środa, 24 lutego 2021

Od Wrony - "Edgar - Wilk Puchar" Opowiadanie konkursowe

Na podstawie piosenki
G.F. Darwin - "Zygmunt, Człowiek Dzwon"

Czasem pytają nas, jak to jest być politykiem. A ja mówię, że to nie ma tak, że być albo nie być. Polityka, to piękna rzecz. Polityka to sztuka, polityka to radość, to dźwięczny śmiech wilków, które już wiedzą, że nadchodzi lepsze jutro, nowe jutro. Samo słowo "polityczyć" - oznacza radować, nie tylko siebie, ale i wszystkich swoich przyjaciół, wszystkich swoich poddanych, oddanych pod opiekę polityka. Czyli wilka niosącego radość. Polityka to jak pokiwanie głową po usłyszeniu pytania, czy obietnica została spełniona. To pewność, że świat nie będzie krzyczał, gdy podniesiemy głowę i krzykniemy na całe gardło: każda nasza obietnica zostanie spełniona! Za to ją właśnie kochamy. Podnosi nas z klęczek, daje nadzieję, raduje serca, to dzięki niej krzyczymy "Alleluja". Polityka, to jak śpiew skowronków o poranku, na wielkim, wiosennym polu, pełnym, by tak rzec, małych, niewinnych jak nowowyklute pisklęta otwierające oczy, by pierwszy raz zakwilić swoją piosenkę, by tak rzec... nasionek*.

* Zakładam, że widzicie tego typu napisy początkowe pierwszy raz w życiu.
Usłyszałam je niegdyś od pewnego mądrego wilka i nie mogłam się powstrzymać, by Was nimi nie obdarować.


Pierwszym, co dostrzegłam po przebudzeniu, było niezwykle jasne światło, napływające do moich źrenic z zasnutego białymi chmurami nieba. Po kilku krótkich sekundach, zaczęło się ono stopniowo rozmywać, a oczom moim ukazały się drzewa, ze wszech stron otaczające naszą szarą polankę.
Z oddali dobiegało niewyraźne dzwonienie. Odetchnęłam mroźnym, zimowym powietrzem i przymknęłam oczy, rozkoszując się odległymi dźwiękami uczty, zagłuszanymi tylko przez beztroskie śmiechy i rozmowy, przycichłe po kilku już godzinach radosnej wymiany zdań.
Przeciągnęłam się na śniegu i rozkosznie kiwając głową w rytm eterycznego brzmienia uderzających o siebie, szklanych kieliszków, obejrzałam się za siebie. Zanim jednak cokolwiek zobaczyłam, na moim pysku wylądował spadający z gałęzi berberysu zwał śniegu.
Kichnęłam donośnie, łapami ścierając z nosa biały proszek.
- Wojenko, Wojenko! - zawołał znajomy głos, który spowodował u mnie falę gorących dreszczy.
- Dzień dobry, stryjku! - Zaśmiałam się dźwięcznie, wstając ze swojego miejsca i drobnym truchtem ruszając w stronę, gdzie przy przepołowionym pniu przewróconego drzewa, ucztowała grupa wilków.
- Poznajcie moją przepiękną siostrzenicę! - Szary basior przywołał mnie do siebie skinieniem palca, na co zachichotałam i podbiegłam prosto do niego, z przyzwyczajenia dając mu buziaka w policzek i siadając na kolanach. - A twoją - tu bez ogródek wskazał palcem na siedzącego u swego boku kronikarza - szwagierkę!
- A! - Hihijenfunsenrin machnął łapą. - Masz rację, lecz zostawmy drażliwe tematy. Pomówmy lepiej o polityce!
- Święte słowa - przytaknął stryj, po czym zwrócił się do innego wilka. - Opowiadajcie więc, co dzieje się w waszych stronach, Stary Zasadruchu?
- Ech! - Rudawy, choć nieznacznie posiwiały basior siedzący naprzeciwko nas machnął łapą. - Szkoda gadać. Ktoś panoszy się nam od zachodu po wschód, nie pozwala łajdacko okradać ani oszukiwać poddanych, a wszystkie skonfiskowane dobra oddaje ubogim.
- Kto to może być?! - jego rozmówca zmarszczył brwi. Przysłuchując się rozmowie, pełna oburzenia, nieświadomie powtórzyłam ten ruch.
- U nas mawiają o nim... - Wilk zniżył głos, a następnie rozejrzał się zamaszyście, pochylił naprzód i wyszeptał na tyle głośno, by dotarło to do wszystkich siedzących przy stole. - Edgar.
- Edgar. - Tuż nad uchem usłyszałam nienawistne mruknięcie.
- Edgar. Lub raczej...
Wtem, słowa zostały gwałtownie przerwane przez brzęk metalu, który rozniósł się nad polaną. Stół, przy którym siedzieliśmy, rozświetlił się chmarą małych iskierek, a z niej wyłonił się złoty puchar wypełniony płynem o charakterystycznym zapachu.
Zewsząd dobiegły nas naszpikowane najróżniejszymi emocjami głosy.
- Złoty puchar! Jak głosi legenda!
- Patrzcie, patrzcie, co jest w środku? To woda?
- Nie, to najczystszy spirytus!
- To on!
- Nadchodzi!
- Puchar! To Puchar!
- Ach, oto on!
Zamieszanie zagłuszył świst. Coś jak z procy wystrzeliło ze złotego naczynia i przeleciało przed oczyma zebranych, z hukiem lądując w pobliskich krzakach. Z ziemi wokół, jak na wezwanie, podniosły się tumany kurzu.
Gdy mogliśmy już dostrzec sylwetkę przybyłego, stał w świetle dnia, z kawałkiem głowy martwego pobratymca spoczywającym na pysku i białą peleryną powiewającą na granatowym grzbiecie.
- Proszę, proszę! - zakrzyknął swoim potężnym i czystym głosem. - Para najczarniejszych charakterów tych terenów. Sprawiedliwiesław Związek i jego niewierny kronikarz, Hihijenfunsenrin.
- Odkąd stanęły na niej stopy twoje libertyńskie stopy, mamy komplet! - siedzący obok, rudy basior, wtrącił zjadliwym głosem, na co wszyscy wokół zaczęli klaskać.
- Nie miel swym plugawym językiem, Zasadruchu - wymamrotał Puchar - bowiem nie przybywam dziś do ciebie. - To powiedziawszy dumnie wyprężył pierś i obrzucił mojego stryja pełnym obrzydzenia spojrzeniem.
- Och! - Z przestrachem zakryłam pysk łapami.
- Więc pewnie przybywasz do mnie! - Sprawiedliwiesław zerwał się ze swego miejsca, przypadkiem przewracając mnie na stół.
- Przybywam... - Puchar nabrał powietrza w płuca - do ciebie!
- A jednak, przybywasz do mnie!
Wśród towarzystwa rozniosły się wylęknione westchnienia.
- Mów, gdzie ukryłeś moją kobietę, zwyrodnialcze!
- Buahaha! - Szary wilk zaśmiał się dosyć gromko, jak na swoją mizerną posturę. - Nie wiem, o czym mówisz! Ta ruda piękność jest przecież teraz kobietą Zasadrucha i ucztuje tu z nami!
- Więc to tak. - Puchar przeniósł wzrok na siedzącą w oddali niewiastę.
Rzeczywiście, biesiadowała razem z nami, choć i ja zobaczyłam ją dopiero teraz. Siedziała, trzymając swojego nowego lubego za łapę i ciumkała kawałek sarniego kopyta.
- Ale przecież i tak nie jesteśmy już razem! - Wyjęła lizaka z pyska i wydęła wargi.
- Ale mogliśmy być!
- Ale nie jesteśmy! Pół roku nie mogłam się doprosić, żebyśmy w końcu poszli na Jasną Stronę WSC, bo ty oczywiście zawsze miałeś coś ciekawszego do roboty!
- Ale ja ci chciałem dać to co najlepsze... - jęknął basior.
- Nikt nie potrafi tak zadbać o kobietę jak Wataha Srebrnaegrao Chabra! - zawołała wilczyca, a jej oczy rozpromieniały, jak gdyby rozjaśnione jakimś radosnym wspomnieniem. Jego pysk z kolei wykrzywił bolesny grymas, lecz gdy zbliżył się do niej o kilka kroków, czaszka ponownie przywdziała kamienny wyraz twarzy.
- Dopiero teraz widzę, że jesteś zdradliwą wrogiem narodu.
Wilczyca poczerwieniała i dyskretnie potoczyła wokół zawstydzonym wzrokiem. Nad zgromadzeniem zawisło kilka sekund grobowej ciszy, którą przerwała w końcu, wybuchając płaczem.
Niech Żyje Chabrowy Reżim!!! - krzyknęła, odwracając się na pięcie, po czym uciekła w sobie tylko znanym kierunku. Puchar popatrzył za nią wzrokiem zdradzającym oznaki zagubienia, po krótkiej chwili potrząsnął jednak głową i zwrócił się ponownie do mojego stryja.
- I tak nie mówiłem o niej. Zresztą wiesz, o kim mówiłem, Związek!
- Szklanek! - ryknął szary basior. - Straże! Zabrać stąd tego przybłędę!
Za nami, na śniegu, dało się słyszeć tupot ośmiu stóp, a w mojej głowie rozbrzmiało echo dziewiątej, bez wątpienia należącej do mojego serca, radującego się z nadchodzącej potyczki. Tak! Już za chwilę tatulek i moja przybrana mamusia pokażą temu łapserdakowi, gdzie raki zimują.
Gdy obejrzałam się za siebie, moim oczom ukazała się dwójka wilków biegnących by pojmać złoczyńcę przeszkadzającego nam w posiłku.
- Puchar Edgar. - Zawarczał płowy basior, strażnik śledczy, a prywatnie, mój tatuś.
- Ach, a oto Związek Szklanek i jego małżonka, Związkowa Karnakolonia! Do dziś nie mogę uwierzyć, że nawet wy mogliście zboczyć - rozjuszył się granatowy basior - na drogę występku. Cała wasza wataha zdaje się być zepsuta do cna!
- To ty jesteś zboczony do cna. - Karnakolonia ofuknęła go z nienawiścią.
- Nie uda wam się zawładnąć światem! - Puchar obszernym ruchem łapy wskazał na wszystkich siedzących przy naszym stole. - Jeszcze się policzymy, Sprawiedliwiesław!
To mówiąc, niczym strzała poderwał się w górę i znikł wśród chmur.
- Nigdy nie odnajdziesz swojej kobiety, ha haha! - Sprawiedliwiesław po raz drugi tego dnia zaśmiał się niecnie.
Gdy goście zorientowali się, że nietypowe spotkanie ostatecznie dobiegło końca, wśród zgromadzenia na nowo zapanował gwar i wesołe pobudzenie.
Nie zdążyłam już jednak rozróżnić pojedynczych słów, bowiem wszystko wokół zaczęło się rozmywać. Widząc, jak gałęzie rozpościerających się nad naszymi głowami koron drzew oblewane są bielą i znikają gdzieś w jej głębi, wstałam od stołu.
Gdy nie potrafiłam dostrzec już niczego, gwałtownie zamrugałam oczyma. Otaczające mnie ze wszystkich stron promienie słoneczne zniknęły, a na ich miejsce wkradła się ciemnica chłodnego, lutowego wieczora. Jednocześnie do moich uszu wsunęły się odgłosy cichej rozmowy.

- Bo ja chciałem tu coś zmienić. Naprawić, tak, no. Pchnąć do przodu tę krainę. Wszystko przewróciło się do góry nogami, gdy... Gdy...
- Gdy napiłeś się dziewięćdziesięciodziewięcioprocentowego alkoholu, prosto ze strzykawki znalezionej w jaskini w górach.
- Skąd to wiesz, samotny dziadku z piaskowego wąwozu?!
Wiekowy jak świat wilk wolno pokiwał głową.
- Aż nagle strzykawka pękła, a jaskinię zalała oszałamiająca światłość.
- Tak... - mruknął Edgar. - Tłuczone szkło tak przyjemnie chrupało... Ale potem wypełnił mnie jakiś taki ogień, jakbym palił się od środka. Gdy się obudziłem, leżałem zamarynowany w złotym kielichu.
- Przepowiednia się spełnia. Nadszedł twój czas. - Basior uniósł pysk ku niebu.
- Co? Gdzie, ale jak to, samotny dziadku z piaskowego wąwozu?
Staruszek zaśmiał się słabo, jakby śmiech ten był ledwie echem prawdziwego, wilczego śmiechu.
- Musisz wypełnić swoją misję...

Zanim ponownie otworzyłam ślepia, poczułam, jak coś stuka mnie w nadgarstek.
- Hej, Wojna! - Moja siostra, półtorojga imion Docis'kali, podsunęła mi pod nos jakieś papiery, przypadkowo uderzając mnie nimi w podbródek. - Czas do pracy, kończy nam się przerwa!
- Już idę, idę. - Otrząsnęłam się z otumanienia.
Machinalnie zaczęłam iść za wilczycą, która, zatrzymała się w końcu obok mojego brata, pochylonego nad mapą pokreśloną grubymi krechami zwęglonego polana.
- Tutaj, zaraz za lasem... - Wilczyca zsunęła z oczu szeroką opaskę, odetchnęła głębiej i wskazała łapą na jedną z najmocniej zamazanych linii - i dalej, na północ. Hej, Wykryj Związek!
- Tak, słucham - Wykryj podniósł łapę, by naciągnąć sobie czapkę niżej na czoło. -  Tu pod lasem, tu na północ. A tam nie mieszkają ludzie?
- Nie szkodzi! - Gdy za naszymi plecami rozległ się głos stryja, wszyscy troje odwróciliśmy się jak na zawołanie. - Skolonizujemy te tereny, a później będziemy posuwać się na zachód, aż do siedziby NIKIEL'u!
- Tak, tak, tak! - krzyknęli naraz Wykryj i Docis'kali. Zawtórowałam im czym prędzej.
- A wtedy wszyscy upadną na kolana przed potęgą naszej watahy!
- Tak, tak! Łiii! - Zaczęliśmy podskakiwać z ekscytacją.
- A najbardziej upadnie ten ladaco, ten skończony urwipołeć. - Zaczął chodzić w kółko i ze wzrokiem wbitym w ziemię mruczeć pod nosem. - Ten safanduła, Wilk Puchar!
- Wrrr, brrr. - Zmarszczyliśmy brwi.
- Nigdy nie powstrzymacie Puchara! - zawołał nagle ktoś. Popatrzyłam w tamtą stronę, dostrzegając przywiązaną do drzewa, białą waderę.
- Proszę proszę. Niejaka Nadziejana Puchar, wierna przyjaciółka Edgara. Ty, Docis'kali! - krzyknął szary basior. - Natychmiast ucisz naszego więźnia!
- Ale skończyła nam się taśma klejąca! - zawołała moja siostra.
- Trudno! - Rozsierdzony basior miotał się teraz niczym mucha między szybą i firanką. Z jego oczu wystrzeliły dwie wiązki niebieskiego lasera, porażając Docis'kali, która z piskiem przewróciła się na grzbiet jak wyjęty z wody żuczek.
- A ty, moja panno, zobaczysz jak pokonam tego twojego Puchara. Jednym palcem, o tak! - Z tymi słowy wyciągnął w jej kierunku jeden palec, po czym zwrócił się znów do pozostałych. - Patrzcie, moje kochane dzieciaczki. Ta dama już niebawem stanie się elementem naszego nowego inatora. Nazwałem go Detoinator Imienia Sprawiedliwiesława Wielkiego.
- Nigdy! - załkała wilczyca - nigdy ci się to nie uda!
- Nie prościej po prostu detonator? - zauważył mój brat.
- Ach! - Z przestrachem rozdziawiłam pysk.
Stryj warknął, a niebieskie lasery, które wystrzeliły z jego oczu zrobiły w piersi jasnego basiora dwie dymiące dziurki.
- Nie, jego nazwa powinna w pełni oddawać jego wielkość. Gdy uruchomię to cudeńko, będę mógł zniszczyć wszystko i każdego na obszarze wszystkich trzech watah! Potrzebny mi jedynie ostatni składnik... Wykryj! - zgrzytając zębami, Sprawiedliwiesław zwrócił się do wilka, który, wcześniej zajęty skręcaniem się z bólu pod naszymi nogami, teraz dodatkowo podskoczył z podenerwowaniem. - Kto jest aktualnie naszym dostawcą miodu pitnego? 
- Pakipełnekrupnika - z dołu dotarła szybka odpowiedź. 
- Jak to? - Basior podrapał się w głowę. - Jakaś spółka zoo, czy co?
- Nie, Mistrz Pakipełnekrupnika, nasz dawny nauczyciel polowania.
Nagle dobiegł nas, w przenośni i dosłownie, jeszcze jeden głos. Zdyszany, szary ptak zatrzymał się, przez chwilę łapiąc oddech. Widząc go, w duchu zapiszczałam z radości.
- Towarzyszu, Towarzyszu Pooo... o... ośle!
- Towarzyszu Mendruś! No, mówcie, mówcie!
- Puch... Puchar! On nadchodzi!
- Co?! Jak to?! - żachnął się Sprawiedliwiesław.
- No... że nadchodzi, no - pisnął Mendruś, jeszcze raz biorąc głębszy wdech.
- No to my go przywitamy, oj, przywitamy. - Wilk wyszczerzył się w przebiegłym uśmiechu i zaczął zacierać łapy.
- Nigdy go nie pokonacie! Nikczemnicy! - krzyczała z tyłu biała wadera.
- Niech to dunder świśnie, uciszyć ją! - ryknął, przekierowując swój gniew na przybysza. - Ty, ucisz ją!
- Kiedy skończyła nam się taśma klejąca - odrzekł smutno Mendruś. Kolejne dwie wiązki niebieskich laserów wystrzeliły z oczu wilka, a na ziemię jak długie runęło trzecie ciało. Przez chwilę nie byłam pewna, co powinnam zrobić i gdzie znaleźć taśmę klejącą, o którą zaraz bez wątpienia zapyta mnie stryj.
Nim jednak podjęłam jakąkolwiek decyzję, nagle wszyscy zamarli w bezruchu. Na polankę wtoczył się złoty kielich pełen przeźroczystego płynu. 
- Spójrzcie! - szepnęłam - chociaż się toczy, alkoholu nie ubywa!
- Niesamowite! - wycharczał Wykryj, wolno sunąć po śniegu w kierunku lasu i zostawiając na nim krwawe ślady.
- Toż to cud! - mruknął ze zdumieniem podziurawiony niczym ser żółty Mendruś.
Tymczasem naczynie zatrzymało się, wnętrzem zwrócone prosto w naszą stronę. Wszyscy wstrzymali oddech.
- Kim jesteś?!  krzyknęłam w końcu, nie mogąc wytrzymać rosnącego napięcia.
- To piernik! - fuknął z oddali Wykryj.
- Nie może być, to wiatrak! - zawołał Mendruś.
Raptem złoty kielich rozciągnął się jak kawałek gumy balonowej i odbił od ziemi, by stanąć na nóżce. Ze środka wystrzeliła chmura maleńkich iskierek, które otoczyły przedmiot niczym setki ściśniętych jak sardynki gwiazdozbiorów. Następnie płyn w jego wnętrzu zaczął bulgotać, coraz mocniej, mocniej, aż wreszcie zawrzał.
- Szybko! Trzeba go powstrzymać! - zawył stryj. Wszyscy szaleńczo pokiwaliśmy głowami.
Wtem dało się słyszeć tętent. Na scenie pojawiła się jeszcze jedna postać, z lasu wybiegł Hihijenfunsenrin.
- Ja to zrobię, Towarzyszu Pośle Sprawiedlisławie!
Wśród achów i ochów, dumny kronikarz chwycił za złoty puchar i wlał całą jego zawartość do gardła. Ledwie jednak skosztował napoju, wargi jego wykrzywiły się w bolesnym odruchu.
- Nieee! To nie spirytus! - huknął Hihijenfunsenrin - to... trzydziestoletni denaturat!
Ale było już za późno.
- Arghhh. - Basior chwycił się za gardło i upadł na kolana.
- Och nie, jego moc jest zbyt słaba! - zaszlochałam - Docis'kali, uratuj go, szybko!
Moja siostra, leżąca w kałuży krwi, podniosła głowę i niemym gestem przywołała mnie do siebie.
- Jest tylko... jedna osoba, która może nam pomóc. - Drżącymi łapami chwyciła jedną z moich. - Flora'etlabora. Sprowadź ją tu, choćby miało cię to kosztować zadyszkę... - szepnęła, bezwładnie puszczając moją kończynę.
- Zrobię to - skinęłam głową, powziąwszy żelazne postanowienie.
Zostawiłam w tyle całą hecę i biegłam. Pędziłam prosto przed siebie, długo, lecz w końcu na horyzoncie zamajaczyła jaskinia medyczna.
- Flora'etlaboro! - wezwałam ją. - Tylko ty możesz nam pomóc, prędko, prędko, Hihijenfunsenrin cię potrzebuje!
Wadera zerwała się ze swego miejsca, rozsypując karty, które trzymała w łapach.
- Wybacz mi, C6'11'1917! - wykrzyknęła swoim dźwięcznym głosem. - Gdy przyjNasza Wspaniała Wataha wzywają, trzeba przestać grać!
W drogę powrotną biegłyśmy już razem. Gdy dotarłyśmy na miejsce, Docis'kali i pozostali już na nas czekali.
- Flora'etlaboro, musimy połączyć siły żeby ocalić Hihijenfunsenrina, który ocali naszą watahę. - Moja siostra wyciągnęła łapę do naszej medyk.
- Czas na nasz okrzyk bojowy. - Ta odgarnęła z oczu chmurę zwichrzonych włosów.
- Kalafiooooor!
Wokół nas wszystko zawirowało, a promienie słoneczne stopniowo przerodziły się w tysiące kolorów tęczy. Naraz wilczyce rzuciły się do ataku, przemieniając się w jeden organizm.
- Wypij to. - Kalafior chwyciła za ramię rzężącego basiora, podając mu przeźroczystą butelkę. - To coś, co pili w Lidze Beżowej Ziemi.
- Tak! - Mendruś zrobił kilka kroków do przodu. - Tak, przecież to oczywiste! Trzydziestoletni denaturat może być skażony metanolem, a alkohol etylowy jest wszak inhibitorem kompetycyjnym dehydrogenazy alkoholowej katalizującej jego utlenianie! Inhibując tę reakcję, etanol prowadzi do powstawania mniej toksycznych dla organizmu metabolitów!
Zanim zdążyliśmy zamrugać po trzykroć, Flora'etlabora, Docis'kali i Hihijenfunsenrin stali razem z nami, cali i zdrowi.
- Uratowaliście watahę! - zapiszczałam, podbiegając do trójki przyjaciół i biorąc ich w objęcia. - Znów możemy razem być niecni!
- Hahaha, najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło. - Mój stryj podszedł do nas i uściskał nas serdecznie. - A teraz czas na ucztę!
Radość nie opuszczała nas już ani na chwilę, a osiągnęła szczyt, gdy w nocy o północy przybył Mistrz Pakipełnekrupnika z dostawą miodu pitnego. Wszyscy śmiali się i dokazywali aż do rana.
I ja tam byłam, miód i wino piłam. A com zobaczyła, w księgach umieściłam.

Nikt nie wiedział, co stało się z Nadziejaną oraz samym Edgarem Pucharem. Jedna z plotek głosi, że basior wyparował z żył Hihijenfunsenrina i razem z deszczem spadł na ziemię, wsiąkając w cały nasz świat po trosze, a Nadziejana Puchar zrosła się z drzewem, do którego była przywiązana i od tej pory na zawsze byli już nierozłączni.
Ale inna pogłoska mówi o tym, że to wcale nie Edgar został wypity przez Hihijenfunsenrina.
I że jeszcze wróci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz