wtorek, 2 lutego 2021

Od Eothara Atsume CD Agresta - ,,Niecny Owoc" Cz. 15

 Jego wysokości najjaśniejszemu, wielce miłościwemu Agrestowi niespieszno było do spotkania. Gdybym został mianowany Alfą WSJ, uznałbym takie zwlekanie za prowokację i prędko zawrócił do domu, by szykować się na wojnę. Ale wciąż byłem tylko posłem, w dodatku prawie byłym. Nie powiem, rozwścieczyła mnie ta zniewaga, czekanie dłużyło się niesamowicie, lecz żadne z nas nie zamierzało dać tego po sobie poznać. Garel o najlichszym podszerstku ledwie widocznie drżał, co raz strząsając nawiewany śnieg z futra, dopóki szaro-biała, nieznajoma wilczyca łaskawie nie rozpaliła przed nami ogniska. A właściwie próbowała drżącymi łapami wykrzesać krzesiwem na niewielki stos drewien jakieś iskry, w czym prędko ją wyręczyłem. Nie mogłem zniżyć się do jego poziomu. Już niedługo będzie mnie błagał o litość, oni wszyscy... będą dumni. Już niedługo, muszę tylko trzymać się planu. Jedynie zrywami rzucaliśmy na mróz siarczyste przekleństwa, krążąc od jednego końca ,,ulicy" do drugiego. Po pewnym czasie zacząłem zagadywać mijające nas wilki, obce, a równocześnie tak znajome - nie traciłem czasu, wiedziałem, kto będzie dobrym źródłem informacji. Kawał lasu pomiędzy rzeką a stepem poszedł z dymem, sprawców nie ujęto i najwyraźniej nikt jeszcze nie zauważył buntowniczego ostrzeżenia na miejscu. Zdecydowana większość mieszkańców uwijała się pilnie przy liczeniu strat, w tym samym składzie, co wczoraj. Nikt nie zginął, zero ofiar, null, hon, tylko kilkoro oparzonych. Głupi ma szczęście

Wreszcie Agrest postanowił nas zaszczycić najpierw głosem zza rogu, a potem całym swoim majestatem. Prychnąłem dość głośno pod nosem, słuchając oburzonych, fałszywych tłumaczeń. Obok niego maszerował ze spuszczoną głową szaro-błękitny ptak, otulony bordowym płaszczem, z kawałkiem węgla i notatnikiem migającym pod jego połą. Jak zawsze zaskakujący Mundus. Czyli ten niepozorny lotnik wciąż coś znaczy w wilczej społeczności. Para rządców usiadła naprzeciwko nas. Spojrzałem z lekkim uśmiechem prosto w oczy ciemnoszarego basiora, starając się jak najdokładniej wyryć w pamięci tę mieszankę strachu, szoku i dumy, która wykrzywiła jego pysk. Wyobrażałem sobie soczysty potok przekleństw, jaki przelał się przez mózg samca, i przez cały czas mu w tym pomagałem, sącząc powoli jad lęku i nienawiści w jego umysł. Wychodziło mi to coraz lepiej.
— Wybaczcie, szanowni, że kazaliśmy wam czekać tak długo, ponadprogramowe obowiązki. - Alfa zawsze ma nadprogramowe obowiązki.
— Rzecz jasna, rozumiemy waszą sytuację, szacowanie strat to pracochłonne zajęcie, a ogień to żywioł na tyle niebezpieczny, że ma pierwszeństwo przed wszystkim innym. - o dziwo Błarka odezwała się pierwsza. Wyglądała, jakby czuła się pewniej na obcej ziemi, niż w swojej rodzinnej watasze. 
— Ogień? - odezwał się nieoczekiwanie skrzydlaty towarzysz z nieadekwatnym do sytuacji zdziwieniem, wręcz rozbawieniem, pochylając się ku nam. - interesujące, nie jego mamy na myśli. Musieliście słyszeć o tragedii, która rozgrywa się na naszych oczach od kilku tygodni...? - Co też ten ptaszek kombinuje? WWN jak do tej pory było istnym obrazem sielanki, nie wytykaliby swoich sojuszników. Nie tyczyło się to też raczej mojej osoby, zresztą lepszym określeniem byłaby wtedy tragikomedia, a reszta spraw w WSJ... cóż, toczyła się jak zwykle, zaś o incydentach objętych wyższą tajemnicą wiedzieć nie mogli. Przynajmniej tak należało zakładać. Spojrzałem z nadzieją na wilczycę, ale ta tylko ledwo zauważalnie wzruszyła ramionami, posyłając mi równie skołowane spojrzenie. Dwójka basiorów za nami rozglądała się zdezorientowana, jakby w poszukiwaniu zagrożenia. Większego, niż na wprost nie dało się wypatrzyć.
— Wczorajszy pożar nawiedził również nasze tereny - w głosie wadery słychać było zastanowienie i nutę pretensji w odpowiedzi na niepewność.
— Z naszych wiadomości wynika, że ziemie Watahy Szarych Jabłoni szczęśliwie ledwie skubnął - 
Mundus wciąż przewiercał naszą gromadę wzrokiem. - co innego jeśli chodzi o tę straszną chorobę. - teraz to już kompletnie zdębiałem i posłałem Błarce wyjątkowo badawcze łypnięcie. Wadera sporo wolnego czasu spędzała w jaskini medycznej w centrum, pomagając w porządkowaniu inwentarza i przy drobnych zabiegach - ciężko stwierdzić, czy z obywatelskiego poczucia obowiązku, czy z sympatii do Bałajki. Teoretycznie nic, co działo się w WSJ nie miało prawa umknąć mojej uwadze. Do tego co jak co, ale jakiekolwiek epidemie nie były władzom na łapę i wszelkie ogniska były błyskawicznie likwidowane, lecz jeśli jakimś cudem... to ona na bank powinna orientować się w temacie. Przez moment wydawało się, że doznaje olśnienia, mimo to po chwili znów wykrzywiła pysk w grymasie zdziwienia, otwierając oczy jeszcze szerzej. Czy to miała być jakaś wyrafinowana metafora? Tak, bezpieczniej przyjąć, że to była wyjątkowo perfidna przenośnia. Jednak nasi gospodarze nie dali mi szansy na odzew.
— Czy nie w jej sprawie przychodzicie? -  odezwał się w końcu zniecierpliwiony Agrest - nasza społeczność poradziła już sobie w obliczu kryzysu, służymy pomocą, jeśli tylko będzie potrzebna.
— I jeśli oczywiście wyrazicie chęć współpracy z naszą watahą - dodał w pół słowa jego szary wspólnik, unosząc z szacunkiem naczynie i wypijając pierwszy łyk. - z pewnością przyniosłoby to obustronne korzyści. - zaraz potem wszyscy poszli za jego przykładem. Nie, na taki numer był za mądry. Był to mocny trunek, o delikatnej, wiśniowej nucie. Mógł nawet konkurować z napitkami Szarych Jabłoni, a na pewno umożliwiał natychmiastowe stłamszenie oburzenia. Doprawdy niezły tupet jak na wyliniałego, gadziego potomka na łasce potężnych drapieżników. Czy oni naprawdę sądzili, że damy się na to nabrać?
— Cóż, wielka szkoda. Trzy pudła spirytusu i bandaży z pewnością jeszcze przydadzą się komuś innemu. - z satysfakcją obserwowałem, jak naszym towarzyszom zrzedły miny, zbyt późno zakryte kamienną maską. Nie spodziewali się konkretów, i dobrze. - Mimo to zawsze możecie liczyć na naszą pomoc, WSJ docenia i celebruje istotę sąsiedzkiej współpracy. Jednak nam akurat w tej chwili wystarczy uścisk łapy. Co nas nie zabije, to nas wzmocni. To dla nas nie nowość. 
— Doprawdy? Trzech waszych towarzyszy nie potwierdza tej reguły. - odparł Agrest z drapieżnym uśmiechem. - Na tych terenach wścieklizny nie było już od lat. - w tym momencie zaśmiałem się serdecznie, czym wprawiłem resztę towarzystwa w osłupienie. Dałem tym sobie chwilę na intensywny przegląd zajść z ostatnich tygodni w WSJ, które można by podstawić.
— Dwóch młodzików, w tym jeden nie do końca zdrowy na umyśle, pobiło się na śmierć o wybrankę. Ale żeby nazywać to wścieklizną? Zapomnieliśmy już wręcz o jej istnieniu, choć jesteśmy przygotowani na każdą ewentualność. Sporą różnicę w statystykach poczyniło za to wczorajsze zajście. Ogień w zimę to niespotykane zjawisko.
— Sugerujesz zatem, że z waszego powodu wypaliliśmy hektary naszej puszczy od podnóży samych gór? - niby cel uświęca środki, ale faktycznie, byłoby to ogromne marnotrawstwo na takie robale jak my, nie? Skup się. Rybka chwyciła haczyk.
— Niczego nie sugeruję. Wiem, że o niczym nie powiadomiono sąsiadów, dopóki nie było za późno.
— O, wybacz, mieliśmy ważniejsze sprawy na głowie. - mruknął z przekąsem Alfa, wkładając w tę wypowiedź zabójczą dawkę ironii.
— Chcesz powiedzieć, że nie jesteście świadomi tego, co dzieje się na waszych włościach? - wysunąłem otwartą prowokację z jadowitym uśmiechem. - Jakie to szczęście, że my wiemy coś więcej na ten temat. - jakie to komiczne, ile w tym zdaniu jest prawdy.
— Tak, któryś... - zaczęła nieśmiało Błarka, jednak uciąłem jej wypowiedź stanowczym pociągnięciem pazura po śniegu. Urażona wadera zmrużyła podejrzliwie oczy, ale nie śmiała protestować. Mniej więcej tę samą postawę przyjął równocześnie szaro-błękitny ptak, uciszony przez Agresta. W przeciwieństwie do niej wydawał się bardziej samodzielny.
— A więc jednak chcieliście się pochwalić. Jeżeli martwiliście się, że nie dostrzeżemy tego dzieła zniszczenia, możecie być spokojni. Jeszcze będziecie je zachwalać przed sądem.
— Pochwalić? Śmiesz nam grozić? - mruknęła z uniesioną brwią i drżącą lekko wargą wilczyca. - Nie jesteśmy takimi tłumokami, żeby palić żywy las dla waszej uciechy... 
— Zgadzam się. Podajemy wam pomocną łapę, chcemy podzielić się wiedzą, która kosztuje nas krocie; a wy odtrącacie ją z zamkniętymi oczami. Po co ta złość i uprzedzenia? Tak się nie da funkcjonować.  - mruknąłem, tłumiąc chęć zatkania samicy pyska. Z niejasnego powodu stawała się coraz bardziej irytująca. 
— W takim razie w ramach uwielbionej przez was sąsiedzkiej współpracy wypadałoby się tym podzielić. - mruknął Mundus z wyraźną niechęcią.
— My nie. - po tych słowach zamilkłem na moment, by zbudować bańkę napięcia, po czym przebić ją niczym rybi pęcherz. Sproszkowane podobno są znakomitym remedium na reumatyzm. Uwielbiałem wykradać je z magazynu szamana, co zresztą ostro potępiał, by się nimi bawić i turlać z pomocą ostrych pazurów w tę i z powrotem. Niewiele przetrwało te tortury. Słuchając jako szczeniak napomnień nauczyciela żałowałem nieraz dziecięcej podniety, ale poza tymi chwilami instynkt zawsze brał górę. - Ale nasz osadzony może o wiele więcej, o ile będzie miał towarzystwo wspólnika. Radziłbym ci trzymać członków na krótszej smyczy, Agrest. - rozkoszowałem się coraz większą niepewnością przeciwnika. 

<Agrest? 1344 słowa tragikomedii. Jedziesz, towarzyszu :)>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz