środa, 3 lutego 2021

Od Tiski - "Zasady wszechświata" opowiadanie konkursowe

 To była niezwykle spokojna noc. Cisza wypełniała każdą cząsteczkę lasu, pola i gór. Zwierzęta prowadzące dzienny tryb życia dawno już schowały się do swoich jaskiń, dziur i norek. Z kolei te nocne...mogłoby się wydawać, że wcale ich nie było. Może gdyby ktoś nasłuchiwał bardzo uważnie, w końcu usłyszałby daleko pohukującą sowę. Poza tym nic.
Wszystkie szare wróble, żółte sikorki, rude gile, pstrokate dzięcioły, żółtodziobe kosy, sroki czy nawet posępne kruki zawinęły się do swoich gniazd i siedziały tak cicho, że tylko delikatne poruszanie drobnym ciałkiem świadczyło o tym, że oddychają. Na potężnej warstwie błyszczącego jak diamenty śniegu odbijały swoje światło gwiazdy. Olbrzymy, które niezliczone kilometry ukazywały jako małe punkty, swym blaskiem wyraźnie odbijały się na czarnym nieboskłonie. Jednak nie mogły się równać, z niezwykle dużym księżycem, który świecił swoją srebrną głową, dając spokojne, niczym niezmącone promienie. Tym z kolei niełatwo było przedrzeć się przez rozłożyste korony silnych dębów, buków z gładkimi korami czy rozłożystych sosen. Tereny Watahy Srebrnego Chabra nigdy nie były tak spokojne, jak w tę noc, gdy jedna z najbardziej tajemniczych stałości w naturze jaką jest zmiana, dotknęła ten świat, który dla zwykłego wilka był całkiem niedostępny. Bo choć często wiele z nich szukało czegoś więcej niż tylko pełnego żołądka, nie zawsze dobrze radziły sobie z uczuciami. Wyczuwały je swym niesamowitym instynktem, ale istniało coś, dla kogo choć wciąż niewidzialne: strach, zwątpienie, miłość, sprawiedliwość widoczne były jak ten księżyc na bezchmurnym niebie. Istoty różnych kształtów i rozmiarów. Niektóre podobne do czworonożnych mieszkańców, inne całkowicie bezkształtne. Mieszkały one wysoką nad społecznością watahy...chociaż może nie wysoko…
Mieszkały bowiem w miejscu, które nie było na ziemi, ale nie było go też pod niebem. Rzecz ta podobna do niezwykłego pałacu, nie była ze świata materialnego, jednak dla istot, które same w sobie również nierzadko nie miały fizycznego ciała, wystarczała całkowicie. Krążyły wieści, że sam pałac również należał do...nich. Ciężko nazwać te tajemnicze postaci, bo skoro nie należą do świata, to jak można określić je słowem, które przecież stąd pochodzi? Ciężko niestety podważać autorytet Pierwszych Kronikarzy, którzy zdecydowali się na krótkie słowo: legendy.
I w tym świecie legend, choć znacznie wyżej położonym od każdej ziemskiej istoty, panowały zasady świata.  A pierwszą z nich jest zmiana.
W tej całkowitej ciszy na ciemnym niebie jedna gwiazda zaczęła się powiększać. Z początku na tyle, iż żadne stworzenie nie mogło jej dostrzec. Jednak światełko zwiększało się, a może raczej przybliżało coraz bardziej. Dostrzec można zabójczą prędkość, która szybciej od wszystkiego, co znane ściągała obce ciało do ziemi. Siła grawitacji, okazała swoją władzę, ściągając swego rodzaju kometę. Zwierzęta do tej pory smacznie śpiące, zwęszywszy zagrożenie pomknęły daleko, gdzie mogłoby być bezpiecznie. Chwilę przed tym, jak ciało z wielką siłą uderzyło w środek sporej polany w iglastym lesie, całkiem blisko Wysokich Skałek na południu. Uderzenie było tak silne, że drzewa na jej skraju ugięły się o czterdzieści stopni. Dziesięć minut zajęło opadnięcie całego wzruszonego śniegu, kurzu, skrawków roślin i ziemi. Gdyby jednak przyjrzeć się bliżej, jasny księżyc rzucał światło na pękniętą skałę kosmiczną. Nagle z cienkiej szczeliny gwałtownie wychyliła się łapa, oparłszy się na ciepłym jeszcze minerale, jej właściciel zdobył się, by wyjrzeć na otoczenie.


Twoje imię?
Już nie ma.


Kim jesteś?
Tym byłam.


Gdzie zmierzasz?
Dalej.


Postać w końcu przecisnęła się przez wąski otwór, wykorzystując do tego swoje niezwykłe właściwości. Nie miała bowiem fizycznego ciała, lecz tylko jego mglisty zarys. Poza tym drobnym szczegółem była w stu procentach podobna do wilka.
Wadera otrząsnęła się odruchowo, mimo że żadna drobina kurzu nie mogła utrzymać się na jej ciele, a następnie ruszyła do lasu, zostawiając wielką skałę za sobą.
Idąc powoli, przenikając właściwie przez zaspy śniegu, próbowała sobie uświadomić, co się stało. Jak się już domyślacie, wilczyca była jedną z legend, także jej pamięć działała nieco inaczej. Mieścił się w niej na przykład każdy wilk, który należał do watahy, znała jego intencję i nieraz udzielała już im pomocy w czasie wojen. Było to jednak bardzo dawno temu i to dawno nawet dla kogoś nieśmiertelnego. To, co było istotne teraz, znajdowało się przed nią. Błądziła więc dalej, czasem trafiając na różne żywe organizmy, przed każdym jednak kryła się pod swoim urokiem niewidzialności. Dążyła do Wysokich Skałek, wciąż jednak zatrzymując się, gdy coś zwróciło jej uwagę. Tak zajrzała i do jaskini medycznej, i do jaskini wojskowej, domu alfy i paru innych. Nikt śmiertelny nie byłby w stanie odczytać sensu tej drogi. Mglista postać była tak połączona z watahą, iż każdą jej komórkę i każdy element, czuła jakby w sobie. Z troską i delikatnym uśmiechem widziała szczenięta, smacznie śpiące przy rodzicach, pracujących stróżów, opanowaną medyczkę, nieco skrzywionego alfę. Jej wnętrze wypełniało się tym przyjemnym uczuciem błogości i ciepła.  Gdy w końcu tą niezwykle krętą ścieżką dotarła do piętrzących się gór, przyjazny kokon dobra przekłuła w tym momencie ostra jak sztylet pewność siebie i podjęta decyzja. Jej umysł wziął górę i skupiła się na zadaniu. Nadszedł czas, by dowiedzieć się, co się stało, a żeby tego dokonać, należało powrócić do Siedziby. Pozwalając by jej ciało znów stało się delikatne i niemal niewidoczne, wniknęła do wnętrza góry.
I w ten sposób przeniosła się tam.
Rozległy pałac jak zwykle robił wrażenie. Wysoki gmach, podtrzymywany złotymi kolumnami wznosił się tak poza czasem i przestrzenią, będąc miejscem odpoczynku, rozmów, czy też źródłem informacji o tym, co dzieje się w rodzimych stronach. By wejść, należało pokonać długie marmurowe schody, i przekroczyć zawsze otwarte dwuskrzydłowe drzwi. W środku oczom ukazywał się pozorny harmider, hol wypełniony postaciami. Z boku znajdował się mały kantorek, przy którym siedział smok wielkości konia, ubrany w czarny garnitur. Remanton, czy też bardziej poufale Remi zawsze służył radą. Od niego można było się dowiedzieć, gdzie przebywają znajomi, czy poszczególni członkowie Rady. Do niego kierują się wszyscy, których obowiązki ściągnęły na dłuższą chwilę na Ziemię i wybiły z rytmu wielkiego świata. Bardziej towarzyscy prosili Remiego o zebranie podpisów i zarezerwowania miejsca dla eleganckich wieczorków, organizowanych w jednej z wielkich, a jednocześnie przytulnych pokoi, w którym mieściły się legend i te podobne do wróżek, i te zbliżone do kotów, a nawet te wielkości słonia. Jedynie Skalne Dzieci, biorąc udział w tych przemiłych spotkaniach, musiały siedzieć poza willą, jedynie rozmawiając przez szerokie okno.
Siedziba miała wiele pięter i wypełniona była już wspomnianymi pokojami, poprzeplatanymi też biurami służbowymi. Im wyżej prowadziły schody, tym te właśnie pomieszczenia zaczynały przeważać. Wszelkie formalne sprawy załatwiało się u odpowiedniego urzędnika, zajmującego się daną watahą. I tu właśnie skierowała się nasza wadera. Nie musząc się już więcej ukrywać, przybrała pełną, mlecznobiałą postać z lśniącym jak perła futrem.
- Cześć, Remi!
Fioletowy smok uśmiechnął się na widok znajomej twarzy.
- Trochę cię nie było. W czym mogę służyć?
- Wiesz.. spadłam z nieba i nie wiem dlaczego. Nie pamiętam swojego imienia, ani rysów.
Rozmówca pokiwał ze zrozumieniem głową. Takie rzeczy się czasem zdarzały, a tysiącletnie doświadczenie pozwalało mu wystarczająco dobrze zapoznać się z procedurami, by emanując wręcz spokojem, skierował interesanta do odpowiedniego działu. Tak wadera zaczęła wspinać się po wielkich schodach, jednocześnie nieco kierując się w prawo, by dotrzeć do skrzydła Watahy Srebrnego Chabra. Na miejscu okazało się, że musi poczekać kilka minut, usiadła więc z boku, rzucając okiem po korytarzu. Na jego drugim końcu kłębiło się kilku nowych. Siedzieli nieco spięci, nie odzywając się do siebie. Mlecznobiała wilczyca mimo odległości czuła panujący nastrój. Co mogło sprawiać, że w tak pięknym miejscu w powietrzu czuć było grobową atmosferę? Niemal mogła zobaczyć wirującą chmurę czarnych myśli. Nie mogąc powstrzymać ciekawości, ruszyła z miejsca i poszła sprawdzić, przed jakim pokojem czekali. Jej oczom ukazał się numer cztery wypisany kunsztowną czcionką. Niżej wisiała karteczka: „Rekrutacja Wataha Srebrnego Chabra. Czekać na wezwanie”. Wszystko stało się jasne, wataha ogłosiła nabór na nowe legendy. Postać chciała się już przywitać, ale wtenczas z pokoju numer dziesięć wychyliła się głowa urzędnika. Nie tracąc czasu, weszła do biura i jak zawsze przyglądała się wysokim półkom na książki, dokumenty i segregatory. Nie ważne, ile razy je już widziała, za każdym razem były zachwycające i w pewien sposób napełniały ją dumą. Należeć do tego świata to niezwykła sprawa. Sekretarz – królik Jimmy – zamknął za wilkiem drzwi i przyhopsał do biurka. Był właściwie małą, włochatą kuleczką z długimi uszami o bystrym spojrzeniu i wyuczoną postawą profesjonalisty.
- Słucham?
Wadera wytłumaczyła jeszcze raz swoją sytuację. Zwierzę pokiwało parę razy łebkiem, po czym sięgnęło po słuchawkę, kliknęło kilka numerków i przyłożyło ją do ucha.
- No co tam? - zniekształcony głos w słuchawce doszedł do uszu interesantki.
- Słuchaj, Gerania, ona już wróciła. Podpisałaś te papiery? - na pytanie rozmówczyni syknęła cicho.
- Ajjj.. zajęta byłam. Zaraz to znajdę.
- No dobra – Jimmy odłożył słuchawkę, mrucząc coś o niewdzięcznej pracy. Gdy denerwował się, jego nos marszczył się w sposób, który mógłby rozczulić każde serce. Po chwili opanował się i położył łapy na biurku, uważnie patrząc w oczy wadery.
- Przeżyłaś Przeistoczenie. - wyjaśnił - Czasem się zdarza, że trzeba kogoś wsadzić do asteroidy i nieco odświeżyć kilkusetletnie kości. - wadera słuchała ze spokojem. Dobrze wiedziała, że świat nie może stać w miejscu. Nawet ten świat.
Sekretarz Geranii ciągnął dalej:
-Nic wielkiego się nie dzieje poza nowym imieniem i obowiązkami. Wszystko będzie w papierach, które dostaniesz pod dwunastką. Wnioski i zażalenia są przyjmowane do dwóch tygodni od uderzenia.
- No dobrze. Długo będę musiała czekać?
- Jak tylko Lider podpisze – odpowiedział z przekąsem, mrucząc tym razem o niezdyscyplinowanych pracodawcach.
Jak się jednak okazało, Legenda od razu mogła podpisać dokumenty. 


Imię: Mutiara
Płeć: Samica
Gatunek: Legenda.
W Siedzibie wilk o perłowej sierści.
Dla mieszkańców zarys postaci z mgły lub powiewu wiatru.
Mutiara objawia się tylko szlachetnym duszyczkom, pojawiając się nawet w najdrobniejszych czynnościach. Nigdy nie pomoże w zabiciu jakiejkolwiek istoty, za to w każdym niebezpieczeństwie, czyste intencje przywołają ją, a ona podaruje potrzebującemu dar niewidzialności.


……………Mutiara…...…….
czytelny podpis


Załatwiwszy formalności, wilczyca skierowała się na dół, chcąc zapisać się na jeden z eleganckich wieczorków, po drodze spojrzała szybko na poczekalnię przy czwórce. Z pokoju właśnie wychodziła postać, cała wyglądająca jak nieszczęście. Wydawało się, że czekała tylko, aż drzwi zamkną się za kolejnym kandydatem, by móc wybuchnąć płaczem. Już chciała przyjść i pocieszyć odrzuconego adepta, ale błyskawicznie omiotła spojrzeniem istotę od góry do dołu. W sumie nic dziwnego, że nie chcą w watasze Legendy-pająka. Mimo wszystko ta forma nigdy nie budziła jej sympatii.


<Koniec>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz