Czas na zimowy sen. Na pewno będzie mi lżej gdy nastanie w końcu wiosna. Czekałam na dobre zakończenie już niemalże rok. Zostało mi napisać własne, choć nie do końca prawdziwe. Ja łagodnie uśmiechnięta, przechadzająca się po terenach naszej watahy, czułam jak dookoła gwiazdy gasną. Nie mogłam jednak dłużej już, musiałam sobie pójść. Niby powinno być mi lżej, gdy dookoła tylko przyjaciele i rodzina. Jednak wiem, ze miejsca nie zagrzeje tu. Miałam bzika, ale mi przeszło. Chyba mi ciut wstyd…
- Kocham Cię, Agrest. – mówiłam tej
majowej nocy, gdy widziałam te iskierkę w złotych oczach. Ah te oczy, gubiłam
się w nich nie raz… I tylko raz pozwoliłam, się nim zawładnąć do reszty. Patrzyłam
w te złote oczy i marzyłam byś nie oddał ich innej. Zabierz mnie ze sobą. Myślałam wtedy: Spędzimy razem najlepszy czas życia. Proponujesz mi wszystko. Jesteś
dżentelmenem, czy chcesz, bym ci padła nisko? Sama nie wiem, a i tak zgadzam
się na wszystko. Czekaj, czekaj, jeszcze noc jest młoda. Uciekamy w ciemność, głaszczesz
mnie po szyi. W tej chwili wskoczył na
mnie i z nieukrywaną satysfakcją przesuwał się po moim ciele. Nic już nie
pamiętam co się dalej działo… Głośny krzyk, chyba Tiska, obudziła mnie rano.
- Nymeria!
- Co jest!? – krzyknęłam zaspana,
przecierając oczy łapami. Mój sen zawładną moim ciałem, wywołując w nim dreszcz.
Kilka sekund później nic już nie pamiętałam. Z moich snów uciekasz nad ranem. Pomyślałam, dobrze wiedząc kogo
ten sen dotyczył. Cierpki Agrest, ale jednocześnie słodki jak bez…
- Wstawaj, musisz trenować dopóki
Twój ojciec ma czas. – powiedziała krótko matka, a ja wstałam przeciągając się.
Cały czas jednak myślałam o tych złotych oczach, które pojawiały się w moim
śnie. Siebie się nie da oszukać. Strach jest ten sam każdego dnia. Spotkam go
dzisiaj? Czy może jednak zobaczę dzisiaj tylko szron na trawie? Wyszłam z
jaskini i zobaczyłam prawie zwęglone odnogi dzika przed ogniskiem.
- Śniadanie. – powiedział matka.
- Różowe racice nie są ładne. –
powiedziałam rodzicielce łapiąc w pysk jedną z nóg. Chrupiąca skórka
rozpuszczała się w moim pysku, dodając smaku suchemu jak wiór mięsu. Jedząc
patrzyłam w swoje odbicie w uderzających o brzeg falach. Wiem, że nie jesteśmy perfekcyjni. Ale nigdy nie czułam czegoś takiego
do nikogo. Złote oczy zaczęły nawiedzać mnie nie tylko w snach. Mój umysł myślał
już tylko o nich, o złocie ukrytym w szarości dnia, to było jedyne co chciałam
ujrzeć. I chciałam skoczyć bez asekuracji, jednocześnie tańcząc w deszczu, w
tym złotym deszczu.
- Dawaj, Nym. Nie ma czasu. –
ponaglała mnie matka, gdy kończyłam śniadanie. Ostatni kęs dokańczałam w drodze
do stepów, gdzie czekał na mnie ojciec. Siedział jak zawsze, niczym posąg,
czekając na nasze przybycie, jakby w medytacji. Otworzył oczy, gdy wyczuł nasze
przybycie i od razu przywitał się z matką, krótkim zetknięciem pyska.
- Myślałem, że już dzisiaj nie przyjdziecie.
– powiedział krótko, jakby nagannie. Ja nie czułam jednak skruchy. Codziennie
ćwiczyłam po dwanaście godzin, a resztę dnia spędzałam na odpoczynku i śnie.
Śnie, który motał mi w głowie, jednocześnie kłamiąc o moim krótkim, nic nie
znaczącym życiu. Obok jest on wciąż… i nie ma go jednocześnie. Może to nie nam
pisana jest miłość… taka bez pamięci, aż po życia kres.
- Dzisiaj spróbujesz wniknąć do
mojego umysłu. – powiedział ojciec, gdy zostaliśmy sami. Siedziałam naprzeciw
niego, patrząc nieprzeniknionym, beznamiętny wzorkiem. Tylko na tyle było mnie
stać. Na jego znak, zdjęłam obręcz krępującą moją łapę, i zaszarżowałam jego
umysł. Basior upadł na przednie łapy, starając się odeprzeć atak. Kilka minut
opierał się moje mocy, jednak nie miało to większego skutku. Po kilku chwilach widziałam
już wszystko co chciał ukryć. Szybko
jednak, założyłam z powrotem obręcz, krępującą moją moc. Za dużo już
wiedziałam, mimo że wiele już zapomniałam to nie chciałam wiedzieć więcej.
- Przepraszam… - szepnęłam cicho,
tym razem ze skruchą. Mój brak opanowania w mocy, budził we mnie obrzydzenie.
Jak ktoś mógłby mnie pokochać? Uczynić swoją? Skoro jednym ruchem mogłam ukraść
wszystkie jego sekrety? W jaki sposób mogłam stać się tą dobrą waderą z
przepowiedni, a nie tą złą, która straciła swój umysł na rzecz wariactwa
innych.
- Magnus? – usłyszałam głos z
daleka. Mój ojciec wstał ostatkiem sił i spojrzał na przybysza z szacunkiem
godnym poddanemu. Ja starając się zrobić to samo, zniżyłam swój wzrok do ziemi,
wcześniej jednak widząc znajome mi już złoto.
- Potrzebujemy nowej zwierzyny do
jaskini medycznej. Wygląda na to, że epidemia ospy się ciągle poszerza. –
powiedział wysoko postawiony przybysz. Ojciec skinął lekko głową na te słowa,
dając do zrozumienia, że spełni to zadanie. Pierwszy raz widziałam ojca tak uległego
przed kimś kto nie był moją matka. Zdążyłam jednak skrzyżować swój wzrok z
przybyszem, zdając sobie sprawę, kim był. Złote oczy, szara, niczym nie
wyróżniająca się, sierść. Ale te oczy. Złote, wołające oczy. Te wspomnienia w mojej
głowie, nie przestające tańczyć. Mówiące mi, ze albo będę wszystkim…. Albo nigdy
nic nie będę znaczyć.
<CDN>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz