiedziała wybitny dowcip.
- Próbowałeś go zabić? - zapytała
zaraz po zwróceniu na siebie jego uwagi, gdy rzuciła w przestrzeń
jego imię. Ton, jakim wypowiedziała to w zasadzie poważne zdanie,
był tak niepasujący, że Hyarinowi przez moment się zdawało, że
to tylko koszmar, z którego zaraz się wybudzi. Tak się nie stało,
dalej leżał na szpitalnym łóżku, mając pod sobą skotłowany,
szorstki koc, a obok leżała Kali, wpatrując się w niego wielkimi
oczami, w których widział ściskający serce lazur morza.
- Ta – mruknął, czując dziwną
wesołość i niezdrowe samozadowolenie jakby ten akt był gwoździem
programu w jego chorej sztuce. - A ty? Chciałaś go zjeść? - dodał
po chwili, przypominając sobie, że rozmowę na ten temat przerwała
im Flora, zabierając go na to wątpliwej przyjemności spotkanie z psychologiem.
- Żebyś wiedział – dźwięczny
śmiech odbił się od ścian jaskini, co chyba nie jest zbyt dobrą
prezentacją prowizorycznego oddziału psychiatrycznego. -
Beznadziejny z nas przypadek, prawda?
Szykował sobie w głowie jakąś
treściwą odpowiedź, lecz finalnie pozwolił temu pytaniu zawisnąć
w eterze, sprawiając, by pozostało ono retorycznym. Słońce
kontynuowało swoją mozolną wędrówkę po niebie, przypominając,
że czas wcale się nie zatrzymał i wszelkie życie toczy się
dalej. Może prócz pacjentów jaskini medycznej, a w szczególności
dwójki z nich, których ogarnęła stagnacja nie do odparcia. Nic
nie przerywało ołowianej ciszy, która napierała na nich swoim
rozległym cielskiem, odbierając możliwość swobodnego oddechu i
poczucia nawet względnego spokoju. Nie ruszali się więc,
podtrzymując wrażenie taśmy filmowej, na której ostała się
zaledwie jedna zdatna do oglądania klatka. Tę przykrą scenę
przerwało zjawienie się niebieskiego wilka, który jak zjawa
postawił jedynie na ziemi tacę z wieczornym posiłkiem i rozpłynął
się nie wiedzieć kiedy, w czeluściach szpitala. Hyarin wstał
chwilę po Kali, która wypruła z łóżka tak szybko, że nie do
końca nawet zarejestrował ten ruch. Dopiero teraz zauważył, że
na zewnątrz panuje już nieprzenikniony mrok i wilki pracujące w
jaskini pozapalały świece. Podszedł do wadery, która nie
wykazywała już wcześniejszego entuzjazmu, a coś zgoła
przeciwnego. Stała oparta o ścianę jakby dopadło ją nagłe
osłabienie, na pysk wpełzł wyraz obrzydzenia i bezbrzeżnego
rozczarowania. Odprowadził ją pytającym spojrzeniem do łóżka,
czując rosnący w sercu niepokój. Starał się go zdusić, ale ten
oplatał go i ściskał aż zabrakło mu tchu.
- Coś nie tak? - zapytał, próbując
nadać swojemu głosowi na tyle ciepłą barwę na jaką było go
stać.
Kali umościła się na łóżku, gdy
na krótki moment odwróciła pysk w jego stronę, dostrzegł jak w
skąpym świetle błysnęła łza.
- Nie. Możesz zjeść też moją
porcję – odparła słabo, nurkując pod koc tak, że cała głowa
zniknęła już z pola widzenia Hyarina. Żołądek ściskał go
niemiłosiernie, lecz dziwne uczucie troski nie pozwalało mu się
odwrócić i tak po prostu zjeść. Podszedł powoli do jej posłania
i usiadł przy wezgłowiu, nasłuchując jej urywanego oddechu.
Usilnie starała się ukryć płacz, z marnym zresztą skutkiem. Jej
ciałem wstrząsały dreszcze, nie za bardzo umiał podać ich
przyczynę, czy to szloch, czy może coś innego. Minęło dobre
kilkanaście minut, zanim uspokoiła się na tyle, by na niego
spojrzeć. Jej oczy były opuchnięte i przekrwione, a wzrok szklany
jak u lalki.
- Co się dzieje? - zapytał cicho,
opierając łapę o krawędź materaca. Zabrzmiało to mało
emocjonalnie, nie na tyle by zilustrować faktyczny stan jego
rozedrganego ducha. Choć uczucia rozpierały jego klatkę piersiową,
dalej pozostawał mało wylewny jak przy wymianie kurtuazji z
zupełnie obcą osobą. A przecież nie była mu obca, przeciwnie.
Stała mu się przez te parę dni nadzwyczajnie bliska. To dlatego
sprowadził ją z powrotem i postawił w tej nie za wygodnej
sytuacji. Cieszył się, że mógł patrzeć w te oczy mieniące się
obecnie każdą barwą jaką cechuje się smutek. Oczy, w których
widział swoje lekko zniekształcone odbicie. I nieszczerość.
- To nic poważnego. Nie jestem w
stanie patrzeć na mięso... - wykrztusiła jakby samo wypowiedzenie
tego słowa przyprawiało ją o mdłości. Hyarin kiwnął głową ze
zrozumieniem. Szok jakiego doznała musiał wywołać w niej jakiegoś
rodzaju reakcję obronną. Może to blokada psychiczna? Uśmiechnął
się do swoich myśli. Nie on jest tu lekarzem. Ale chciał być,
choć częściowym wsparciem, kawałkiem ramienia, na którym można
było się podeprzeć, by wstać z kolan.
- Co byś chciała zjeść? - zadał
kolejne pytanie. Miał nadzieję, że jego ton nie brzmiał
pretensjonalnie, mimo że czuł jak działanie leku powoli słabnie.
Nie chciał się zamienić przy niej w potwora. Ani nie chciał jej
skrzywdzić.
- Sama nie wiem. Nie mam pojęcia, co
dokładnie jedzą wilki, które są wegetarianami – skrzywiła się
i z rozpaczą rozejrzała wokół. Hyarin też nie wiedział, nigdy
nie myślał, by przejść na tego rodzaju dietę.
- Pewnie jakieś rośliny. Może ryby
też – myślał na głos, drapiąc się po karku w miejscu, w które
otrzymał zastrzyk. Skóra zamrowiła go dziwnie pod wpływem dotyku,
więc zaraz przestał. Kali też poruszyła się niespokojnie.
- Jest mi źle, że w tym siedzimy. Że
nawet nie mogę normalnie zjeść. Czuję się na łasce wszystkich –
uśmiechnęła się żałośnie, a w jej oczach znów pojawiły się
łzy. Basior podniósł łapę, z zamiarem objęcia jej, ale nagle
się wycofał. Nie była to typowa dla niego reakcja i chyba dlatego
zrezygnował, zresztą nie był w stanie przewidzieć jakie działanie w obliczu takiego gestu
podejmie Kali. Jakie odczucia wzbudzi w niej ten nagły, wylewny
ruch, zupełnie niepasujący do zimnego zazwyczaj towarzysza.
- Nie przejmuj się. Chyba po to jest
to miejsce – zatoczył głową szeroki łuk. - By nieść pomoc,
nawet tak beznadziejnym przypadkom – uśmiechnął się, pragnąc
ją pocieszyć. Niewykluczone, że podziałało, bo wilczyca zdobyła się
nawet na coś, co w takiej sytuacji można, by uznać za słaby
uśmiech.
- Jeśli chcesz, pójdziemy do
szefowej tego całego interesu i... - Kali nie dała mu skończyć,
zamachawszy gwałtownie łapami.
- Nie! Nie chcę jej wchodzić na
głowę. Zresztą wyraziłam dzisiaj swoje … preferencje i może
uznała to za kaprys... - ostatnie słowa wyszeptała tak cicho, że
ledwo dotarły one do czułych uszu grafitowego wilka. Hyarin
zmarszczył czoło, okazując w ten sposób, że jego mózg właśnie
szuka najlepszego wyjścia z nieciekawego zdarzenia.
- Zatem chodźmy sami – powiedział
w końcu, rozkładając łapy. Wydawało się to, może nie
najrozsądniejszym, ale najlepszym wyborem na ten moment. Zresztą,
nie powiedziano im, że nie mogą się poruszać w obrębie
jaskini. Chyba, że było to na tyle oczywiste, że ich o tym nie
poinformowano.
- Nie chcę nas narażać na
konsekwencje, gdyby nas przyłapali – szepnęła zawstydzona,
spuszczając oczy.
- Nim jednak udamy się na tę
wyprawę, pozwolisz? - wskazał na leżącą przy drzwiach tacę,
puszczając mimo uszu jej rozterki. Kali gorliwie pokiwała głową,
a Hyarin odetchnął z wdzięcznością w duchu. Mógłby jej, co
prawda towarzyszyć w tej niezależnej od niej głodówce, lecz ciało
rozpaczliwie domagało się energii, która będzie mu teraz bardzo
potrzebna. Porcje nie były spore, ale wycięto je z udźca jelenia,
co zdecydowanie podwajało ich wartość. Z chwilą zatopienia zębów
w mięsie, krew uderzyła basiorowi do głowy. Poczuł jak robi mu
się duszno jakby odcięto mu dopływ powietrza. Opanował się
najszybciej jak mógł, zdając sobie sprawę, że nie może
bezczynnie stać z tym kawałkiem mięśnia w pysku. Nie chciał
niepokoić i tak już roztrzęsionej wadery. Wędrując myślami jak
najdalej od wykonywanej czynności, zjadł podaną im kolację.
Nieubłaganie zbliżała się północ,
gdy dwójka rebeliantów przekroczyła próg słabo oświetlonego
korytarza. Prowadziła Kali i jej ponadprzeciętne zmysły, które
odszukiwały wilki z wyprzedzeniem parunastu sekund, zanim te zdążyły
ich zaskoczyć, wychodząc niespodziewanie zza rogu. Wyostrzony węch kierował parę w stronę spiżarni, serca jaskini. Wiedzieli, że
ich, do tej pory niewykryta, eskapada to jakaś przedziwna
przychylność losu. Albo zasługa daru Kali i po części
umiejętności Hyarina z kategorii bezszelestnego poruszania się.
Wreszcie ich oczom ukazał się spory wyłom w skale, z którego
docierały do ich nosów przeróżne, kuszące zapachy. Niektóre
egzotyczne, inne doskonale znane. Popatrzyli po sobie i zgodnie
weszli do środka. Ulga i radość z osiągnięcia celu trochę
przekoloryzowały faktyczny wygląd schowka. W ich oczach te parę
półek, jeden regał i mały stolik zastawione przyprawami,
buteleczkami i zapasami żywności przypominały utopijny fresk na
ścianie najwspanialszej świątyni wzniesionej na cześć jakiemuś
bóstwu dobrobytu. Kraina mlekiem i miodem płynąca otworzyła przed
nimi swoje podwoje, zapraszając spragnionych przybyszów do
konsumpcji darów matki ziemi. Właśnie, mlekiem! Hyarin z jakąś
niezdrową ekscytacją przywarł do lekko zardzewiałej kanki
wypełnionej po brzegi tym rzadkim, białym płynem.
- Widzisz to? - wysapał, zanurzając
koniuszek języka w zimnym napoju. Jego pysk zaraz przybrał
niespotykany dla niego błogi wyraz, lecz była to tylko chwila,
ulotna jak motyl, której wprawne oko wychwycić nie mogło. Zaczął
oglądać resztę zapasów, czując się jak szczeniak, który dostał
wreszcie wyczekiwany od miesięcy prezent. Nie spodziewał się, że
sprawi mu taką przyjemność oglądanie tego, mimo wszystko,
skromnego dobytku, lecz najwyraźniej pieczołowicie gromadzonego od
dłuższego czasu. Mleko nie jest przecież towarem powszechnym.
Zatrzymał się chwilę przy prawdopodobnie przepiórczych jajach.
- Nie pomyślałem o tym –
powiedział, po części zwracając się do Kali. Obejrzała się z
ciekawością, gdy wskazał na znalezisko.
- Myślisz, że to, by ci zasmakowało?
- wadera przekrzywiła głowę, przyglądając się nieco nieufnie
temu, dość charakterystycznemu dla kuzynów lisów,
przysmakowi.
- Warto spróbować – odparła,
biorąc jedno do łapy, najdelikatniej jak mogła. Wyraźnie nie
wiedziała jak się za nie zabrać, czy zjeść ze skorupką czy bez.
W końcu odgryzła czubek i szybko wlała w siebie zawartość.
Skrzywiła się, ale wbrew przewidywaniom Hyarina, przełknęła je.
- Najgorsza konsystencja, taki
obrzydliwy glut. Ale poza tym w porządku – zrecenzowała z miną
krytyka kulinarnego, co sprawiło, że basior odczuł coś na kształt
ulgi zmieszanej z rozbawieniem. Od tej chwili na własną rękę
buszowali w spiżarni, wymieniając się, co jakiś czas
spostrzeżeniami. Kali znalazła wetknięty w kąt woreczek pełen
drobno zmielonego proszku, w którym Hyarin z zaskoczeniem rozpoznał
szafran.
- Niebywałe... - powtórzył już
któryś raz tej nocy, wdychając lekko miodową woń tej ciężko
dostępnej przyprawy. W końcu wadera znalazła coś przypominającego
białą rzepę, której było więcej niż jajek, więc, by nie
wzbudzać podejrzeń, z chrupnięciem odgryzła spory kawał bulwy.
Drugi wilk w tym czasie siedział przy wylocie spiżarni, obserwując
otoczenie. Poprzedni spokój i błogość okazywały się pozorne,
jak ściana z gipsu mająca w teorii zapewnienie prywatności, a tak
naprawdę słychać przez nią każdy szmer. Takie właśnie dźwięki,
zresztą coraz głośniejsze, dobijały się zza prowizorycznej
ściany spokoju do umysłu Hyarina, bezlitośnie przypominając mu,
że chęć mordu wraca, być może ze zdwojoną siła. Lekarstwu,
które dostał kończył się czas.
- Trochę bez smaku – powiedziała
Kali, niespodziewanie siadając obok niego. Wzdrygnął się na myśl,
że ona przecież wciąż z nim jest . Nie było nikogo, kto mógł go
powstrzymać przed rozszarpaniem jej gardła.
- Lepiej wróć już do łóżka –
wykrztusił z trudem, walcząc z zamroczeniem, które napierało na
wzniesione przez niego mury wokół tej części umysłu, która
jeszcze zachowała jasność. Wadera popatrzyła na niego zaskoczona.
- Chcesz jeszcze gdzieś iść? Lepiej
się nie rozdzielać, pójdę z tobą – bogowie, nic nie rozumiała.
Hyarin zadrżał konwulsyjnie w poczuciu częściowej utraty
kontroli. Ta sama wewnętrzna, nie do okiełznania siła, która rano
poprowadziła go do ataku na Vitalego, rozkazała mu rzucenie się na
Kali. Upadli na ziemię, ona ze zduszonym jękiem pełnym
niedowierzania, on z głuchym warkotem, którego wcale nie chciał z
siebie wydawać. Wpatrywali się na siebie w ciszy przerywanej
nierównymi oddechami. W półmroku lśniły tylko oczy Kali jak dwie
sadzawki w jakiejś nieznanej nikomu niebiańskiej krainie oraz
kontrastujące im ślepia Hyarina, czerwień ze złotym połyskiem,
przypominające klingę miecza, którą pokrywa krew. Broń, z którą
złoczyńca miał zamiar napaść na ten piękny kraj, by bez
skrupułów splamić go bólem i cierpieniem, które nosił zaklęte
w ostrzu. Basior opierał się łapami o ramiona wadery, wbijając w
nie pazury. Pochylił głowę i wyszczerzył kły, lecz zaraz znowu
nakrył je wargami, a na jego pysk wstąpił wyraz szoku. Dalej nie
mógł się ruszyć, stał jak groteskowy gargulec zdobiący łuk
świątynny.
- Kali … ja... - wychrypiał
rozpaczliwie. Pierwszy raz wymówił jej imię, dlaczego w takiej
chwili?
Zagryzł zęby najmocniej jak umiał,
nie chcąc jej skrzywdzić. Prowadził nierówną walkę z mroczną
częścią własnej świadomości, trzymając ją ostatkiem woli. Z
zaciśniętych oczu spłynęła jedna tylko łza. Świadectwo
okrutnej bezsilności skazanego na wieczną samotność wilka, który
nie potrafił uchronić nawet przed samym sobą jedynej drogiej mu w
życiu osoby.
<Kali?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz